Przegląd Piosenki Postapokaliptycznej
Słuchanie Iana Williama Craiga podczas przedwczorajszej (wyciszonej oczywiście) relacji z defilady, prezentującej pięknie wyczyszczony i błyszczący sprzęt do zabijania ludzi, było czynnością wielce przewrotną. A gdy jeszcze nad blokiem przelatywały mi z dronowym pomrukiem samoloty wojskowe, wrażenie absurdu wydawało się pełne. Bo przecież chwilę wcześniej, w A Circle Without Having to Curve, słyszałem u samego Kanadyjczyka coś jak przekraczanie bariery dźwięku przez oddalony od nas samolot, a później wydawało mi się, że słyszę nadlatujący śmigłowiec. Ponura i uduchiowona za sprawą mocno przetworzonych partii chóralnych, muzyka Craiga jest kolejną propozycją z muzycznego nurtu postapo, do którego regularnie się ostatnio odwołuję.
Nie napiszę pewnie nic celniejszego niż dziennikarz „Mojo”, który zobaczył w Craigu wokalistę niszczącego własną pracę, własny głos (ma akademickie przygotowanie do śpiewania), a w całym tym procesie uzyskującego efekt jeszcze głębszy i bardziej przejmujący. To istotne, bo tak samo, albo i bardziej niż dronowi twórcy w typie Tima Heckera czy nawet Grouper autor tej płyty przedstawia całość, która wytrzymałaby – w większości – test wykonania na gitarze lub fortepianie (mimo że tamci sięgali po fortepian). Tutaj, przynajmniej w formach jako tako przypominających pieśni – jak Contain na początku albumu – można by było spokojnie granie unplugged zaryzykować. A zresztą – w końcówce mamy właśnie rozbrajająco surową drugą wersję Contain, właśnie z akompaniamentem gitary.
Nawet w takich momentach, jak ta kameralna i tradycyjnie odegrana końcówka, dzieje się coś z otaczającym nas dźwiękiem – ma inną niż zwykle charakterystykę, przynosi nienaturalne pogłosy, przestery o charakterystyce podmuchów wiatru, niespodziewane stukoty czy metaliczne brzmienia. Liczy się w takiej muzyce przede wszystkim atmosfera, efekt końcowy, wrażenie zawieszenia – posępne, dość jednak osobne mimo całej fenneszomanii ostatnich kilkunastu lat, ale mające to do siebie, że działa na wyobraźnię. Tym głupiej może zabrzmieć w stosunku do takiej płyty zarzut, że „za długa”. Przecież postapokalipsa może sprawić, że wszystko będzie trwało dłużej, ba, będzie się wlokło w nieskończoność. Przemieszczanie, komunikacja, poszukiwanie – wszystko.
Nie będę więc robił wielkich wyrzutów ze słabej selekcji materiału. W końcu już pierwszy, 10-minutowy utwór robi z tego całkiem opłacalny zakup. Wolę za to docenić, jak bardzo Craig się rozwinął od czasu Cradle for the Wanting. Poza tym zbyt długo o płycie nie wspominałem, słuchając tylko raz i drugi przy wyciszonym odbiorniku. Nie uwzględniłem w dodatku w rankingu z pierwszej części roku. A tu połowa sierpnia, kilka patriotycznych rocznic dalej i Craig dalej leci pod ściszonym odbiornikiem. Jeszcze takie Purpose (Is No Country), stosunkowo mało „zepsuty” przetwarzaniem utwór a cappella z powtarzającą się frazą Purpose is no country you can find (Cel to nie jest kraj, który mógłbyś znaleźć, o ile dobrze tłumaczę). A wkoło szczęście, radość, wyścig zbrojeń.
IAN WILLIAM CRAIG Centres, 130701 2016, 8/10
Komentarze
Niezależnie od całego wpisu, za ostatnie zdanie należy się złoty medal – idealne ironiczne podsumowanie życia w 2016 roku na tym najlepszym ze światów…
Jakiś czas temu również pisałem o płycie Craiga: http://www.nowamuzyka.pl/2016/07/05/ian-william-craig/