Nie ma przypadków?
Tak przynajmniej mawia mój znajomy muzyk. I za każdym razem, gdy rozmawiamy, rzeczywiście wydarza się coś, co tę tezę potwierdza. Moja mama też uważa, że nic dzieje się bez przyczyny. Byłem skłonny się z tym zgodzić pięć lat temu, gdy raz jedyny wybrałem się do Norwegii w celach turystycznych (ładny kraj, ciekawi ludzie, beznadziejna pogoda), po cichu licząc na to, że zobaczę swoich muzycznych faworytów. Miałem na to siedem dni. A raczej – mieliśmy, bo wybraliśmy się z małżonką. Nasi muzyczni faworyci z Norwegii dzielili się wówczas na dwie frakcje:
1. Supersilent;
2. Kings Of Convenience.
Żona – jako wyznawczyni frakcji numer 2 – miała niewielkie szanse spotkania. Po płycie „Riot on an Empty Street” KOC praktycznie nic nie robili, a Erlend Oye mieszkał w Berlinie. Ale udało się przynajmniej w 50 proc. – Erik Glambek Bøe mignął nam na ulicy w Bergen, idąc gdzieś w deszczu, pewnie po bułki. Ja byłem wyznawcą frakcji numer jeden, wówczas w niezłym momencie działalności (po płycie „6”, a przed wydaniem koncertu „7”, który nagrywali jeszcze w roku 2004). Okazało się, że przez przypadek grają na studenckim festiwalu w mieście Bergen dokładnie w tym momencie, kiedy mieliśmy to miejsce (sławne z okolicznych fiordów, w tym drugiego co do wielkości na świecie, co jednak trudno było ocenić w padającym deszczu, oraz z kolorowych domków, których kolorów i tak nie było widać, bo deszcz padał i padał) odwiedzić.
Wtedy koncert tych ostatnich – którzy jak wiadomo są zespołem wiecznie improwizującym, a potem montującym utwory z tych elektroakustycznych improwizacji – niby mi się podobał, ale zarazem trochę zawiódł. No bo przecież nie grali utworów z osławionej „szóstki”, tylko improwizacje. I to dość dalekie od klimatu albumu „6”. Owszem, pojawiały się w nich charakterystyczne dla tej płyty motywy syntezatorowe Ståle Storløkkena, ale całość była oparta na mocniejszych rytmach, ciężkich łamańcach, nerwowo granych przez Jarle Vespestada (od ponad roku nie gra już w zespole). Jakież było moje zdziwienie, gdy najnowsza płyta Supersilent, wydana tylko na winylu „11” (pomarańczowa okładka) trafia w dokładnie ten moment działalności grupy, przypominając utwory nagrane w studiu Athletic Sound dosłownie kilka dni po tamtym koncercie w Bergen. Nie jest to najłatwiejsze wejście w i tak bardzo wyrazisty i oryginalny, a przez to nieoczywisty świat muzyki Supersilent. Ale dla miłośników tego zespołu – prawdziwa wisienka na torcie dziesięciopłytowej dyskografii, którą zespół zbudował do tej pory. Nawiązania do „6” najpełniej słychać w „11.4”. No, może jeszcze w świetnym finale „11.6”. Z kolei „11.2” to jeden z najlepszych momentów trębacza Arve Henriksena w całej dyskografii grupy.
Płyta „10”, dłuższe i regularne (dostępne na CD) wydawnictwo, to z kolei dowód tego, że w trio (Henriksen, Storløkken, Helge Sten) zespół schodzi do poziomu szeptu. Olbrzymi dystans dzieli metalową, krzykliwą płytę „8” i ten nowy album, który – co nie jest moim ulubionym elementem brzmienia Supersilent – oparty jest na brzmieniach Henriksena. I trochę za bardzo jak dla mnie ECM-owski. Dodatkowe kilku- albo kilkunastosekundowe przerwy między utworami podkreślają jeszcze ten klimat zasłuchania i dość ciężko mi się w tę płytę wchodziło, szczególnie w okresie listopadowej smuty. Helge Sten rzadziej pojawia się tu ze swoimi potężnymi dronami (wyjątkiem są potężne drony w „10.5” i „10.9”), częściej już w roli gitarzysty (najlepiej w „10.6”). Jeśli ktoś nie uśnie przy ósemce, tego czeka sporo ciekawych momentów pod koniec płyty. Ale też sporo przypadkowości, której nigdy nie brakowało u nastawionej na zaskakiwanie grupie z Norwegii. Z nowości – Storløkken za fortepianem. „10” i „11” łączy jedno – na jednej i drugiej pojawiają się motywy z utworu „c-6.1” (utwory z kompilacji grupa opatruje literką c, po której idzie numer kompilacji i numer utworu na danej płycie) z albumu „Money Will Ruin Everything 2”.
Więcej do posłuchania w dzisiejszym Nokturnie w Dwójce o 23:15. Szczegóły tutaj. W tym, że dziś piszę o Supersilent też przecież nie ma przypadku…
SUPERSILENT „10”
Rune Grammofon 2010
6/10
Trzeba posłuchać: „10.9”, „10.12”.
SUPERSILENT „11”
Rune Grammofon 2010 (tylko LP)
7/10
Trzeba posłuchać: „11.2”, „11.4”, „11.6”. Poniżej fragment koncertu z płyty „7”, bo ani tego z Bergen nie znalazłem na YT, ani fragmentów nowych płyt tu nie widać.
Komentarze
Z tym deszczem to nie jest zupelnie tak, ze on caly czas pada. Po kilku latach zmienia sie punkt widzenia : ) KOC oczywiscie uwielbiam, Supersilent – nie znam. Ten wpis pragne wykorzystac do zlozenia gratulacji. Juz wyjasniam dlaczego. Wchodze na Polifonie od poczatku „mozolnie”wklepujac: polifonia blog a po otrzymaniu wyniku… (oczywiscie znam prostsze metody) Pragne zlozyc gratulacje poniewaz wczoraj po raz pierwszy w guglu wystarczylo wpisac tylko polifonia, a nawet polifon. Nie uzywam polskiego gugla, a rejestry czyszcze regularnie rowno z ziemia a nawet ponizej. Sprawdzilem to tez na moim linusowym kompie, wynik ten sam. Oczywiscie mimo 15 lat w sieci mam swiadomosc ze jestem caly czas lamerem, wiec moze robie sobie obciach – trudno.
Mam wrazenie ze page rank to nie tylko moja zasluga 🙂
So! Congratulation!
@vlad.palovy –> Miło mi to słyszeć. Ja tam często wchodzę na jakieś strony przez kombinacje słów kluczowych – użyteczna metoda w świecie gugli. Dziękuję w takim razie za podbicie page ranku 🙂
Supersilent 11 (LP) przed paroma dniami widzialem w sklepie plytowym
cena 180 SEK /72PLN/ vinyl. Ale kupie raczej nowa produkcje grupy norweskiej ULTRALYD „Inertiadrome” /RCD 2105) – drone metal.
KoC wydali jeszcze w 2009 album „Declaration of Dependence” a rzeczony
Erlend Oeye /ex KoC/ pogrywa w podrzednej pop grupie The Whitest Boy
Alive (Berlin).
Zarowno Supersilent jak i KoC nie naleza do grup, ktorych slucham, ale za to „moi” Norwegowie: Dimmu Borgir, Apoptygma Berzerk (EBC-electronic body music) i Ultralyd sa czesto sluchani przeze mnie.
Ale to juz sprawa gustow muzycznych.
Dla mnie „muzyczna” Norwegia to właśnie Supersilent i Jaga Jazzist oraz „z zupełnie innej beczki” Mayhem. Ci ostatni zaimponowali mi płytą Ordo Ad Chao (polecam). Ostatnich płyt Supersilent jeszcze nie słyszałem ale mam nadzieję nadrobić zaległości. Jaga Jazzist podobał mi się kilka lat temu ale ostatnia płyta jest niezła (chociaż nierówna). I jeszcze jedno,jestem w trakcie lektury książki „Władcy chaosu”. Mocna rzecz!!!
Stary kawał:
W pewnym bloku facet wypadł z okna.
Przypadek.
Po tygodniu z tego samego okna wypadł następny.
Zbieg okoliczności.
Po tygodniu wypadł następny.
Przyzwyczajenie.
W przypadki nie wierzę, ale w zbiegi okoliczności – jak najbardziej. Ciągle mnie coś prześladuje – jak nie owce, to połamane widelce. Wierzę ponadto w Wielopłaszczyznową Równowagę (moje rozwinięcie Yin i Yang), a ostatnio ktoś mi uświadomił, że również w karmę.
A z koncertami miewałem podobnie. Np. trafiłem na YT na kawałek Żywiołaka, który mnie zachwycił. Zerknąłem na ich stronę – o, grają u mnie za tydzień… Albo: poznałem dziewczynę znającą na pamięć teksty Hurtu. Dwa dni później wygrałem dwuosobowe zaproszenie na koncert Hurtu (Może lepiej od drugiej strony: najpierw wziąłem udział w konkursie, potem poznałem dziewczynę)…
Ale w przeznaczenie nie wierzę. Chyba że moim przeznaczeniem jest wylądować kiedyś na dłużej w Norwegii 😉
ad Wojtzek
Podczas lektury „Wladcow chaosu” Michaela Moynihana i Didrika Söderlinda polecam procz Mayhem (oczywiscie) takze szwedzka Valley of the Dead (niezle promo video, „Our Wheels Are in Rotation); jak zapewne wiesz, w wiekszosci norweskich grup metal (roznych odmian) wystepowal
Jan Axel Blomberg, ktory we wspomnianej ksiazce wypowiada sie dosc niefortunnie o rasizmie. Pozniej Blomberg alias Hellhammer skorygowal swoje, delikatnie mowiac, niezreczne wypowiedzi.
http://www.myspace.com/valleyofthedeadswe
W czasach młodości katowałem siebie (i sąsiadów) płytami wielkiej thrashowej czwórki z USA. Póżniej mi to przeszło,chociaż nadal lubię posłuchać Slayera (są the best w metalowym świecie). Muzyka Mayhem czy np. Meshuggah (szacunek!) oraz naszego Behemotha trafia do mych uszy najczęściej przez przypadek (recenzja w prasie,rekomendacja znajomego).Już od dawna ciekawiło mnie to co działo się w black metalowym światku Norwegii i całej skandynawii. Swoisty fenomen socjologiczny i chyba społeczny. Stąd moje zainteresowanie i lektura książki Moynihana i Soderlinda. Oczekuję odpowiedzi na pytanie o przyczynę tego co się tam działo i po części dzieje nadal? Varg Vikernes po wyjściu z więzienia wciąż nagrywa i również zrewidował trochę swe poglądy.
hej Wojtzek,
podobnie jest ze mna i moim odbiorze grup black metal. Behamoth i Vader, jak wiesz, sa niezmiernie popularni w Skandynawii i nie tylko.
Wydaje mi sie, ze nordycki klimat sprzyja temu rodzajowi muzyki, Juz nawet Luis Bunuel, mistrz kina hiszpanskiego (czyz jego „Pies andaluzyjski” z 1928 to nie prototyp wszelkiego rodzaju black metal video?) w swej autbiografii pisal, ze najbardziej mu odpowiada klimat nordycki, ze ma w swej duszy. Rowniez cala mitologia nordycka jest pelna mitow („Snorres Edda”).
PS Varg Vikernes (Kristian Vikernes…oczywiscie zmienil imie na Varg, czyli Wilk, bo jakze mogl sie zwac Krist-ian?) wyszedl z wiezienia 24 maja 2009 r; podczas pobytu w wiezieniu wydawal tez plyty i pisal ksiazki, zreszta bardzo obskurne, w ktorym przdstawial swoje komentarze do ásatrú (politeistyczna religia zawarta w mitologii nordyckiej).
@–>ozzy Klimat,mitologia,dziedzictwo Wikingów wszystko OK.Młodzi ludzie zakładają zespoły,grają koncerty itd.Ale w Norwegii było coś jeszcze:palenie kościołow,morderstwa,samobójstwa,rasizm.Z lektury „Władców chaosu” mam nadzieję dowiedzieć się co było tego przyczyną.Wszędzie na świecie dochodzi do różnych okołomuzycznych „zdarzeń”,ale w Norwegii to było ekstremum.
Wojtzek,
czy w Norwegii bylo ektremalnie? Chyba nie. Podobne zdarzenia mialy miejsca w innych krajach. Norwegia, tak samo jak Szwecja jest bardzo zsekularyzowana. Kosciol to bezmala jak jakis lokal klubowy. Rasizm wystepuje wszedzie, zreszta w Polsce najlepszy przyklad:takich komentarzy rasistowskich i antysemickich jakie umieszczaja internauci
w Kraju trudno jest tu znalezc. Zreszta wystarczy poczytac w GW czy w Dzienniku.
Skandynawia, te niewielkie populacje na tak olbrzymich obszarach. Najmniejsze wydarzenie urasta do gigantycznych rozmiarow.
ozzy, Zgadzam sie z tobą.Rasizm i antysemityzm zdarza się wszędzie (niestety).Chodziło mi o to,że w Norwegii ta fala morderstw i samobójstw (rytualnych?) objęła muzyków.No i dochodzi kwestia palenia kościołów. Dlaczego w Norwegii chociaż mam dziwne wrażenie,że w Polsce znalazłoby się więcej powodów ku temu.Szczególnie po ostatnich wydarzeniach i wypowiedziach polityków i „zwykłych” obywateli. W Norwegii nigdy nie było takich napięć.Chyba że się mylę?