Tylko lokalnie
Nie kołnierzyk prezesa, tylko dziura w jezdni. I nie garsonka pani premier, tylko ścieżka rowerowa. Staram się nie wchodzić zanadto w politykę, ale rozczuliła mnie ostatnio naiwność moich kolegów po fachu, którzy wybory samorządowe od paru dni rozpatrują w kategoriach ogólnokrajowej walki PO z PiS-em. Wygranej, przegranej itd. Bo gdyby obliczyć, ilu symbolicznych dziur w jezdni nie załatano przez ciągłe gawędy o wojence PIS-u z PO, okazałoby się, że mieliśmy więcej dziur niż jezdni. Jakimś cudem jednak każdą dziurę i każdą jezdnię zaczęto odczytywać przez przynależność partyjną, a nawet przez pryzmat psychologicznych relacji między Kaczyńskim a Tuskiem, co z pewnością powstrzymało przed wyborami przynajmniej część społeczeństwa, dobrze zdiagnozowaną przez Marka Raczkowskiego. Polityka partyjna jest tu tak potrzebna – mógłby powiedzieć Kaliber 44 – jak kotu buty. Za to gawęda jest, i owszem, potrzebna. Choćby dla uspokojenia. Dlatego okres wyborów przetrwałem, słuchając Pablopavo.
Że zdolny człowiek, żadne odkrycie. Nawet w tym roku mieliśmy dowód, za sprawą „Poloru” nagranego w większym towarzystwie jako Pablopavo i Ludziki. Ale Paweł Sołtys jeszcze nigdy nie wystąpił tak wprost. Z gitarą i bez humoru. Na surowo, w opowieściach z ulicy podążających duchem za Markiem Nowakowskim (co ujawnia już pierwszy tekst, tren o „księciu, co się w powidok wypisał”, ewidentna reakcja na Nowakowskiego śmierć), których bohaterami nie są celebryci ani gwiazdy z telewizji, tylko państwo z autobusu 157 lub bardziej jeszcze 160 czy 166, albo nawet tych, których na autobus nie stać, albo nie zdążyli, albo stracili pracę na zajezdni, albo wylądowali na zajezdni, żeby zajmować się czymś zupełnie innym. Piękne są te opowieści snute między papierosem a papierosem, między prawym i lewym brzegiem Wisły, w mieście, którego duchem zarządza Generał von Sukinsyn (to taki mocny wkład Pablopavo w dyskusję młodych literatów o Warszawie, którą relacjonowała w „Polityce” ostatnio Justyna Sobolewska), w ramach okupacji sił bezlitosnego kapitalizmu. Są to opowieści ponadczasowe, które „nie mają żadnych rad dla żadnych pokoleń”. Czuję, że chciał taką postawę ponad modami uzyskać Varga pisząc teksty dla Dr. Misia. Ale się nie udało. Za to Pablopavo wszedł i zrobił z tego folk miejski w formule rasowej, a zarazem nowy, po doświadczeniach reggae i ulicznego rapu. Johnny Cash na featuringu u Molesty. Molesta na łamach „Expressu Wieczornego”. No, może z większym wyrafinowaniem przekazu, bo widzę, że czasem po jednokrotnej konfrontacji z YouTube’em ludzie się od tego odbijają. Tymczasem na i tak już ciekawej ścieżce tego artysty to, kto wie, może nawet płyta najwybitniejsza.
Niby nie ma w tym wszystkim wielkiego odkrycia, nowatorskiego brzmienia ani awangardowych rozwiązań harmonicznych, głos i frazę autora da się lubić, ale też momentami może nie być o to najłatwiej. Z drugiej jednak strony – nie ma też w całości nawet jednej fałszywej nuty. To płyta nagrywana jakieś ciężkie, długie lata (jak czytam we wkładce, we współpracy z Olem „Mothashipp” Molakiem), ale zrobiona w sposób naturalny i jakby od niechcenia. Po Warszawskim Combie Tanecznym jest to też w tym roku kolejna kompletnie ponadpokoleniowa stołeczna płyta, która mnie napawa dumą – miasto ma ciągle ducha, którego potrafi wyrazić inaczej niż tylko w Muzeum Powstania i na żylecie na Łazienkowskiej. I choćbyśmy dokonywali jakichś złych wyborów, „Kołysanka” Pablopavo („Śpij, śpij, śpij mój strachu / we śnie znajdziemy ci wróble / śpij, śpi, śpij mój smutku / sen ci myśli utnie”) go ukoi. I choćby ktoś dokonywał złych wyborów za nas, duch miasta przetrwa. A w dodatku będzie ktoś, kto go dobrze opisze.
PABLOPAVO „Tylko”
Karrot Kommando 2014
Trzeba posłuchać: „Sobota”, „Kołysanka”, „Generał”.
Komentarze
Zapachniało Panem Maleńczukiem