Najbardziej nielubiany zespół świata

Biorąc pod uwagę niechętny charakter komentarzy, Van Halen to zespół powszechnie nienawidzony. Biorąc pod uwagę wyraz twarzy mojej żony (wychowanej na ciężkim rocku, jak by nie patrzeć), gdy postanowiłem przetestować moje ulubione nagrania Van Halen na dzieciach – ewentualną sympatię do tej grupy lepiej zachować dla siebie. A biorąc pod uwagę odbiór klasyków VH dziś, można by było rzeczywiście ze wstydem zakopać się z tą sympatią pod ziemię. Ale ponieważ ukazała się nowa bardzo oczekiwana lub nikomu niepotrzebna płyta Eddiego Van Halena i kolegów, warto na chwilę powrócić do wstydliwych przyjemności sprzed lat.

O odbiorze Van Halena decyduje pokoleniowość. Pod koniec lat 70. stworzył nowy wzór gitarowej wirtuozerii, który potem na potęgę kopiowali inni. Ponieważ był diablo zdolny, sam siebie dość szybko tymi błyskotliwymi patentami (doprowadzone do doskonałości oburęczne młoteczkowanie, perfekcyjne udawanie rżenia konia i flażolety, hm, wyciskane oraz świetne opanowanie ramienia tremolo) zdołał zanudzić. Nie mnie. A przynajmniej nie od razu. Przez sporą część lat 80. z otwartymi ustami śledziłem poczynania Van Halena, przez kilka tygodni próbując je odtworzyć na znalezionej pod choinką gitarze marki Defil (o takiej – to tak żeby niemożliwość odtworzenia uzasadnić, po zdjęciu sześciu strun problem zresztą nie zniknął). Wydarzeniem pokoleniowym było dla mnie pierwsze zetknięcie z filmem „Powrót do przyszłości” i ta oto scena, najpewniej inspiracja dla późniejszych tortur w bazie Guantanamo:

No więc, jak już pisałem, sam Eddie się tą gitarową wirtuozerią znużył – co trzeba mu zapisać na plus, bo u Satrianiego i Vaia z dystansem do samych siebie bywało gorzej – i już w latach 80. od niej uciekał, czego dowodem fragmenty zabawnej płyty „Diver Down” (choćby „Big Bad Bill” – stareńki standard jazowy w opracowaniu na gitarę, klarnet i Davida Le Rotha), a potem jedna – tu nawet hejterzy się zgodzą – z najlepszych płyt Van Halen, czyli „1984”, gdzie w słynnym „Jump” Eddie usiadł sobie i wykombinował klasyczny riff – tyle że na syntezatorze. Poza tym wyskokami bywało gorzej, a w miarę jak pojawiały się kolejne generacje naśladowców Eddiego, z coraz większą niechęcią odbierało się jego techniki.

Albumowy top 3 Van Halen:
– „Van Halen”
– „1984”
– „5150”

Rozpisując się na temat historii, liczyłem prawdę mówiąc na to, że odsunę w czasie pisanie o nowej płycie „A Different Kind of Truth”, na której do Van Halen ostatecznie już wraca człowiek o osbourne’owsko zdartym głosie, David Lee Roth. I po raz pierwszy pojawia się – jako basista – 20-letni syn Eddiego Van Halena, Wolfgang. Jeśli zajrzymy mu w metrykę, stwierdzimy z osłupieniem, że nie tylko złotej ery VH nie może pamiętać. Po prostu go wtedy nie było.

Dla jego rówieśników obcowanie z tym albumem teoretycznie może być ciekawe, bo w sumie tak świeżo – w sensie swobody rockandrollowego zespołowego grania – Van Halen nie brzmieli od lat. Przynajmniej pod względem wykonawczym (warto zwrócić uwagę na niedocenianego przez lata brata – perkusistę Alexa Van Halena!). Z drugiej strony – wirtuozeria ma dziś mniejsze wzięcie, a wszystkie patenty, które obficie przypomina lider, nie robią aż takiego wrażenia. Eddie najwyraźniej podszedł po latach do sprawy z tą samą metodą – chwycił gitarę i zaprezentował kolejny odcinek. Nie regulował nawet gałek we wzmacniaczach i efektach. Denerwuje mnie nadmiar studyjnie podrasowanych chórków i wokalowych efektów – daje to mało momentów, gdy Lee Roth śpiewa naprawdę solo. Poza tym cała płyta jest rozpaczliwym krzykiem o oryginalne kompozycje. Pod względem autorskich piosenek najlepszym okresem dla VH była – co widać zresztą z powyższego naprędce skleconego zestawienia – w mojej opinii połowa lat 80. Ale może po prostu z nostalgią wracam do momentu, gdy miałem swój pierwszy raz z Van Halenem?

W każdym razie, jeśli ciekawi was, co zrobiły dzieci (które dziś jak wiadomo wcześniej dojrzewają, szybciej się uczą i w ogóle), słysząc po raz pierwszy w życiu Van Halena, spieszę z informacją: kompletnie go zignorowały.

VAN HALEN „A Different Kind of Truth”
The Three Twins 2012
5/10
Trzeba posłuchać:
„As Is”. Ale lepiej innych płyt. Tak do „OU812”, i to też wybiórczo. Na początek – „5150”.