Jak się kochać bezwstydnie?

Dość niezrozumiała cisza wokół tej płyty w Polsce utwierdza mnie w przekonaniu, że wciąż jeszcze nie kochamy Neila Younga tak, jak na to zasłużył. Pozwolicie, że pomogę. A wiele osób – zdaję sobie z tego sprawę – potrzebuje pomocy, by pokochać tę płytę. To nie jest miłość łatwa, a już na pewno nie oparta na seksie. „Seksowny” to ostatnie, co można powiedzieć o kolejnym archiwalnym zestawie koncertowym z najgorzej ocenianego okresu w twórczości Kanadyjczyka, czyli połowy lat 80., w dodatku zestawie obejmującym głównie muzykę country.

Witam tym serdeczniej w drugim akapicie niniejszego tekstu wszystkich tych, którzy z krzykiem nie uciekli na hasło „country”. Jeśli ktoś krzyczał po sąsiedzku, to przynajmniej wiecie, że nie chodzi o pożar. Ale i dla Was, którzy się ostaliście, nie mam informacji zwiastujących szybkie zauroczenie. Otóż nie jest to w żadnym razie alt-country, muzyka Younga na tym albumie nie ma wiele wspólnego z twórczością takiego np. Willa Oldhama – poza znajomym nazwiskiem Spoonera Oldhama, klawiszowca i okazjonalnego współpracownika NY. Rufus Thibodeaux, nieżyjący już skrzypek z Luizjany, oraz grający na elektrycznej gitarze hawajskiej Ben Keith (też już nie żyje – zmarł w ubiegłym roku), ale też proponujący nam saloonowe zagrywki Oldham – wszyscy prowadzą Neila Younga na wody czystego country od pierwszych taktów zbioru „A Treasure” (nazwanego tak od słów Bena Keitha wypowiedzianych po odkopaniu oryginalnych taśm). Żegnajcie ci, którzy nie kochacie Younga dość mocno.

Dobre wiadomości będą dopiero teraz, gdy już wszyscy wyszli. Otóż „A Treasure” to zarazem szczyt formy wokalnej Younga – nawet miłośnikom jego piosenek trudno będzie uwierzyć w to, jak bardzo dba o detal, jak dokładnie trzyma się skali w większości utworów na tej płycie. Zespół mu w tym niewątpliwie pomaga. NY miał rękę do instrumentalistów, a oni – co już wiemy z innych pozycji imponującej „Performance Series” – odpłacali mu kapitalnymi występami. Tutaj też International Harvesters przeobrażają się momentami w coś bliskiego The Crazy Horse – choćby w finale „Southern Pacific” (słyszycie ten pociąg?). Atmosfera na widowni działa na nich uskrzydlająco (posłuchajcie reakcji na tekst „Motor City”). A dla „Bound for Glory” chyba w końcu popełnię szaleństwo i kupię sobie płytę „Old Ways” z 1985 roku. Bez wstydu.

No dobra, ci, którzy zostaliście do końca. Kochajcie Younga. Kochajcie, do jasnej cholery.

NEIL YOUNG & INTERNATIONAL HARVESTERS „A Treasure”
Reprise 2011
8/10
Trzeba posłuchać:
„”Bound For Glory”, „Souther Pacific”, „Grey Riders”.

10-neil young-southern pacific-taku by Chuck Barsh

I jeszcze wywiad z fragmentami wideo z epoki, które – jeśli już posłuchaliście płyty – nie wydadzą wam się z pewnością tak obciachowe, jak może się zdarzyć na początku: