W celu zwiększenia oglądalności

Na okładce najnowszego „Rolling Stone’a” (które to pismo nasz redakcyjny dział Archiwum dostarcza mi zwykle do rąk własnych, bo okładki mogłyby zainteresować zbyt wiele osób) była Katy Perry w bieliźnie. Czytając ten numer w tramwaju, czułem się trochę tak jak gdybym czytał „CKM”, a w redakcji starałem się dyskretnie zakamuflować gazetkę, utykając ją gdzieś pomiędzy najnowsze „Forum” a stertę notatek. W końcu jednak Katy Perry w bieliźnie (zawsze o numer za ciasnej i zawsze niedbale rozpiętej) wydostała się jakimś cudem na powierzchnię i stała się szybko tematem numer jeden popołudnia w dziale kultury „Polityki”, co łatwo zrozumieć, bo rynek wydawniczy jeszcze się nie rozkręcił po wakacjach, a od kiedy Jarosław Kaczyński porozumiewa się ze swoją partią z pomocą listów, nawet życie publiczne straciło impet.

Z tego wszystkiego – nie uwierzycie, do czego człowiek się może posunąć – postanowiłem posłuchać najnowszej płyty „Teenage Dream” Katy Perry, która jak się okazało nie jest już wcale nastolatką, ba, nie jest nawet blisko. 25 lat to poważny wiek jak na „nastoletnią” gwiazdę. Może dlatego płyta „Teenage Dream” brzmi tak desperacko. Jak podręcznik wdzięczenia się we współczesnej muzyce pop. Utwory są tak skompresowane, że ich natręctwo uderza jeszcze zanim włożycie płytę do odtwarzacza. Głos Katy Perry tak wyprostowany, jak gdyby śpiewała z linijką przystawioną do gardła. Do tego tak pocieniony w obróbce, jak gdyby nakreślono go spiczastym ołówkiem 3H i jeszcze wsparty wokoderem w pogłosach. Bity tak podkręcone, jak gdyby ktoś nam w głowie zamontował subwoofer. A riffy syntezatorów tak wyostrzone, jak gdyby grano je na gitarze. Choć w gruncie rzeczy – co za różnica. Najbardziej przebojowy moment na tej płycie („California Gurls”) zawdzięcza swoje brzmienie Dr. Luke’owi, znanemu polskiego pochodzenia rodzinie jako Łukasz Gottwald. I jest to hit wykalkulowany i wyżyłowany tak, że utwory Lady Gagi to przy nim szczyt niedbałości i nonszalancji. Choć prawdę mówiąc większość utworów na tej płycie – realizowanej jak to bywa w takich wypadkach przez zestaw różnych topowych producentów współczesnego popu – mogłaby trafić na płytę dowolnej z dzisiejszych gwiazd: Katy Perry, Ke$hy czy Lady Gagi. Ale nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie sobie tym zawracał głowy, bo czy ktoś ma jeszcze złudzenia, że w tym chodzi o muzykę?

KATY PERRY „Teenage Dream”
Capitol 2010
4/10
Trzeba obejrzeć:
poniżej załączam relację wideo z sesji dla „Rolling Stone’a” (bo posłuchać naprawdę nie ma czego)