Skuteczne odłączenie w śniegu
Wychodząc dziś z pracy, pomyślałem sobie: „mój codzienny wpis już w domu, w cieple”. Na placu Narutowicza zobaczyłem piękną śnieżną katastrofę, wokół zadymka, ciężarówka wjeżdżająca w Słupecką właśnie nie mogła ruszyć na prostej drodze, ale co tam, przecież jadę tramwajem.
Na przystanku mam 1, 7, 9 i 25. Urządza mnie tylko ten pierwszy. Kiedy przyjechała dziewiątka – zignorowałem. Za chwilę przyjechała kolejna dziewiątka. I jeszcze jedna. Postanowiłem, że poczekam kolejnych kilka minut i wsiądę w cokolwiek, ale ZTM tego dnia nie miał mi nic innego do zaoferowania i znów przyjechała dziewiątka, tyle że dokumentnie zatłoczona, a tłum oczekujących pod wiatą ludzi też brał już, co było, więc nie dostałem się do środka. Co tam, przejdę dwa przystanki i wsiądę na placu Zawiszy. Godzina 18.00, wszystko w śniegu, samochody praktycznie się nie ruszają i kapitalna akustyka, jak to w śniegu. Akustyka? No tak, jest okazja, żeby odświeżyć sobie nowego Briana McBride’a (dla niewtajemniczonych: 1/2 duetu Stars Of The Lid; dla niewtajemniczonych jeszcze bardziej: muzyka ambient). Świetna muzyka dla tych, którzy mają wszelkie dane ku temu, żeby się wkurzyć, ale nie chcą. Klasyczne, powolne kompozycje, smyczki, spowolnione tempa – wszystko to wpisało się w otoczenia idealnie. Świetna muzyka do chodzenia, jak się okazuje – praktycznie nieuchwytny rytm nie koliduje z oddechem, bez względu na to, jak potężną mamy zadyszkę. Sygnały karetek i straży pożarnej ładnie się w to wkomponowują. No i ten spokój. Oddalenie.
Płyta McBride’a przypomniała mi pierwowzór ambientu, czyli Briana Eno na łóżku szpitalnym, deszcz za oknem i dźwięki bodaj harfy z gramofonu nastawionego na tyle cicho, żeby wtapiały się w to wszystko, co słychać wokół. I spokój, jaki ambient powinien zdaniem Eno zapewniać. Dokonywałem w centrum Warszawy tego, co sugeruje tytuł drugiej już solowej płyty McBride’a – skutecznego odłączenia („The Effective Disconnect”). To nie jest ambient oparty w całości na dronach, wibrujących, pulsujących długich dźwiękach, sporo tu ładnych akustycznych brzmień, motywów, melodii rozlewających się leniwie na tle potężnych akordów syntezatora. Na placu Zawiszy – minąwszy trzy pasy sakramenckiego korka – zdecydowałem, że nie czekam na tramwaj z setką ludzi, bo i tak się nie dostanę. Do McBride’a szło się miło.
Sytuacja Eno w roku 1975 była też szczególnym momentem, gdy jesteśmy więźniami okoliczności. Co prawda ja nie leżałem w ciepłym angielskim szpitalu, tylko szedłem mroźną ulicą Towarową – o dziwo, w tłumie przedzierających się przez zaspy przechodniów – ale mimo tego całego ruchu czułem się nagle wyrwany ze swojego typowego dnia i skazany na McBride’a jako jedyną rozrywkę. Pomyślałem, że czas zupełnie inaczej płynie w takich chwilach i ambient doskonale się z tym czasem synchronizuje. Co prawda muzyka McBride’a powstała jako ilustracja do jakiegoś bliżej mi nieznanego filmu o pszczołach, ale była na tyle majestatyczna i chłodna, żeby pasować i do Alei Solidarności w śniegu, z nieśmiało sunącymi samochodami. W takich chwilach to pieszy rządzi na jezdni. Wyprzedza stojące w korku pojazdy, z wyższością przepuszcza karetki pogotowia. Swoją drogą, współczuję pasażerom karetek w taki dzień. Chyba tylko samobójca chciałby mieć tego dnia atak serca.
Ale właśnie na rogu Alei Solidarności i Okopowej dopadają mnie wątpliwości – co będzie, jeśli muzyka się nagle urwie. To ledwie czterdzieści minut, a mój spacer trwał już ponad trzydzieści. Nie zdejmę przecież rękawiczek, żeby wyjąć na mrozie odtwarzacz i puścić coś innego. Nie w taką pogodę. Następnym razem ułożę sobie playlistę i zgram „Space Finale” BJ Nilsena i Stillupsteypa (Editions Mego 2010) – to jeszcze bardziej pasuje do scenerii, w dodatku bohaterka okładki ma – przysiągłbym – śnieg na twarzy. No, chyba że to resztki jakiejś maseczki ze spa.
Dokładnie w tym momencie, już na rogu Żytniej, stało się coś, czego nie przewidziałem: padła mi bateria.
BRIAN McBRIDE „The Effective Disconnect”
Kranky 2010
7/10
Trzeba posłuchać: „Supposed Essay on the Piano (B Major Piano Adagietto)”, szczególnie jeśli ktoś lubi Eno. I wyobraźcie sobie, że wytwórnia Kranky do promocji w serwisie SoundCloud wybrała dokładnie to nagranie:
brian mcbride ‚supposed essay on the piano b major piano adagietto’ by kranky
Komentarze
Za kilka dni ruszą wycieczki po mieście „Śladami Bartka Chacińskiego, migrującego na północ Warszawy”. Bez przewodnika, ale w słuchawkach. BTW – chyba muszę cię zaopatrzyć w coś w tym stylu na jutro – czuję, że też zmuszony będę wędrować.
„Spacerownik warszawski” – przez analogię do wrocławskich artykułów Beaty Maciejewskiej. Tylko że audiobook.
A Melissa Auf Der Maur wczoraj na koncercie powiedziała, że dzięki temu śniegowi poczuła się jak w domu – w Kanadzie. Powinniśmy więc się tym śniegiem chwalić i szczycić! 😉 Mnie za to wczoraj droga do pracy zajęła godzinę i 50 minut. Dlatego dzisiaj wolałem już jechać nie autobusem, tylko pięcioma tramwajami – i słusznie. Luksus – te tramwaje: nie stoję w korkach, nie muszę odśnieżać samochodu… 🙂
” “Spacerownik warszawski” – przez analogię do wrocławskich artykułów Beaty Maciejewskiej.”
wydaje mi się, że to raczej odwrotnie było, najpierw pojawiły się artykuły w stołku i książki „spacerownik warszawski”, a dopiero potem w innych miastach. ale głowy nie dam sobie uciąć.
mnie najbardziej do zimowych spacerów pasuje Islandia, przede wszystkim debiut seabear i „Loksins erum við engin” mum (tak, islandzka wersja jest bardziej zimowa niż angielska)
http://www.youtube.com/watch?v=qO1g251jF2g&feature=related
to moj dzisejszy ost do sniegu (ale tylko przez okno, nigdzie dzis nie wychodze) bo dowiedzialem sie ze mercury rev beda grac deserters songs w calosci w maju:)
http://www.atpfestival.com/events/mercuryrevdeserterssongs.php
@wieczór
Wielkim miłośnikiem Maciejewskiej nie jestem, więc nie tylko głowy nie dam sobie uciąć. Ale może ją o to zagadnę, gdy za kilka dni będzie promowała swoją nową książkę. Najwyżej rzuci we mnie książką 😉
Drogi Bartku jutro ja wyruszam w „nieznane”,po dwóch wolnych dniach spędzonych na lekturze książki W.Góreckiego „Toast za przodków”.Może więc zamiast chłodnego ambientu wrzucę do odtwarzacza np. Djivana Gaspariana. Chyba,że znasz jakiś ambient z Kaukazu? Ale pomysł na wędrówkę przez miasto z odpowiednią do sytuacji muzyką,pewnie nie odkrywczy,ale bardzo dobry.Niech sobie wszyscy zmotoryzowani stoją w korkach,my spacerujmy w śnieżnej zadymce słuchając czegoś z Kanady lub Islandii. A gdy już zmarzniemy albo zdechnie bateria zostaną stare dobre tramwaje.