Audiofil w grobie

W Nowy Rok przysłuchiwałem się podsumowaniom starego roku w TVN24. Rok w filmie podsumowywał krytyk i redaktor naczelny dużej filmowej gazety, który uznał wynalazek 3D za niepotrzebny, ponieważ – cytuję – on sam widzi dobrze 3D nawet tam, gdzie go nie ma, pod warunkiem, że operator filmowy dobrze wykonał swoją robotę. Taaa. A ja mam przełącznik dolby surround tam, gdzie mi się plecy łączą z nogami. I sobie przełączam, wiercąc się w fotelu – pod warunkiem, że dźwiękowiec wykonał dobrze swoją robotę.

Krytyka filmowa nie radzi sobie z technologią jeszcze bardziej niż muzyczna – co rusz słyszę o recenzentach niemających jeszcze telewizora HD, nie mówiąc o odtwarzaczu, który jest w stanie sygnał HD wysłać. Powszechnym zjawiskiem jest bagatelizowanie znaczenia sprzętu. W kręgu muzycznej krytyki rozmowa o wzmacniaczach i kablach zostałaby uznana za taki dowód mięczactwa jak gadka o cieniach do powiek w klubie dresiarza. Prawdziwy, kurna, znawca, nawet przez drzwi od stodoły usłyszy arcydzieło.

Pytanie, czy w dzisiejszych czasach audiofilię da się jeszcze połączyć ze słuchaniem ciekawej muzyki. Bo z jednej strony nie namawiam nikogo do zakupu złoconego wydania „Brothers In Arms”, a z drugiej – większość najbardziej progresywnych rzeczy z Zachodu utrwala się w powszechnej świadomości dzięki plikom mp3. Demdike Stare ze swoją mroczną i posępną muzyką są jednocześnie błyszczącym przykładem tego, że można. Jeden z milszych estetycznych dreszczyków, jakie przeżyłem w ubiegłym roku, związany był z niskimi częstotliwościami na ich winylowej płycie (kompakt z tym materiałem dopiero za kilka dni w zestawie „Triptych”), która przygotowywana była w słynnej firmie Dubplates & Mastering w Berlinie (polecam przy okazji dokument o dubstepie „Bassweight”, w którym pokazany został proces masteringu płyty winylowej i wycinania płyty testowej). Złapałem się na tym, że słucham nie tyle muzyki, co zdubowanego do szpiku kości brzmienia. I nie ma to nic wspólnego z podkręcaniem basów, które sztucznie podbijają wyższe basowe częstotliwości, generując więcej głupawego dudnienia. Demdike Stare uderzają w uszy falą dźwiękową, która jest czystą basową poezją – przejrzystą, z wręcz wyczuwalną elektrycznością. „Voices of Dust”, część trzecia serii płyt przygotowanych przez duet z Manchesteru, był dla mnie w tamtym roku jednym z koronnych dowodów na to, że da się opisać przewagę brzmienia analogowego nad cyfrą, w co wcześniej nie do końca chciało mi się wierzyć. Najprościej byłoby powiedzieć, że u Demdike Stare instrumenty – choć syntetyczne – mają masę. Można dzięki temu docenić pracę muzyków DS, na tyle dobrą, że horror nie tylko słychać i widać, ale w zasadzie można go dotknąć.

DEMDIKE STARE „Voices of Dust”
Modern Love 2010
8/10
Trzeba posłuchać:
„Hashshashin Chant”, „Repository of Light”. Poniżej w wersji nie do końca poglądowej.

Demdike Stare – Voices of Dust by modernlove