Zakazuje się fotografowania (m.in. tych artystek)
Festiwal Unsound zakazał oficjalnie robienia zdjęć i kręcenia filmów w trakcie swojej krakowskiej, październikowej edycji, na co błyskawicznie zareagowały media muzyczne za granicą. W tonie raczej pozytywnym, nawet „NME” skojarzyło ten zakaz z ostatnimi propozycjami grupy Yeah Yeah Yeahs i wynika z tego, że może już czas na tego typu ruchy (wspominałem o problemie tutaj). Paradoksalnie Unsound jest imprezą w stosunkowo niewielkim stopniu psutą przez fotoamatorów, spory show robiła tam za to specjalna ekipa nagrywająca – bardzo zresztą oryginalną – oficjalną dokumentację festiwalu. Traktuję więc tę decyzję przede wszystkim jako sygnalizowane przez twórcę festiwalu Mata Schulza upomnienie: „Chcemy skłonić publiczność do skupienia się na przeżywanej chwili”. Deklarację artystyczno-społeczną autorów imprezy. Nie będzie też akredytacji foto dla mediów, słowem: mrok wokół festiwalu się zagęszcza i kto nie weźmie udziału, sam sobie winien. W pewnym sensie (to już drugi paradoks) ma to wszystko więc również sens promocyjny: wysyła czytelny komunikat, że różnica między BYCIEM na imprezie, a śledzeniem jej z pozycji serwisu społecznościowego staje się bardziej wyraźna.
Kiedy w czasie imprezy z muzyką wyjmuję aparat telefoniczny (a zdarza mi się to od czasu do czasu – to zresztą rodzaj natręctwa i, mam wrażenie, w pewnym stopniu dotyka prawie wszystkich), robię zdjęcia podwójnie nieostre. Po pierwsze, na większości koncertów nie ma warunków do tego, żeby kieszonkowym aparatem (a co dopiero komórką) zrobić ostre zdjęcie. Ba, ostatnio panuje tendencja do występowania w całkowitym mroku i nie korzystania z reflektorów – vide ostatni Off czy właśnie Unsound. Po drugie, ręka mi drży, bo już robiąc zdjęcie czuję bezsens tej czynności. Nie obejrzałem dotąd ostrych i robionych z porządnym zestawem obiektywów fotografii swojego autorstwa ze swojego pierwszego Roskilde z końca lat 90., a co dopiero fotografii komórkowych z niedawnego występu McCartneya – nie bardzo widzę sens przeglądania starych wspomnień, gdy codziennie zdobywamy nowe. Poza tym, gdy już chcę coś sobie przypomnieć, zawsze jest ktoś, kto zrobił to lepiej i zazwyczaj można gdzieś znaleźć profesjonalne zdjęcia z danego wydarzenia.
Poza tym – po co? Myślałem o tym, oglądając na żywo (na Unsoundzie) Julię Holter w towarzystwie zespołu smyczkowego. Ale tylko przez chwilę, bo próba określenia, sklasyfikowania tego, co widzę, okazała się jednak ciekawsza. To nie był wybitny koncert, ale był podobnie otwarty jako formuła co nagrania studyjne Holter. I podobnie przelewał się przez palce – „Ekstasis” łatwo mi się opisywało w trakcie słuchania, a potem kompletnie traciłem pewność co do proporcji, nawiązań, zostawał ogólny klimat. Podobnie zresztą było podczas jej koncertu na Off Festivalu, już w nowym składzie, promującego płytę dla wytwórni Domino. Ta, poza dość banalną piosenką retro „This Is a True Heart”, wydaje mi się nawet lepsza od poprzedniczki. Wciąż delikatna, zaskakująca w przejściu na tradycyjne instrumentarium i odłożeniu na bok efektów wokalnych na rzecz prostego, bardzo zresztą ładnego śpiewania. Tak delikatnie i tak ryzykownie zarazem mało kto ostatnio pogrywał.
O ile piosenki Holter przypominają mi utwory Goldfrapp przearanżowane na orkiestrę kameralną („Maxim’s I”), to Julianna Barwick (ciągle mam wrażenie, że z Julią wydają płyty nawet terminowo blisko siebie) jest mniej natrętną wersją Enyi. Jeśli utwory Holter kojarzyć się mogą z dyskretnym seksapilem piosenek Kate Bush, to Barwick proponuje ciągle odrealnione kompozycje, w których głos traktuje jako instrument, topiąc go w pogłosach i chorusach, zapędzając się nie tylko w okolice ambientu (Grouper), nie tylko w rejony Cocteau Twins, ale i podniosłego, uduchowionego Sigur Rós („One Half” nawet strukturą przypomina utwór SR). Barwick też trudno przetestować za pomocą dwuminutowego klipu na YouTube, lecz już z innych powodów. O ile bowiem Holter poszła w wyrafinowanie piosenek, całkiem momentami złożonych, nie tylko na płaszczyźnie aranżacji, ale też dynamiki i melodii, to Barwick postawiła na dwa, trzy akordy, czasem jedną powtarzaną w nieskończoność frazę. I wygrywa tym razem, przynajmniej w moim odczuciu, choć nie jest to ani proste zwycięstwo na punkty, ani coś, co dałoby się zweryfikować w amatorskim przekazie z imprezy.
Obie dalej pozostają dla mnie dość nieuchwytne, ale Barwick jest na tym albumie bardziej pop, bardziej wprost, mimo smyczków wykorzystywanych momentami na sposób dość awangardowy czy tych wszystkich studyjnych zabiegów. „Nepenthe” trzeba uznać za jej zdecydowanie najlepszą płytę. Łatwiej w obrębie tej konwencji odnotować progres – u Julii nie byłoby z tym tak łatwo, ale z drugiej strony – pokazała, że każda jej propozycja jest inna i ma jeszcze sporo do pokazania. Wydaje mi się więc, że żyć dałoby się dłużej z soundtrackiem z Julii, ale umierać (czyli, hm, żyć chwilą) wolałbym już przy muzyce Julianny. Mam nadzieję, że nie będzie okazji. Będzie za to na pewno okazja, żeby jej z kolei nie fotografować: teraz Julianna Barwick wystąpi na Unsoundzie.
JULIA HOLTER „Loud City Song”
Domino/NoPaper 2013
Trzeba posłuchać: „Maxim’s I”, „Horns Surrounding Me”.
JULIANNA BARWICK „Nepenthe”
Dead Oceans 2013
Trzeba posłuchać: „Pyrrhic”, „The Harbinger”, „Forever”.
Komentarze
brawo Mat !
W ubiegłym roku Unsound założył festiwalowy instagram http://instagram.com/unsoundfestival# i tam nadawał kilkanaście „foteczek” z ajfona dziennie, teraz zakazuje jakiejkolwiek fotografii. Pragmatyzm (i marketing) różne ma oblicza. Pijarowo tegoroczna decyzja jak na razie chyba się festiwalowi opłaca
Jeśli chodzi o mnie, to ja raczej krzywo patrzę na tego typu sztywniacko-akademickie praktyki czynienia z jakiegokolwiek przedstawienia wyrażnej granicy pomiędzy odbiorca a artystą. Rozumiem motywy i intencje, ale ja należę do jakby innego gatunku publiczności. Dla mnie obawy, że robiacy zdjęcia, filmujący lub ogólnie głośno zachowujacy się odbiorca może negatywnie wpływać na artystę, który zagubi się w swoich nutach i nie zagra tak, jak chciałby; lub może zakłócać odbiór innych uczestników, są po prostu śmieszne. Gdyby tego typu akcje dotyczyły muzyki klasycznej, to jestem jeszcze w stanie zrozumiec tego typu wielowiekową konwencję, w której nawet ubiór publiczności został obyczajowo skodyfikowany i kulturowo niemalże wymagany. Mamy tu jednak festiwal, który jest niejako osadzony w tradycji muzyki awangardowej… Czyli, jak dla mnie aneksja szczytnych celów awangardowych na potrzeby akademickiej konserwy… Oczywiście, organizatorzy mają prawo do takich wymagań, a publiczność ma jeszcze większe prawo do ulegania lub podporzadkowywania się tego typu kindersztubie. Jeśli chodzi o mnie natomiast, to jestem zdania, że tego typu tworzenie zakazów jedynie oddala odsiebie i dzieli środowisko fanów muzyki postawangardowej. Ja w każdym razie, przy tego typu wiedzy o danym festiwalu, nie chciałbym w nim uczestniczyć jako odbiorca. I nie chodzi tu o to, że jestem jakimś wandalem lub chamem, który czerpie przyjemność z robienia zadym w sali, gdzie są występy. Raczej chodzi tu, wiem, ze zabrzmi to dość dziwnie, o poczucie utraty wolności; o pryśnięcie czaru tajemnicy i zawczasu jasno zarysowanej granicy pomiędzy artystą a odbiorcą. Ja tego typu sztywniactwa nie cierpię, więc tego decyzje traktuje jako cios wymierzany w jakość sztuki i zdrowe relacje między artystą, jego dziełem a odbiorcą.
@ Rafał Kochan – ale dlaczego zakaz robienia zdjęć to sztywniactwo? Dla mnie sztywniactwem by było, gdyby organizator kazał widzom siedzieć na krzesłach nawet podczas tanecznych koncertów i jeszcze ubrać się odpowiednio.
Rzeczywiście, może to być sprytny zabieg marketingowy, ale mi to nie przeszkadza. Nie wywodzę się z publiczności ‚filharmonijnej’ ale na koncercie skupiam się na muzyce i przeszkadzają mi gadający i generalnie zajmujący się wszystkim, tylko nie słuchaniem, ludzie. Zastanawiam się zawsze, po co oni przyszli. Bo przecież nawet z najlepszego video nie odtworzą potem atmosfery koncertu.
@dilmun. „Sztywniactwo”, ponieważ tworzona jest presja „właściwych” zachowań, w których zacznie brakować miejsca, wkrótce nie tylko na robienie zdjeć, ale kto wie, być może wchodzenie i wychodzenie z sali koncertowej podczas występu; spontanicznego okazywania emocji (no, chyba że na końcu koncertu, gdzie będzie mozna tylko rytmicznie klaskać przez odpowiedni czas): radości, gniewu; bieżącej wymiany komentarzy z przyjaciółmi. Ja rozumiem, że są takie koncerty, podczas których panuje 90% ciszy lub ich konwencja polega na bardzo subtelnych i wyciszonych partiach dźwiękowych, w czasie których „głośne” zachowanie publiczności może zakłócać odbiór całości. Ale tutaj dochodzimy do problematyki nieprzemyślanych występów, tzn. ich przypadkowości. Winni temu są zarówno organizatorzy, jak i sami artysci, którzy grają tam, gdzie im zapłacą.
Grouper zapętla wokal właściwie tylko na żywo. Wyjątek stanowi jej debiut, ale to też zupełnie inny ambient, bardzo mocno postrzępiony i „koszmarnej” jakości. I jakoś ogólnie Liz Harris imo ma nie wiele wspólnego z Julianną, która dąży do harmonii w piosenkach. A często w tekstach krytyków muzycznych na zasadzie kalk myślowych te dwa nazwiska leżą gdzieś obok siebie (może to wina bardziej melodyjnego DaDDUaH, które jest dla Grouper m/w tym, czym Wesele dla Wyspiańskiego). Moim zdaniem panie reprezentują dwie różne metody tworzenia muzyki, również w podejściu do wokalu, który u Grouper chowa się gdzieś często w dysonujących dźwiękach, a u Barwick jest chyba najważniejszym elementem, choć może to się trochę zmieniło na nowej płycie, która jakoś nie przypadła mi do gustu i nie wiele z niej pamiętam po dwóch przesłuchaniach. Co do Grouper to warto nie przegapić jej kolaboracji z Lawrecem Englishem (choć limitowana edycja winyli do 400 kopii wyprzedała się zanim się pojawiła) i siódemki jej nowego, na razie enigmatycznego, projektu Helen. Korzystając z okazji pomarudzę trochę i napiszę, że szkoda, że to nie Grouper wystąpi na Unsoundzie w tym roku. Choć widziałem i słyszałem ją cztery lata temu
Rafał jedź na Unsound i napisz relacje . Ale jedź nie recenzuj opisuj lub wypowiadaj się na podstawie You Tuba. Zobacz czy tam panuje fajna , miła atmosfera czy jest „sztywniactwo” . Moim zdaniem nigdy nie było mniej pretensonalnej imprezy niz Unsound. Myśle że decyzja Mata i Gosi była bardzo głęboko przemyślana i nie ma tam nic z marketingowego zgrywu – oni są tam od początku 🙂
@Ty, Grzegorz. Widzę, że ostatnio masz problemy z czytaniem ze zrozumieniem. Czy tu mowa jest o recenzji festiwalu i jego ocenie? Wpis Bartka dotyczy decyzji o zakazie fotografowania. Czy twoim zdaniem należy jechać na festiwal, by móc skomentować taką decyzję? Poza tym, przecież na początku napisałem, że unikam takich koncertów/festiwali, gdzie panuje sztywniacko-akademicka kindersztuba.
Wpis dotyczy zakazu fotografowania na konkretnym festiwalu to jest na festiwalu Unsound na którym większość koncertów wymaga skupienia i na którym najprawdopodobniej nigdy nie byłeś w przeszlosci .Czy to znaczy że nie byłeś tam bo wedlug Ciebie panuje tam sztywniacko akademicka kindersztuba ?
@Grzesiek, nalegam o przeczytanie z uwagą moich komentarzy. Ale jeśli trzeba, to jeszcze raz ci łopatologicznie wyjaśnię. Wpis Bartka dotyczy konkretnego festiwalu, ale przecież problem zakazu fotografowania, kręcenia filmów czy innego „niegodnego” zachowania publiczności jest poruszany w ostatnim okresie przy wielu innych okazjach, o czym sam Bartek w swoim wpisie przypomniał. Moja wypowiedź miała charakter ogólny, poruszająca sprawę tego zjawiska, a nie konkretnego festiwalu. Wskazałem, co mnie niepokoi w tego typu zakazach i jakie dostrzegam niebezpieczeństwa pod względem społeczno-artystycznym. Tak, nie byłem na tym, i na wielu innych festiwalach/koncertach, gdzie panuje sztywniacko-akademicko kindersztuba. Siedzący za laptopem pseudoartysta, wpatrzony w monitor i nie nawiązujący nawet kontaktu wzrokowego z publicznością, która nieruchomo stoi, lub pożal się boże – siedzi, napawa mnie obrzydzeniem. Nawet, gdyby ten pseudoartysta wydobywał ze swojej zero-jedynkowej maszynerii nieziemskie dźwięki, nieważne w jakim stylu, noise’owym, industrialnym, techno-trance, elektroakustycznym, rockowym czy dyskotekowym, to dla mnie będzie to wciąż żenujące wystąpienie, które niewarte jest zainteresowania. Czy ty to łapiesz, że na koncercie sama muzyka nie odgrywa tutaj najważniejszej roli? Przynajmniej ja kieruje się tego typu wartościami i życzyłbym sobie, by osoba, która posługuje się karygodnymi terminami z obszaru sztuki muzycznej: „ciekawostka dropsa” lub „prawdziwa muzyka”, nie usiłowała mi wmawiać, że powinienem uczestniczyć w jakichś festiwalach, choć sama traktuje wybiórczo tego typu imprezy i nie daje sobie szansy, by zobaczyć takich wykonawców, którzy wlaśnie są alternatywą dla tego typu zgnuśniałych festiwali/koncertów, na których usiłuje się uskuteczniać kanony odbioru muzyki oraz zachowań publicznosci.
A ja byłem, relacje pisałem, zdjęcia oczywiście też robiłem i uważam, że ten zabieg jest marketingiem lub ewentualnie blazą. Po pierwsze, Unsound akurat jest festiwalem, na którym nie występował dotychczas problem lasu uniesionych komórek, może pojedyncze osoby coś tam sobie kręciły, ale nie przypominam sobie koncertu, na którym byłoby to rozpowszechnione. Jeśli problemem są fotografowie „profesjonalni”, to moim zdaniem wystarczy wprowadzenie jasnych reguł postępowania – macie 10 albo nawet 5 minut i chowacie sprzęt. Natomiast w przeszłości nikt tego typu reguł, nawet standardowych „trzech utworów”, tam nie pilnował i nie egzekwował. Całkowity zakaz to wylewanie dziecka z kąpielą. Po drugie, dwa lata temu po scenach i przed nimi szalała wspomniana przez Bartka ekipa kamerzystów, bo zrobienie filmiku z festiwalu było modne; rok temu powstał festiwalowy instagram, bo to było modne; teraz jest zakaz, bo to jest modne, sloł lajf i w ogóle. Notabene, zabawny jest zachwyt tym zakazem wyrażany akurat na fejsbuku (zwłaszcza w komentarz wpisanych z komórek). I zgadzam się, że to jest „kindersztuba”. Ludzie płacą za bilety i mają prawo do marnowania swojego czasu i pieniędzy jak im się tylko podoba – dopóki oczywiście przy okazji nie przeszkadzają w odbiorze innym. A tu na Offie publiczność nie powinna marnować czasu na picie piwa, na Unsoundzie na robienie zdjęć, itp. itd. Pan Organizator zawsze wie lepiej co widz powinien robić, niż sam widz to wie? I jeszcze wokół zakazu ma się budować poczucie wspólnoty – to jakaś rozkoszna lewicowa utopia. Powinien być jeszcze darmowy karnet na kolejną edycję dla uczestnika, który złapie największą liczbę osób łamiących zakaz.
To się uzewnętrzniłem i czekam na ataki, które gotów jestem odpierać 😉
@PopUp. Nie powinno mieć miejsca na ataki, skoro dotyczy to sprawy „oczywistej oczywistości”, z którą ciężko się nie zgodzić. Ja tam nie wiem, czy organizatorzy Unsound czy innych imprez muzycznych kierowali się blazą lub marketingiem. Skutek jest dla mnie buraczany i krótkowzroczny w tym wszystkim, bo tego typu zakazami cofamy się o 60 jesli nie 100 lat. Zjawisko koncertu/wystąpienia muzycznego na żywo to coś wiecej, niż prezentacja muzyczna, o czym nie chcą lub nie są w stanie pamiętać decydenci tego typu imprez.
🙂
na naszym göteborskim festiwalu Way Out West 2013, na ktorym wystepowali artysci o wiele bardziej „kaprysni” mozna bylo fotpografowac i nagrywac…skolko ugodno.
http://www.wayoutwest.se/en/line-up (Neila Younga nie bylo – gitaryzsta z Crazy Horse zlamal reke)
Dobrze ze Ty czytasz ze zrozumieniem ciesze sie i dziekuje za jasne stanowisko . Co jest „zgnusnialego” na unsoundzie? kto tam siedzi za laptopikiem niech sobie przypomne……No dobrze co do argumentow ad personam jesli kiedykolwiek uzywalem ww terminow to tylko sarkastycznie na dosc zamknietym profilu prywatnym co nigdy nie bylo stanowiskiem wytworni ktora prowadze. Nigdy tez nie pozwolilbym sobie na tego typu kategoryczne oceny na bardzo popularnym blogu ktory w istotny i bardzo znaczacy sposob propaguje ciekawa muzyke. Tu nie ma 200 odslon Rafale tylko pewnie kilka tysiecy wiec nie przenosmy naszych prywatnych sympatycznych uszczypliwosci na ten profil
@Grzesiek. A jakie ma to znaczenie, na jakim profilu i gdzie rozmawiamy ze soba? To nie była nasza prywatna korespondencja, tylko rozmowa podobna do tej. Chcesz mi powiedzieć, że na mało poczytnych blogach masz inne zdanie, a co innego piszesz na bardziej popularnych? A do tego, że jako właściciel wytwórni płytowej dysponujesz politycznie poprawnym stanowiskiem, a jako Grrr – bardziej … osobistym… ? szczerym? Pachnie mi to obłudą i zakłamaniem… Wybacz, ale przerasta mnie to i przez to wszystko, to w sumie nie wiem z kim teraz rozmawiam… i chyba nie chcę wiedzieć.
@Grzegorz i Rafał –> Panowie, zostawmy to na tym etapie, resztę proponuję na privie. 🙂
@PopUp –> W dużej mierze mogę się zgodzić, ale ruch z „zakazem fotografowania” to jednak nie tyle pójście za modą, co kreowanie mody. Nie znam drugiego festiwalu, który to wprowadził.
@Krzysiek –> Też bym chciał usłyszeć Grouper na tegorocznej edycji. No i ogólnie między paniami jest różnica, owszem. Choć czasem Barwick zbliża się do jej estetyki – tylko tyle.
@Bartek. Póki co jakieś duże festiwale moze tego nie wprowadzają, ale sporo pojawia się tego typu żądań od strony samych wykonawców, którzy mają autorskie występy. Mam na myśli środowiska muzyczne skrajnie undergroundowe oraz artystów z kręgu body art, których performance’y są już od ładnych kilku lat coraz częściej w ten sposób organizowane. W wielu przypadkach ma to inne przyczyny, gdyż wielu z tych wykonawców stara się o anonimowość oraz obawia się konsekwencji prawno-kryminalnych w związku z poruszaną tematyką, zakazanymi filmami, kontrowersyjną symboliką czy też wulgarną nagością.
Sprawa jednak sama w sobie nie jest czymś nowym. W latach 70. przecież wiele głośnych grup rockowych wymagało, by na czas ich koncertów deponowano urządzenia nagrywające. Chciano w ten sposób walczyc z wydawnictwami bootlegowymi. Nie są to moze adekwatne przykłady, ale wskazują na pewnego rodzaju tendencje, które tak naprawdę nigdy nie osiągnęły zamierzonego skutku.
@Rafał Kochan –> Jasne, w różnych kręgach zbliżone pomysły były trenowane. Filharmonie cały czas proszą o wyłączenie telefonów. Powinienem więc uściślić, ale łapię się na tym, że nic lepszego niż „obieg dużych festiwali z muzyką alternatywną” mi nie przychodzi mi do głowy.
„Stop”
Osoby:
ROBERT FRIPP
KRYSTIAN ZIMERMAN
CHÓR (UNSOUND)
FRIPP: The photographs… please… please stop.
ZIMERMAN: Would you please stop that?
CHÓR: If you see someone next to you filming, ask them politely to stop.
(Kurtyna)
@Mariusz Herma – dobre! Gdzie to wystawiają? 🙂
Jak na razie Julia Holter bezkonkurencyjna w 2013
wszystko fajnie tylko na połowie koncertów dawnej ery jazzu były tego typu zakazy, wydaje mi się że były one też na innych festiwalach w przeszłości -np. na Jesieni Byc moze forma w ktorej organizatorzy to przekazali nie jest najlepsza w gruncie rzeczy wydaje mi się mało prawdopodobne aby organizatorzy wymyślili sobie tego typu prowokację żeby „napędzić zainteresowanie” to napędza sam line up . Publiczność i tak przyjdzie albo nie przyjdzie. Więcej, publicznośc wie swoje tzn . tak jej się wydaje że wie rozumie i komentuje zamysł Unsoundu .
Rafał Kochan cieszę się że Twoja ocena nie dotyczy festiwalu Unsound, to ważne że nie bijesz w reputację tej imprezy tylko piszesz ot tak sobie . Wiem przez to jak mam to czytac ….
Ot, tak sobie napiszę jeszcze, że tego typu zakazy, w moim przekonaniu, biorą się stąd, by nadać danej imprezie aurę splendoru. Wskazują niejako, że uczestniczący w niej wykonawcy są szczególnie „wniebowzięci” i pochłonięci procesem tworzenia, co całości nadaje aurę tajemnicy, swoistego, niepowtarzalnego rytuału, który nie może być zakłócany przez niewychowaną lub przypadkową publiczność. Ma to więc posmak marketingu oraz nagłośnienia imprezy, która pod wieloma względami różni się od innych. Wyjątkowa impreza, którą tworzą wyjątkowi artyści dla wyjątkowej publiczności. Elitarność na resorach.
Trochę mnie dziwi temperatura dyskusji o decyzji Unsoundu – ja to przyjąłem jako niezbyt ważny dodatek do imprezy i nie zastanawiałem się nad różnymi możliwymi znaczeniami. Najważniejsi są artyści występujący, a to jest jedna z tryliona porządkowych spraw. Bez znaczenia dla mnie. Tak, jak zakaz wychodzenia z piwem poza strefę gastronomiczną na OFFie. Nie jest to nic, co by zmieniło komfort słuchania koncertów.
@dilmun. Oj tam, oj tam. Temperatury nie ma żadnej. To oczywiste, że kto będzie chciał, to zrobi zdjęcia lub zrobi film. Kto będzie chciał przyjść na festiwal, ten przyjdzie, a tego typu zakazy nie zniechęcą i w niewielkim stopniu zainspirują potencjalnych chętnych. Dla mnie ma to jedynie wymiar socjologiczny oraz pewnej popkulturowej tendencji, która z różnych przyczyn staje się obecna w świadomości ludzi. Zjawisko to również wskazuje na pewne skłonności ludzi, które nigdy nie zostaną wygaszone, a takze wciąż istniejący dualizm w postrzeganiu sztuki, jej klasycznej nobilitacji, w wyniku czego jej sacrum i profanum pozostają rozbite w przeciwieństwie do wizji tej ludycznej/pogańskiej, gdzie sztuka stanowi połączenie tych dwóch sfer.
Zgadzam się z Popupem, też tak czytam tą decyzję, wytworzenie medialnego dreszczyku wokół wydarzenia.
Unsound w swojej naturze jest podobny do wielu innych imprez międzynarodowych (jest nawet korporacja stowarzyszająca te imprezy), gdzie często następują wymiany projektów artystycznych itd.
Zakaz wyraziście odróżnia ten festiwal od tych właśnie bratnich,
bo przecież nie od tych na których siłą rzeczy prosi się lub wskazuje na poszanowanie odbioru innych uczestników – nie ma to też nic wspólnego ze sztywniactwem.
Decyzja jest tym bardziej podejżana, że wiele z unsoundowego programu to normalny POP, muzyka taneczna, oczywiście „awangardowa” bo dziś wszytko jest awangardowe, wystarczy, że nie wydaje tego Sony, albo nie brzmi jak Rhiana.
Połowie tych artystów maksymalnie zależy na tagowaniu zdjęć przez publiczność, nie mówiąc już o tym ze im to nie przeszkadza, nie przeszkadza również muzyce.
Reasumując zabieg marketingowy, dobry jak każdy inny.
@edwash. Festiwal Unsound wyrasta z tradycji awangardowej. Nikt nie mówi, że artyści i muzyka tam należy do awangardy w jej historycznym znaczeniu, bo jak to ktos kiedyś napisał: „awangarda skończyła się na utworze Cage’a 4’33”. Chyba przyznasz, że np. Mika Vainio, Nate Young, Anna Zaradny, Robert Rich, Piotrowicz, PHARMAKON, SWANSON, AMBARCHI czy Keith Fullerton Whitman to wykonawcy, którzy z tradycyjnie pojętą muzyką niewiele mają wspólnego? A wymieniłem jedynie część z nich. Czy pozostała częśc to normalny POP? Może, nie będę sie kłócił, bo nie znam się na normalnym popie.
@Rafał Kochan: napisałem „wiele z unsoundowego programu”
i mam przekonanie, które jest moją osobistą subiektywną opinią, że popularność tego festiwalu nie wynika z tego że występuje tam Palestine, czy Ambarchi, a z części klubowo tanecznej.
@edwash. No tak, tu pewnie masz racje. Część klubowo-taneczna zapewne nabija kiebzę i popularność tego festiwalu.
w sumie człowiek zawsze dowie się czegoś nowego np. że jest jakaś korporacja zrzeszająca te imprezy ( które ? )
Taka jest to „korporacja” http://ecasnetwork.org/ a jakie imprezy zrzesza, to łatwo znaleźć na ich stronie