Kompozytor roku: Krajewski. Autor roku: Młynarski
Przy czym chodzi o rok 2010, a nie na przykład 1976. Tegoroczne Fryderyki mówią nam jasno, że mało się w polskiej branży muzycznej zmienia. Wyjątkowo w tym roku dziwaczne wyniki udowadniają też to, o czym pisałem: że jeśli pół branży (i to ważniejsze pół, przynajmniej w roku 2010) obraża się na te nagrody, nie może z nich wyniknąć nic sensownego. No, może poza dość oczywistą statuetką dla Tres.B i w pełni zasłużonymi nagrodami w paru pomniejszych kategoriach. Podejrzewam że przy braku sensownych alternatyw część Akademii Fonograficznej postanowiła sobie po prostu zażartować i stąd – z całym szacunkiem dla tej zasłużonej grupy – zwycięstwo Acid Drinkers, którzy nagrali płytę będącą zresztą w dużej mierze polewką z show biznesu.
Oto, proszę Państwa, najpiękniejsza okładka roku, a przy okazji jeden z coverów z albumu Acid Drinkers:
Oto natomiast alternatywna płyta roku, reprezentująca polską scenę niezależną brawurowym sponsoringiem firmy Żywiec:
Skomentować to mogę tylko – z zatroskaniem, jako szeregowy członek AF – słowami innego alternatywnego klasyka: „Bo tutaj jest jak jest, po prostu / I ty dobrze o tym wiesz”.
Tak czy owak laureatom gratuluję, a pełny zestaw obdarowanych tutaj.
Nie mogę się powstrzymać, by do tego krótkiego komentarza nie dołączyć płyty nadającej się do rozpoczętego przeze mnie kiedyś cyklu „niemęskiego grania”. Idealnie wpasowuje się weń bowiem nieopisywany przeze mnie jeszcze Jamie Woon. Miło przejść na poziom zjawisk, bo jego „Mirrorwriting” zjawisko sygnalizuje. To kolejny rezultat tego, jak dubstep i estetyka garage przekopały sferę soulowo-popowej wokalistyki. Kolejny po znakomitym Jamiem Blake’u i ciekawym The Weeknd, o którym może jeszcze będzie tu szansa napisać (rzecz do ściągnięcia za darmo), a wreszcie Katy B, do której też jeszcze wrócę.
Jamie Woon, tak jak to wcześniej bywało przy różnych popowych odpryskach brytyjskiej sceny tanecznej (wspomnijmy choćby zapomnianego już dziś UK-garage’owego Craiga Davida), jest świetny w wersji singlowej. I właściwie dwunastocalowego singla z „Lady Luck” (kapitalne remiksy) słuchałem chyba częściej niż całej „Mirrorwriting”. Ale znajdzie się parę kolejnych przebojowych numerów, poza tym też wzięty z dubstepu minimalizm uszlachetnia i uprzestrzennia ten album, ładnie eksponując przy tym głos Woona, do którego zarzutów nie mam, poza może tym jednym, że przy tym zdystansowanym sposobie śpiewania brzmi dość letnio. Choć na całej płycie spodziewałem się troszkę więcej, to nie żałuję wydanych pieniędzy.
Jedna z wielu ciekawych brytyjskich płyt w tym sezonie, która w naszych tegorocznych realiach warta by była na moje oko pewnie jakichś 6-7 Fryderyków, lekko licząc – wokalista, producent, debiut, płyta pop albo elektroniczna, kompozycje, oprawa graficzna (kapitalny i prosty skądinąd pomysł z ze zwielokrotnionym liternictwem obecny też na okładkach singli) itd. Pod warunkiem, że wydawca by ją zgłosił do nagrody.
JAMIE WOON „Mirrorwriting”
Polydor 2011
7/10
Trzeba posłuchać: „Lady Luck” (poniżej w remiksie Hudsona Mohawke’a), „Night Air”, „Street”, „Gravity”.
Komentarze
Bartek,man, ci ludzie nie interesuja sie muzyka od wielu lat …moze interesuja sie jak lepiej podzielic sie dzwiekowym contentem ( nie nazwalbym tego muzyka ) z operatorami komorkowymi albo jak zrobic skok na TV lub cos tam docisnac wespolwzespol z organizacjami broniacymi rzekomych praw autorskich w kwestiach IPR ale to zadna branza a juz napewno POWAZNA. Wystarczy siegnac po pisma jak Wire , Record Collector czy wlasnie POWAZNE wytwornie jak Delmark czy ECM uslyszec tam plyty polskich wykonawcow. Wcale nie jest powiedziane ze muzyka znad Wisly ma docierac do sluchacza w Warszawie z…. Warszawy …moze np. docierac przez Nowy York , Berlin, Londyn lub rekomendacje od recenzentow z Francji.
nie mogę się uwolnić od The Weeknd. nie wiem jeszcze co mnie bardziej cieszy: sama muzyka czy jej zderzenie z tekstami.
@grom68 –> Poniekąd właśnie o tych prezentowanych za granicą polskich wykonawców mi chodzi – prawie jak jeden mąż olali Fryderyki, zamiast w okresie naprawdę dużej słabości krajowego popu je wygrać. BYłyby na to szanse.
@matziek –> No to muszę się wsłuchać w te teksty.
Haha, najlepszy album zagraniczny. 😀
Lata płyną i pokazują, że marudzenie ich nie rusza. Jedyną szansą na reformę – albo wpuszczenie konkurenta – wydaje się potraktowanie Fryderyków ciszą. Może spróbujemy za rok społem zmilczeć?
Prawie wszyscy milczą już teraz, więc dużo to nie zmieni. Wczoraj wieczorem trudno było znaleźć w Internecie informację o zwycięzcach (nie było jej nawet na stronie ZPAV-u). Dziś gazety powitały Fryderyki małymi notkami na ćwierć szpalty w mało eksponowanych miejscach.
W sieci był to jednak (okołomuzyczny) news dnia. Ale jeśli stosunek organizatorów do sieci przypomina ich podejście do muzyki, to rzeczywiście mogli się zmartwić.
się dziwie sobie, ale jak na razie chyba moja płyta wiosny.
Po przeczytaniu pierwszego zdania zacząłem się zastanawiać, po co idę dziś imprezować na grobie Wojaczka. Przecież nie żyje od 40 lat. Ale potem sobie pomyślałem, że przecież wczoraj olałem męskiego Abradaba na juwenaliach i zaliczyłem interaktywnego Trzaskę na WRO 2011. Już mi lepiej 🙂 To co to jest ten Fryderyk? 😉
@Mariusz
Milczenie jako sprzeciw wobec medialnej propagandy? To chyba z teorii symulakrów. Ale czy np. malejąca frekwencja na wyborach może coś zmienić w polityce?
Chciałbym się odciąć od panoszącego się tu malkontenckiego tonu. „Instytucja” Fryderyków wypracowała sobie własną formułę, którą od lat konsekwentnie rozwija – czego widomym znakiem jest lista tegorocznych nominowanych i laureatów. Wewnętrzna koherencja mechanizmów stworzonych przez Akademie Fonograficzną stwarza ogromne pole dla racjonalizacji, które mógłby zawstydzić całą zachodnią branżę muzyczną. Dlaczego – pytam – nie przyznać nagród na pięć lat wprzód. Mamy całą pulę wybitnych nazwisk, które bez pudła można nominować i nagrodzić, zaoszczędzając przy tym masę pieniędzy, czasu i ułatwiając przy okazji zadanie „telewizji śniadaniowej”.
Mam kłopot z oceną Mirrorwriting bo przez dłuższy czas słuchałam tylko Night Air. Zdecydowanie nie powinien to być pierwszy utwór na płycie 😉 .
Tradycyjnie Polska pożegnała się już z udziałem w Eurowizji.
Po przeanalizowaniu nominacji, próbowałem dokonać selekcji, aby wybrać „jak najmniejsze zło’ i przyznać swoje nagrody. Nie za bardzo to wychodzi, bo niektóre kategorie są „za mocno obsadzone”.
Po tak dobrym roku dla polskiej muzyki i takich nominacjach ( w konsekwencji nagrodach), wydaje mi się, że część członków Akademii Fonograficznej nie interesuje się i nie słucha muzyki.
A najśmieszniejsze, że za płytę rockową Fryderyka dostał Dezerter (btw, po co im to było??). Może to rzeczywiście takie żarty, chociaż i tak 100x śmieszniej by było, jakby wybrali, też nominowaną, nową płytę Perfectu – pasowałby do tego Krajewskiego z Młynarskim. I z muzyki elektronicznej Marka Bilińskiego 🙂
Ale za to w kategorii „kompozytorzy” idzie młodość i świeżość. Penderecki i Kilar to wschodzące gwiazdy.
no to już wreszcie wiem, że ta denerwująca przez ostatnie miesiące wersja Love Shack to piosenka roku, a nie jakaś prowokacja Trójki, żebym ich co rano nie słuchał.
Teraz widzę, że spisek ma już dwa piętra i nie wiem, czy jak ja też powiem, że mi sie podoba, to oni wyskoczą z Gotcha! czy pójdą w zaparte i zrobią ją Piosenką Dekady.
Na razie czujnie zaczekam