Wstyd kibicować
Oglądam czasem mundial, nawet dość ładny i emocjonujący tym razem, ale z samym faktem kibicowania nie czuję się najlepiej. No bo jeśli komuś mało beznadziejnych telewizyjnych studiów piłkarskich z celebrytami i kiczowatą scenografią w przerwach, jeśli komuś mało stadionów, które za gigantyczne pieniądze zbudowano dla piłki, a nie dla muzyki, i jeśli komuś mało rządu, który jeśli należy do świata kultury, to raczej futbolowej – dostał teraz dodatkowy argument. Prezydent Poznania przedstawił ten argument u zarania afery z „Golgota Picnic”. Miał w mieście duży festiwal kulturalny i duży zlot kibiców piłkarskich. Ponieważ biskup był skłonny błogosławić raczej kibicom, a jak wiadomo do podobnych starć w naszym kraju nawołuje biskup, szykowała się mała wojna w mieście. Prezydent – poinformowany przez policję o zagrożeniu – chciał więc zapobiec rozlewowi krwi (a dodajmy, że zjazd kibiców miał miejsce w rocznicę Poznańskiego Czerwca). I w tej kryzysowej sytuacji pokazał, raz jeszcze, co jest w kraju priorytetem: list wzywający do podjęcia „wszelkich możliwych działań” (sugestia odwołania spektaklu) wysłał więc do festiwalu Malta. Uderzając w kibiców i kościół, zmniejszyłby swoje szanse w wyborach, obstawiał zatem racjonalnie i pragmatycznie. A to przecież wartości – by złośliwie odwrócić cytat skierowany przeciwko spektaklowi Rodrigo Garcii – typowo poznańskie. Kultura z kibicowaniem nie ma szans w tym kraju, choć znam – nawet wśród kolegów pisujących i sporcie – piękne przypadki łączenia jednego z drugim.
Niepokojącej muzyki poświęconej atmosferze wojny było ostatnio pod dostatkiem. Za ścieżkę dźwiękową zajść wokół „Golgota Picnic” mogłaby robić nowa płyta Szwedów z ROLL THE DICE – Pedera Mannerfelta i Malcolma Pardona – zatytułowana „Until Silence”. Co więcej, sami autorzy dopisują do niej filozofię opisywania elementów wojny w codziennym życiu, jesteśmy więc pod właściwym adresem. Pisałem poprzednio o tym duecie jako o kolejnym ogniwie tradycji minimalizmu. Bardzo intrygującym, nawet jeśli dość odtwórczym. I na nowej płycie wyraźnie próbują się uwolnić od najprostszych skojarzeń z muzyką Reicha. Owszem, są dość oszczędni w sposobie budowania kompozycji na kilku fortepianowych akordach, czasem wzmocnionych syntezatorowym basem i skrajnie uproszczoną, mocną partią perkusji. Na to nabudowywane są stopniowo kolejne partie. Zabieg znany od dawna. Kojarzy się raczej z wagnerowskim popem typu „Pimpf” Depeche Mode niż z muzyką współczesną, ale w tej wersji nadbudowa – w postaci melodycznie prostych, ale artykulacyjnie bardzo zróżnicowanych – partii smyczkowych (rozpisał je dla Roll The Dice skrzypek i aranżer z imponującym portfolio Erik Arvinder) robi znakomite wrażenie. Szczególnie w najbardziej szorstkich i nerwowych fragmentach w rodzaju „Coup de grace”. Poza tym te wprowadzające napięcie niskie częstotliwości i nerwowa pulsacja rytmiczna to ciekawa oprawa dla orkiestry, która tu w pewnym sensie znika – Roll The Dice nie dają się zdominować przez 26-osobowy zespół, co pewnie też warto dopisać po stronie zalet. Po stronie wad wpiszmy zjawisko w tej konwencji naturalne: nie da się utrzymać tego samego poziomu niepokoju cały czas, a gdy opada, próżnię wypełnia znużenie, okazuje się szybko, że całość zbudowana była na klimacie i brzmieniu, same utwory mogą się okazać zawodem.
ROLL THE DICE „Until Silence”
The Leaf Label 2014
Trzeba posłuchać: „Coup de grace”, „Wherever I Go, Darkness Follows”.
Różne rzeczy robią zagraniczni muzycy, żeby szukać ryzyka i napięcia (choć w czerwcu znaleźliby je z łatwością pod polskimi teatrami). BEN FROST, który zresztą po paru wizytach w Polsce powinien nieźle znać tutejsze realia, po mocne wrażenia mogące zainspirować jego muzykę gdzieś z pogranicza dark ambientu i rave’u leciał aż do Konga. Trochę niczym Joseph Conrad po inspirację dla „Jądra ciemności”. W Demokratycznej Republice Konga autor płyty pracował nad płytą swoim laptopie. Koniec końców mocną warstwę rytmiczną średnio kojarzącą się z Afryką, ale z wojną już bardziej, pomogli mu nagrać Thor Harris (Swans) i Greg Fox (Liturgy). A jeśli potrzebne były inne instrumenty, był jeszcze pod ręką Shahzad Ismaily. Są więc i tu elementy przywołujące nastrój nieustającego konfliktu, przygnębiające i puste pejzaże dźwiękowe, ale też zagęszczone rytmicznie pasaże wsparte filtrowanymi brzmieniami syntezatorów, które nie tylko mnie kojarzą się z Fuck Buttons. Tam gdzie Rolll The Dice idą w sub-basy, Frost idzie w przestery. Jest to wizja niezwykle mocna, charakterna i kojarząca się z poprzednimi płytami Australijczyka, ale jednak i tu chwilami, gdy kończy się paliwo zagęszczeń, przesterów i spiętrzeń rytmicznych, robi się pustawo. Ta wizja muzyczna wydaje mi się niebezpiecznie wyżyłowana, do granic możliwości, co słychać w finale – gdy trudno już zagrać czymkolwiek: dynamiką, nastrojem, czy wprowadzić jakiś dodatkowy element, barwę, niemożliwe staje się, by tak mocno nakreślony obraz destrukcji wykończyć, a historię spuentować. I tak jest to jednak płyta, którą – obok „Theory of Machines” – polecałbym w dorobku tego kompozytora w pierwszej kolejności.
BEN FROST „A U R O R A”
Bedroom Community 2014
Trzeba posłuchać: „Nolan”, „Secant”.
Oryginalnie na tym tle prezentuje się płyta „Krwy” lubelskiej formacji RONGWRONG, legendarnej i pionierskiej w dziedzinie dark ambientu, a potem także nagrań terenowych. Dla mnie kaseta „Epiphany” wydana 21 lat temu była prostszym wejściem w świat brzmień industrialnych czy po prostu awangardowych niż śledzenie zagranicznych wydawnictw. Mam więc niezwykły sentyment zarówno do tego albumu, jak i do późniejszej – bardziej znanej i zupełnie odmiennej – „Historii Alfonsa Czahora”. Konstrukcja wydanej po latach kolejnej opowieści dźwiękowej nawiązuje bardziej właśnie do tej drugiej płyty, są elementy ambientu, głosy, field recording, jest przestrzeń rodem ze studiów eksperymentalnych, którymi interesowali się w latach 90. muzycy Rongwronga. Teraz z oryginalnego składu pozostał właściwie tylko Marcin Piaseczyński, ale coś z tradycji RW mimo upływu lat jest w tej muzyce obecne. Pozostaje zanurzona w lokalności, a jednocześnie czerpie z bardzo uniwersalnych nurtów. Co istotne – historia też poświęcona jest wydarzeniom wojennym, ale bardzo konkretnym i historycznym: Bitwie pod Osuchami, wielkiemu starciu partyzanckiemu, do którego doszło w Puszczy Solskiej podczas II wojny światowej. Tytuł odnosi się do krwistej barwy wody w miejscowych bagnach, ale muzyczna opowieść niesie wyczuwalny dystans do wydarzeń, przynosi oddalenie czasowe, nie koncentruje się na makabrze i rzezi. Głębokie drony wrzynają się tu w odgłosy natury, a opowieść budują fragmenty rozmów z byłymi partyzantami. Całość nie jest ani tak wstrząsająca jak Frost, ani tak hipnotyzująca jak Roll The Dice, ale głęboka, różnorodna i wielowymiarowa – no i prawdziwa, nawet w tym pomieszaniu prawdy historycznej z jakąś subtelną magią i baśniowością, które materializują się już w pierwszym, znakomitym skądinąd utworze „Osuchy”. Rongwrong w tym wydaniu wymaga wyciszenia, koncentracji właściwej raczej odbiorowi słuchowisk niż płyt z muzyką, ale plastyczność tego muzycznego opisu odwdzięcza się wrażeniami naprawdę rzadkimi.
RONGWRONG „Krwy”
Requiem 2014
Trzeba posłuchać: „Osuchy”, „Wiatrakowo”, „Lupa”.
Komentarze
Polecam solową płytę Pedera Mannerfelta „lines describing circles” wydaną raptem dwa miesiące temu dla Digitalis. Zarówno ona jak i album Bena Frosta są doskonałymi przykładami rosnącej „w tym sezonie” tendencji do ekstremalnej brutalizacji muzyki (patrz choćby Perc, The Body, Swans), co świetnie wpisuje się (aby nawiązać do twojej myśli) w nastroje społeczno-polityczne dominujące ostatnio w kraju.
„jeśli komuś mało stadionów, które za gigantyczne pieniądze zbudowano dla piłki, a nie dla muzyki”
A czyli każde pieniądze można zmarnować dla muzyki/kultury, a dla sportu już nie. Śmieszy mnie jak ktoś ma jakieś hobby i chce, aby państwo wydawało jak najwięcej pieniędzy na to co kocha.
Bo na sport to źle wydać, a na muzykę świetnie. Fucking logic. A na teatr to najlepiej, bo to dla ludzi ęteligętnych. Szczerze mówiąc, współczesny teatr trzeba zaorać albo zbombardować nalotem dywanowym. No, dobra żartuje, ale nie lubię nudnego szoku, atakowania golizną itp.
A jeśli nie lubi ktoś bicia ludzi, to proponuję zobaczyć:
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=327456277423692&set=a.255099377992716.1073741828.255082904661030&type=1&theater
kurcze to ze Frost jest wielkim pustym balonem wiedzialem juz dawno, ale te nagranie ktore autor udostepnia powyzej to juz przebity sflaczaly worek
jego pierwsze nagrania mialy choc troche energi choc brzmialy jak drony dla milosnikow muzyki z gier komputerowych (niby nic zdroznego, dzis w muzyce nie ma bluznierstwa)
jesli to jest jedna z ciekawszych kompozycji, to bardzo zniechecajaca, mam nadzieje, ze za pare lat nikt o nim nie bedzie juz pamietal (oczywiscie to strasznie naiwne)
oby przestal wizytowac kazdy unsound…
opener 2014 – moi faworyci…
_____brawo organizatorzy!
BLACK KEYS – z niezrownanym Danem Auerbachem
siostry HAIM (moze bedzie „Oh Well”?)
JACK WHITE aka Lazaretto 😉
LYKKE LI – patriotyzm lokalny ( z mego miejsca zamieszkania)
PS a juz niebawem bede na koncercie Boba Dylana a pozniej wyjazd na 4.tygodnie do NYC
Też mam wrażenie, że Ben Frost jest ciut przegrzany (najdelikatniej to ujmując). Tak patrząc na to z boku to widzę, że Frost na zmianę z Heckerem wstępują na piedestał coraz bardziej niesamowitych i fantastycznych arcydzieł, po których niestety po dwóch latach sekunda w głowie nie zostaje. Teraz trzeba poczekać tylko na nowego Heckera i wszyscy zapomną chwilowo o BF, potem znowu BF coś wyda i o Heckerze będzie ciszej. To nie jest zła muzyka (choć Heckera cenię bardziej – szczególnie na żywo – niż Frosta), ale te podniecanki są zdecydowanie na wyrost. Frost z perkusistami na Unsoundzie w ogóle nie zachwycił (szczególnie Ci perkusiści, którzy nie potrafili nawet równo zagrać tak prostych fragmentów), natomiast widziałem 2 lata temu w Berlinie Heckera na Denovali Festival i był świetny.
Ale ani jeden ani drugi nie jest wart tego morza słów i marketingu dziennikarskiego i kultu, którymi są otaczani.
Nie ma się czy emocjonować. Szydzenie z religii w sztuce w sposób jaki sprzedaje R. Garcia to banał nad banały. Brać się z to i to wystawiać? Szkoda czasu… Żałuję natomiast, że nigdy nie zobaczę biegającego po scenie i wysmarowanego własnym gównem G.G. Allina.
Z drugiej strony, kibole na scenie Malty podczas przedstawienia… uuuu to, mógłby być niezły performance! Dlatego szkoda, że odwołali.
@winyle. A znasz jakieś dzieła sztuki / zdarzenia artystyczne, w których „szydzenie z religii” nie było banałem twoim zdaniem? Jeśli tak, to poproszę o przykłady.
Przepraszam. Zagalopowałem się. Nie znam. Powinienem napisać bez „w sposób jaki sprzedaje”. Czyli „Szydzenie z religii w sztuce jest banałem”.
…i literkę „m” zgubiłem.
@winyle. Nie ma co przepraszać. W niczym mnie nie uraziłeś. Zatem problemem jest dla ciebie ogólnie szydzenie w sztuce, czy szydzenie konkretnie z religii w sztuce? Jeśli to drugie, to dlaczego akurat religia miałaby być wyłączona z potencjalnych tematów do wyszydzania dla artystów?
Jeśli już mielibyśmy szukać problemu, to leży on gdzie indziej. Posiadanie naszego własnego „ja” jest chyba najbardziej kłopotliwe.
Szyderstwo? Czasem to jedyny sposób, by sprawnie omówić kondycję człowieka.
Religia? Równie dobrze możemy szydzić z ludzi kalekich.
@winyle. Własne „ja” jest kłopotliwe? Z jakiej przyczyny? Stawianie religii z kalectwem człowieka w jednym rzędzie ma nam uzmysłowić niedoskonałość tej pierwszej? Rozumiem, że religia dla ciebie jest tak samo kłopotliwą sprawą, jak każde inne kalectwo człowieka? Religia=choroba/kalectwo? Podoba sie mi takie porównanie.
RWR jest świetne> Gęste. Przypomina stare dobre Noise-Maker’s Fifes.
Chodziło mi o postawę. Równie łatwo jak z religii, można szydzić z jakiejkolwiek odmienności, czegokolwiek niezrozumiałego. Jeśli już, to religię porównałbym raczej do lekarstwa. Chyba jakoś tak powinna działać.
„Ja” to nieustanna cenzura wszystkiego.
@winyle. Ale religia jest zrozumiała. Fenomenem jest wiara i to w niej zawarty jest mistycyzm, a nie w religii. Równie łatwo jest szydzić z polityki, sztuki, rodziny, społeczeństwa, kultury, cywilizacji, człowieka ogólnie, a nawet jego kalectwa, jeśli jest ono źródłem pewnych patologii, frustracji oraz aksjologicznych przekłamań. Mieliśmy na to mnóstwo przykładów w sztuce. Szydzenie z religii uprawiali przecież chociażby Luis BUNUEL czy Alejandro JODOROWSKY. To nie temat ma być dla artysty ograniczeniem, tylko sposób, w jaki chce go twórca przedstawić za pomocą środków artystycznych.
Natomiast zupełnie nie kumam: “Ja” to nieustanna cenzura wszystkiego.” Co w tym ma być kłopotliwego dla ludzi i sztuki?
Niby mówimy o tym samym. Szkoda tylko, że jakość wypowiedzi nie zależy jedynie od formy. Zgadzam się, że temat nie może być ograniczeniem.
Co więcej. Zgadzam się też, że nie musimy mieć nic specjalnego do opowiedzenia by tworzyć sztukę, wystarczy niebanalna (lub banalna) forma. Cóż za ułatwienie. Można niemal nic nie mówić, zostając przy samej formie, by nie zostać oskarżonym o „bełkot”. Zatem „banał” i „bełkot” jest chyba najgorszą recenzją jaką może usłyszeć artysta.
Dla mnie fenomenem religii (wiary) jest to, że podobnie jak sztuka, jest powszechna i wolna. Nie jest zarezerwowana dla wybranych jednostek. Lecz tego, że dotyka kogokolwiek, nie nazwałbym chorobą. Upieram się nadal, że religia i sztuka są lekarstwem. Odciskają podobne piętno na człowieku (tak, to ten mistycyzm, o którym mówisz). Szyderstwo może być znakomitym narzędziem i przeciwnie. Co jubilerowi po 10-cio kilogramowym młocie gdy wykonuje swoją misterną robotę?
Gdy spytałeś o niebanalne szyderstwo, do głowy natychmiast przyszedł mi F. Bacon. Jego Ukrzyżowania i Portrety papieża Innocentego X… Można tak szukać i szukać, prościej było napisać, to co napisałem.
„Ja” to zupełnie inna para kaloszy.
@winyle.
„Zgadzam się, że temat nie może być ograniczeniem.”
==================================
Cieszę się, że przynajmniej w tym mamy wspólne zeznania.
„Zgadzam się też, że nie musimy mieć nic specjalnego do opowiedzenia by tworzyć sztukę,”
===============================================
Przekaz artystyczny składa się z wielu warstw komunikacyjnych. Swiadomość twórcy jest jedynie jednym z kilku źródeł jego „opowieści”. Relacje między znakiem / symbolem, autorem i odbiorcą załatwiają problem świadomości, co dobitnie świadczy dorobek surrealistów.
„Upieram się nadal, że religia i sztuka są lekarstwem. Odciskają podobne piętno na człowieku (tak, to ten mistycyzm, o którym mówisz).”
===========================================
Tyle tylko, że religia, w przeciwieństwie do sztuki, nie dla każdego człowieka jest lekarstwem. Zreszta fundamentalnych różnic jest więcej. Religia obwarowana jest dogmatami w które należy wierzyć – sztuka natomiast gardzi dogmatami i wiarą w ich zbawienne właściwości.
Więc sztuka nie może prowadzić do zguby, tylko leczyć? Nie ma na niej żadnej rysy? Jest doskonała, bo nie poddaje się żadnym zasadom?
Fundamentalne podobieństwa też znajdziemy – stawianie pytań i poszukiwanie odpowiedzi jest jednym z nich. Religia i dogmaty nie zapewniają odpowiedzi ostatecznej, stąd wiara. Pytania wciąż pozostają.
Czy sztuka odpowiada na nasze wszystkie pytania?
„Ja” pyta.
@winyle.
„Czy sztuka odpowiada na nasze wszystkie pytania?”
=======================================
A musi sztuka odpowiadać na jakiekolwiek pytania? Od kiedy to wobec sztuki stawiane są takie wymagania?
Stawianie pytań i poszukiwanie odpowiedzi właśnie fundamentalnie różni religię i sztukę. Religia w nieudolny sposób stara się odpowiadać na pytania człowieka. Chyba żadna religia nie inicjuje wątpliwości / pytań u wiernego.
Zadaniem sztuki natomiast jest zadawanie pytań, a nie udzielanie odpowiedzi. Jest to fundamentalny czynnik, który stawia sztuke nad religię.
Żadna sztuka nie prowadzi człowieka do zguby… chyba że dotyczy to człowieka, który ma problem z samym sobą, ale to jest problem człowieka, a nie sztuki.
Tak, sztuka jest doskonała. Jej doskonałość polega na ciągłej ewolucji…. sztuka umiera, gdy jest tworzona według ustalonych zasad.
Zupełnie inaczej niż w przypadku religii. Religia osadzona jest w marazmie, w żelaznych zasadach, które prowadzą ją do śmierci.
Czy tego samego nie można powiedzieć o religii? Sztuka nie musi, ale może uczynić nas lepszymi. Religia powinna, ale nie czyni nas automatycznie lepszymi. Wszystko jest w naszych rękach. Podobnie „nie prowadzi człowieka do zguby… chyba że dotyczy to człowieka, który ma problem z samym sobą, ale to jest problem człowieka…” …a nie religii.
Nie uważam, że żelazne zasady muszą podciąć skrzydła człowiekowi. Może być też odwrotnie, spójrzmy na Williama Blakea. Gdzie tu marazm? Tu nie ma śmierci. Widzę tu życie i wolność.
@winyle. Sztuka ZAWSZE czyni człowieka lepszym, o ile człowiek świadomie chce poznawać te sztukę. W przypadku religii tak nie jest – bo po pierwsze nie każdy człowiek dostrzega w religii „lekarstwo”, a po drugie – czesto religia jest źródłem cierpienia i zagubienia dla człowieka. Nie wyklucza to faktu oczywiście, że dla wielu ludzi moze tez być nadzieją – czyli „lekarstwem”, jednak nie jest to moim zdaniem cecha przypisana religii.
„Podobnie “nie prowadzi człowieka do zguby… chyba że dotyczy to człowieka, który ma problem z samym sobą, ale to jest problem człowieka…” …a nie religii.”
=================================================
Jest wiele przykładów na to, że religia wywarła negatywny wpływ na ludzi, którzy wywoływali wojny, morderstwa etc.
„Nie uważam, że żelazne zasady muszą podciąć skrzydła człowiekowi. Może być też odwrotnie, spójrzmy na Williama Blakea. Gdzie tu marazm? Tu nie ma śmierci. Widzę tu życie i wolność.”
=======================
Nie mówiłem o podcinaniu skrzydeł człowiekowi, tylko sztuce. Co do Blake’a – pojedyncze przypadki poetów/pisarzy/artystów z danych epok lilterackich nie określają ogólnych tendencji rozwoju sztuki. Innymi słowy, każdy następny „Blake” będzie tylko kopią oryginalnego Blake’a, pomimo że mógłby pisać podobne dzieła … Sztuka odrzuca stragnację i brak rozwoju… nawet jeśli powielane są dobre przykłady z przeszłości…
Skąd założenie, ze człowiek nie chce świadomie poznawać religii? Zresztą nawet jeśli jest tępym wyznawcą, a potrafi być ludzki czy to umniejsza czegoś jego człowieczeństwu? Czemu religia miałaby być źródłem cierpienia i zagubienia, skoro mówisz, że religia jest zrozumiała?
Pani robiąca wycinanki kurpiowskie nie musi być świadoma, że robi sztukę, której obcy jest banał i bełkot. Czy brak tej świadomości czyni ją lepszą lub gorszą artystką?
Niestety Wagner nie uczynił Hitlera lepszym, ani Mozart nie zmienił Stalina choć świadomie poznawali ich sztukę. Świadome poznawanie sztuki nie czyni człowieka lepszym w najmniejszym stopniu. Tak jak zdobyta wiedza też go lepszym nie uczyni (Josef Mengele). Tej zmiany człowiek może w sobie dokonać tylko sam. Identycznie działa religia. Nic sama za nas nie zrobi.
Jak widzisz wracamy do problemu „Ja” i tego, że tutaj należy upatrywać szeregu problemów.
Do Blakea dorzuciłbym… Philipa K. Dicka.
@winyle. Pierwsze zdanie mojego poprzedniego wpisu dotyczyło kwestii sztuki, a mianowicie że sztuka czyni KAŻDEGO CZŁOWIEKA lepszym o ile chce on ją poznawać. Zasada ta nie dotyczy religii, ponieważ istnieje wiele przykładów na to, że jest ona źródłem wszelkiego zła na poziomie relacji międzyludzkich i grup społecznych. Człowiek oczywiście chce poznawać religię, ale często prowadzi go ona do negatywnych zachowań (np. okoliczności śmierci JCH vs. antysyjonizm).
Religia jest zrozumiała w sensie prostych odpowiedzi na pewne kosmologiczne pytania. Te proste odpowiedzi nie są jednak przekonywujące dla wielu współczesnych ludzi, stad rodzi to ich frustracje i zagubienie, czego efektem jest powstawanie wielu sekt.
Pani robiąca cepeliowskie wycinanki, wprawdzie tworzy tzw. sztukę ludową. Sztuka ludowa rządzi się innymi prawami, co nie oznacza, że jest ona bezużyteczna. Do tej pory nie rozstrzygałem, co dobrą dobrą sztuką, a co nie. Jest to zupełnie nieistotne w kontekście tej dyskusji.
Hitler poznawał sztuke Wagnera czy inną, ale to nie fascynacja muzyka Wagnera uczyniła z niego nazistę, który stworzył politykę eliminacji Żydów oraz innych ras. Kanwą tej ideologii była religia a nie sztuka.
Mówisz o polityce. Styk religii i polityki jest niebezpieczny dla kondycji jednej i drugiej. Ale to nie religia jest źródłem samego zła. Każde najbardziej wyidealizowane zjawisko, bez wątpienia może ulec wynaturzeniu. Źródłem zła jesteśmy my sami, nasza zwierzęca natura, a nie idea religii czy sztuki. Nasze ślepe, chciwe ego. Negatywne zachowania dotyczą nas bez względy na to czy zostaliśmy obdarowani religią (bądź sztuką), czy nie.
Nie przeceniałbym roli sztuki. Pojawiła się wtedy, gdy zaczęliśmy mieć czas na jej uprawianie (nadmiar jedzenia), narodziła się wraz z religią. Są rówieśnicami. Kosmologię, religię i sztukę tworzy człowiek najedzony. Gdyby było, tak jak twierdzisz, że religia jest jedynie źródłem frustracji, ludzie już dawno by ją porzucili, dla swojej wygody i bezpieczeństwa. Uwarunkowania są niezliczone. Pewnie wielu pcha do niej lęk, część szuka odpowiedzi nie lękając się niczego. Inni nie zadają sobie żadnych pytań i tkwią w niej z pokolenia na pokolenie – niewątpliwie dlatego, że mając ja, nie czują się sfrustrowani i zagubieni właśnie.
Najciekawsze jest jednak to, że jesteśmy większymi niewolnikami własnego ego – niż religii, czy sztuki – nie zauważając tego nawet. To poważny problem dla zrozumienia, pierwotne źródło lęków i cierpienia. (…kłania się Freud i Budda…)
Nasza kosmologiczna wiedza i tak jest skromna. Taki Gabriel Funes czy Michał Heller twierdzą, że mimo całego ludzkiego wysiłku, odpowiedzi mamy niewiele. Z religią, czy bez drepczemy w miejscu.
@winyl. Nigdzie nie napisałem, że tylko religia jest źródłem zła. Oczywistym jest, że wiele aktywności człowieka prowadzi do tego. Kategorycznie nie zgodzę się, że źródłem zła jest zwierzęca natura człowieka. Takie terminy etyczne jak „dobro” czy „zło” nie funkcjonują w naturze, świecie zwierząt, popędów. Są jedynie tworami kulturowymi, które nie mają wstępu do NATURY. To tak, jakby twierdzić, że drapieżniki z natury swojej czynią zło, bo zabijają inne zwierzęta. Przecież to nonsens. Nigdzie też nie napisałem, że religia jest JEDYNIE źródłem frustracji. Napisałem, że takie są jej konsekwencje. Pisałem to w kontekście sztuki i nie generalizowałem tego.
Wolałbym, bys pisał w liczbie pojedynczej. Ja nie czuję się niewolnikiem własnego „ego”, a nawet jeśli tak jest, to nie ma to dla mnie i dla innych żadnego negatywnego wpływu.
Mi Freud sie nie kłania ani Budda.
Wielu ludzi twierdzi zupełnie co innego. Nieważne są odpowiedzi – ważna jest droga do ich poznania i zadawania sobie pytań. Nie wiem jak ty, ale ja nie drepczę w miejscu.
Mnie też miło się gawędziło. Pozdrawiam.
Roll The Dice bardzo przypadło mi do gustu. Dziękuję Bartku za wskazanie. Formuła być może wyczerpująca w kontekście całości, ale połączenie z orkiestrą bardzo wyważone.