Jackson zamordowany dla pieniędzy?
Gdy tylko ujawniono, że w ciągu roku od śmierci Michael Jackson „zarobił” miliard dolarów, odezwała się jego siostra LaToya, sugerując, że został zamordowany dla pieniędzy. Owszem, w takim rodzaju porządkowania świata nawet z tej strony oceanu da się wyczuć teorię spiskową. Owszem, LaToya jest ogarnięta obsesją znalezienia morderców brata, czemu dawała wyraz już kilka razy. Ale coś w tym jest – umiera idol, fani pakują w niego takie pieniądze, a ktoś na tym zarabia już w znacznej mierze poza kontrolą i wiedzą artysty – chyba że zostawił bardzo precyzyjne wytyczne.
Dlatego proponuję płacić artystom pieniądze, póki żyją. Niezłą okazją jest nowa płyta Roky’ego Ericksona. W tej chwili nie jest jakoś masowo pamiętany, ale ta pamięć zbiorowa na pewno się odrodzi, gdy jego już z nami nie będzie. A facet do najmłodszych nie należy i przeszedł w życiu wiele. Od tripów na LSD w latach 60., gdy jego zespół, 13th Floor Elevators, stworzył model brzmienia rocka psychodelicznego. Podczas gdy Beatlesi do psychodelii nawiązywali, gdy Grateful Dead bardzo często z tej psychodelii czerpał, 13th Floor Elevators po prostu byli czystym doświadczeniem psychodelicznym zamkniętym w muzyce. Z tą ostatnią czas obszedł się zresztą bardzo dobrze, ale małe wytwórnie, kiepska dystrybucja, brak tak zwanych przebojów – wszystko to sprawiło, że choć brzmi dziś świeżo, to ma ledwie kultowy status.
Erickson nie miał szczęścia także później – w latach 80. rozsypała mu się kariera muzyczna, głównie za sprawą kłopotów z własnym zdrowiem psychicznym. W końcu jeśli bohater Mickiewicza cierpiał za miliony, to lider 13th Floor Elevators tripował za miliony – można powiedzieć. Ale też nie do końca. Najpierw aresztowano go za dealerkę i osadzono w więziennym szpitalu psychiatrycznym, więc jeśli nie miał problemów mentalnych wcześniej, to wiadomo, gdzie się ich nabawił. W ostatnich latach był człowiekiem na skraju wyniszczenia. Pisano, jak to – już po opuszczeniu więziennego szpitala – słuchał kilku rozkręconych na cały regulator odbiorników radiowych i telewizyjnych, żeby zagłuszyć głosy, które słyszał w swojej głowie. Dopóki Will Sheff, lider Okkervil River nie namówił go do nagrania piosenek, które w tym długim i trudnym okresie Erickson napisał.
Tę opowieść o życiu Ericksona można by tak ciągnąć jeszcze długo, ale zainteresowanych odsyłam do książeczki towarzyszącej płycie – to osobna wartość, która przyciąga do wydawnictwa, zatytułowanego „True Love Cast Out All Evil”. Pora napisać coś o samej muzyce. Otóż jeśli ktoś ją traktuje jako przedłużenie 13th Floor Elevators, srogo się zawiedzie. Poza może utworem „John Lawman” nie ma tu tej lekkości, psychodelicznego wymiaru, transu, nic z tych rzeczy. Przeciwnie – Erickson wspólnie z Okkervil River cofa się w formie do country-rocka, folkowej ballady. Ale wartość płyty polega na czym innym. Podobnie jak późne albumy Johnny’ego Casha czy ostatnia płyta Gila Scotta-Herona, jest ona swoistym podsumowaniem trudnego życia, pełnego ekstremalnych sytuacji i w dużej części zmarnowanego. Mamy tu podobnego ducha godzenia się z samym sobą na starość, wokalnie Erickson nie przypomina siebie samego z czasów 13th Floor, a jego gra na gitarze to prymitywnie szarpane akordy. Mimo wszystko niezłych utworów nie brakuje – są tylko bardzo surowe, jakby ich nagranie było nie końcem długiego procesu artystycznego, tylko kwestią życia i śmierci. Warto płacić za takie nagrania, niezależnie od tego, w jakim stopniu wydają się kompletne, satysfakcjonujące czy atrakcyjne. Warto już teraz, nawet jeśli ich autor po śmierci nie będzie wart od razu miliarda dolarów. Będzie mi miło, jeśli tytuł tego wpisu pozwoli przekierować na Roky’ego choć parę centów z tamtego Jacksonowego miliarda.
ROKY ERICKSON with OKKERVIL RIVER „True Love Cast Out All Evil”
Jagjaguwar/Chemikal Underground 2010
7/10
Trzeba posłuchać: „Goodbye Sweet Dreams”, „Be and Bring Me Home”, „John Lawman”
Komentarze
erickson nie nabawił się schizofrenii w szpitalu. jego obecny stan to wynik przymusowego „leczenia” elektrowstrząsami. pomyśleć, że lou reed też przez to przeszedł…
a album sam w sobie nieciekawy, ale jest to skutkiem okkervil river. strasznie dużo niepotrzebnie nadętej epickości. lider okkervil próbował zrobić z tego country-operę. a przecież 13th floorsi nawet największe swoje kawałki („slip inside this house”) wykrajali z bardzo skromnych materiałów.
gdyby natomiast ericksonowi towarzyszył greg ashley i jego gris gris, sprawa wyglądałaby (i brzmiała) zupełnie inaczej.
@marek –> Wynik leczenia – czyli właśnie w szpitalu, tam się leczy (a przynajmniej leczyło) elektrowstrząsami. 🙂
Co do Okkervil River – zgadzam się, to oni wnieśli nutę country. No ale gdyby nie oni, w ogóle by nie było Ericksona na płycie.
zgadzam się z Markiem – w senie, co sie OR tknie to spierd-li. mignęła mi okładka przy okazji przeglądania premier, już miałem wcisnąć play, ale Okkervil River?! miałem nieprzyjemność oglądać na żywo i do tej pory nie mogę się pozbyć negatywnego wrażenia. ale może po tak ciepłych słowach dam im – w duecie z Rokym – szansę. szczególnie, że wałkuje od wczoraj 60’s-owe „indie” (c.a. quintet, pearl before swine, savage resurection i 13th floors właśnie).
aresztowali go nie za dilerkę, a za posiadanie jointa. to był drugi raz kiedy go zatrzymano – za pierwszym zarzuty zostały oddalone z powodu błędów proceduralnych.
Elevators przebój mieli, nawet całkiem nieźle sobie radził – „You’re Gonna Miss Me”.
esej w książeczce całkiem nieźle napisany, ale prawdziwą grozę budzi dopiero dokument „You’re Gonna Miss Me”, bodajże sprzed pięciu lat. polecam, choć trzeba się przygotować na 1,5h naprawdę dołujących obrazów.
@Marek: chyba różnych płyt słuchaliśmy – jaka epickość? przecież to cholernie kameralny album…
@matziek –> Cóż, z rozpędu zaufałem informacji w polskiej Wiki, ale widzę, że ta historia z dealowaniem niezbyt oczywista.
A co do przeboju – zgoda, tylko że piąta czy szósta dziesiątka listy „Billboardu” to jeszcze nie tyle, żeby ówczesna prasa ich uznała za gwiazdy.
Co do eseju – najciekawsze jest dla mnie to, że napisał go sam Will Sheff. Dokumentu poszukam.
matziek: kameralne były dema ericksona na albumie „never say goodbye”. produkcyjne rzeźby dźwiękowe, smyczki i duże aranże to epickość. prosta sprawa.
dokument wspaniały i bardzo smutny. przyłączam się do rekomendacji.
Uwielbiam brzmienie od tzw. niechcenia, i to usłyszałam, nikt na nic się nie sili, emocja wyrażona, staje się ważnością.
I, nie obchodzi mnie, czy, gdy słucham pieśni, to jej wykonawca jest zdrowy psychicznie, czy po używkach, czy doznał ekstatycznej wizji…
Ważność polega na odbiorze- wzruszeniu wewnętrznym, na chwili, której- za chwilę nie można nazwać. I, tak się poczułam, słuchając nagrania Ericksona. Bo, trochę się wstydzę, ale jednak wstyd swój ujawnię – nie znam, nie znałam. Ale, dlatego Pana blog zaczynam śledzić, żeby dowiedzieć się (uzupełnić), co mnie w młodości -ogólnie akceptowalnej muzyki- ominęło. Choć w wolnym naszym kraju/po 1989/, granice wszelkie się rozszerzyły, to w muzyce nastąpiło pomieszanie, żeby nie rzec uwypuklanie wartości nie wartych, tworzenie „shreka” muzycznego. Przyrównuję w poszukiwaniach do mistrzów /odległych/,ale pragnę uwielbiać -w przekonaniu- że teraźniejszość pozwoli mi tak przeżywać jak przeszłe.
Pan Redaktorze, proponuje i uświadamia jednocześnie, że dźwięk łączy, że nie ważne, czy 19-latek czy 60-letni słucha. Ważna jest muzyka, jej pojmowanie i odczuwanie. Za to, po prostu, dziękuję
bala -tzw. zwykły obywatel, co mnie wścieka w nazwie stosowanej
@Bala –> Jednym z moich marzeń jest to, by o dobrej – nawet jeśli dość awangardowej bądź mało znanej – muzyce dyskutować bez zasieków gatunkowych i bez obaw wynikających z jej nieznajomości, więc miło mi. Dziękuję i pozostaję do usług 🙂
Dziękuję za wyrozumiałość i poczucie, że dyskutantem nie jestem na tzw. merytorycznym poziomie, ale chęć „starcza” mnie mobilizuje, i nie zamierzam poprzestać, bo, choć niewiele zapamiętuję /nazw grup muzycznych/, to muzykę czuję, to tak, jakby mnie nie było,gdy ona milknie. Bo kształt świata określam, jako wyjątkowy. I tak muzykę w jego części rozumiem.
Pan proponuje różność. I, na to się zgadzam. I, to polubiłam w Panu-Jego blogu. Niech się dzieje, choćby przypadkowo-na niby.
Serdecznie bala
jak masz pecha to dostaniesz elektowstrzasy nawet i bez jointa…
decyduje siostra dyzurna – sister ratched, you know…
hej Panie Bartku. Pan napisał kieyś książkę o zespole TOOL. czy ma Pan informacje kiedy można oczekiwać ich kolejnego albumu??? wiem że nie na temat ale… pzdr
@Krzysztof B –> To nie ja. 🙂 Zdaje się, że to mój imiennik Bartek Koziczyński napisał o Toolu. I on na pewno wie coś więcej. Pewnie w radiu go można złapać – o tutaj: http://www.polskieradioeuro.pl/Zespol.aspx?id=590
dobra – przesłuchałem płytkę. nuda straszna i nawet skojarzenia z Danielem Johnstonem nie ratują tego zlepku szkiców i „narkotycznego” (hehe) brzdąkania. co czyni to wydawnictwo atrakcyjnym to kontekst – ze niby album to spowiedz „nawroconego po latach szalenstwa wybrańca samego szatana” (tak sie Roky przedstawiał – relacja Nicka Kenta z bezposedniego spotkania w ksiązce ‚The Dark Stuff’). momentami slychac ręke lidera OR (te colplayowate songi), momentami jest sympatycznie prymitywnie (konfensonalne songi w duchu Casha czy bardziej Johnstona, vide przyjemne rozwibrowanie). tyle. jakby ów tekst z książeczki był dostepny on-line to miałbym pełen przegląd pola;>
zeby nie bylo ze koncze negatywna nuta to polece pana co sie Ed Askew zwie i jego debiut ‚Ask The Unicorn’, ktorego spore fragmenty do odsłuchania tutaj http://www.moteldemoka.com/2007/05/20/forgotten-songwriters-pt1-ed-askew/ (sam tekst już średni/słaby, choć sam blog zacny – szczególnie ambitne podsumowanie wszechczasów pt. best indie albums). Askew urwał mi „wpisz rym do zupa”! bede wałkowal przez najbliższe dni.
@iammacio –> Dzięki za ten link. Strona rzeczywiście ciekawa, chociaż te najlepsze niezależne albumy… Chciałbym, żeby ktoś kiedy zadał sobie trud zrobienia listy najlepszych „zależnych” albumów wszech czasów. Zderzenie takich list mogłoby być ciekawe.
Drogi Bartku!
Ninejszym zostajesz odznaczony moją jeszcze nieistniejącą nagrodą, którą obiecałem przyznać temu kto po raz pierwszy napisze w Polsce o Ericksonie tekst który nie będzie automatycznym przedrukiem lub tłumaczeniem. Jesteś konkretnie drugi, bo w maju 2010 roku napisał ktoś o nim w Newsweeku. (Pomyślałem o tym gdy pisałem o Ericksonie na blogu i nie mogłem znaleźć NICZEGO w polskim Internecie: http://hubert-taler.info/blog/?p=7).
Nareszcie ten artysta jest zauważony 🙂
A płytę już oczywiście kupiłem i puszczałem rodzince w weekend w samochodzie…. Wytrzymali Bloody Hammer, wytrzymają i to.
Hubert, dzięki wielkie. W „Newsweeku” pisał na pewno Robert Ziębiński. Wiem, bo nawet mi polecał prywatnie tę płytę.
A rodzina wytrzymuje dużo. Moja ostatnio Emeralds katowane dość głośno w godzinach wieczornych. Efekty słuchania tutaj: http://chacinski.wordpress.com/2010/06/28/arpcore-rzadzi-w-2010/