LOU REED 1942-2013: Mrok and roll
Nie mogę się uwolnić od widoku Lou Reeda jako „Mężczyzny w dziwnych okularach” w małym sklepiku z tytoniem w komedii „Brooklyn Boogie”. „Tak, palę papierosy” – mówił. – „I paru moich przyjaciół od nich zmarło. Ale ja nie wlewam w siebie co chwila butelki szkockiej w ciągu 15 minut, więc z tej perspektywy te papierosy raczej służą zdrowiu”. W improwizowanym filmie Wayne’a Wanga i Paula Austera ten człowiek wyglądał i brzmiał dokładnie tak jak na scenie: charyzmatyczny, charakterystyczny, małomówny, nieco zarozumiały, ale zarazem zabawny. Pół wieku kariery scenicznej spędził z gitarą w rękach i ciemnych okularach na nosie, w stereotypowo rockandrollowym czarnym stroju, dzięki któremu Andy Warhol (jak twierdzi sam Reed) zainteresował się kiedyś The Velvet Underground. Po prostu mógł na członkach tej formacji wyświetlać filmy, do których na żywo grali.
Lou Reed to przede wszystkim autor piosenek, których pisanie doprowadził do perfekcji bardzo wcześnie, bo jeszcze jako 22-latek zatrudnił się w firmie Pickwick Records w roli autora przyszłych hitów dla innych wykonawców. Fascynował się bluesem, rhythm and bluesem, a potem stylem doo-wop i rock and rollem, a zarazem zaczytywał się w czasie studiów na Syracuse University w poezji i prozie. Idealną równowagę zapewniła mu współpraca z Johnem Cale’em – kolegą ze szkoły, altowiolistą znającym od podszewki świat muzyki współczesnej. Grupa The Velvet Underground, którą współtworzyli przez kilka lat – w najsłynniejszym składzie ze Sterlingiem Morrisonem i Maureen Tucker – stanowiła pierwszy ważny pomost, przez który wpływy minimalizmu przesączały się do naiwnej wciąż jeszcze, młodej i zabawowej formuły rockowej. Reed z Cale’em po trosze psuli tę zabawę, a przynajmniej zaburzali nastrój.
Słynny album „The Velvet Underground & Nico” ukazał się w roku 1967 – był więc rówieśnikiem płyty „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” Beatlesów. Rówieśnikiem przez lata mniej znanym i niedocenianym. Album grupy Reeda sprzedał się w swoim czasie – jak przypominał później Brian Eno – w ledwie 30 tysiącach egzemplarzy. „Ale za to każda z tych 30 tysięcy osób założyła własny zespół” – dodawał Eno, wskazując tym samym na niebywały wpływ wywierany przez płytę z bananem na okładce na pokolenia młodych muzyków. „Moje piosenki są tak idealne do wykonywania dla innych zespołów, bo są łatwe do zagrania” – mówił Lou Reed. – „To jedna z cech rock and rolla, które szczególnie lubię. Możesz usiąść i nauczyć się go grać. To demokracja. Nie to co w jazzie”.
Prostota była u Reeda inspirująca. Podobnie jak umiejętność wynajdywania sobie stronników – po Cale’u i Warholu kolejnym był David Bowie, admirator działań Reeda i producent jego najlepszej solowej płyty „Transformer”, od której w praktyce zaczęły się jego sukcesy na listach przebojów. Najpierw w Europie (Reed w muzyce to pod tym względem trochę przypadek Woody’ego Allena w filmie), dopiero później w ojczyźnie. Przełomowa piosenka „Walk on the Wild Side” niosła w sobie te cechy, które pojawiały się wcześniej u The Velvet Underground – fascynację granicami półświatka, narkomanią i prostytucją, homo- i transseksualizmem (Reed jako nastolatek został poddany kuracji elektrowstrząsami, która miała go wyleczyć z biseksualizmu). Podobnie mroczna wydawała się historia, wokół której osnuty był później głośny album „Berlin”.
Kolejne płyty utrwalały status Lou Reeda jako ważnej figury rocka, a album „Metal Machine Music” – „wielkie artystyczne mam was w dupie skierowane do wszystkich wokół”, jak uważał krytyk Lester Bangs. Ta instrumentalna płyta wydana w roku 1975 składała się tylko i wyłącznie z jęków i sprzężeń gitary elektrycznej. Często pojawia się w zestawieniach najgorszych albumów w historii muzyki pop, ale zarazem była ważna jako prapoczątek gatunku noise, a pewnie i nie bez znaczenia dla sceny industrialnej. Choć Lou Reed nie ułatwiał jej odbioru uwagami w stylu „Każdy, kto to przesłucha do końca, będzie głupszy ode mnie. Ja przynajmniej dostałem za to pieniądze”.
Reed wydawał się wyrazisty niczym dobry aktor, który próbuje zagrać figurę rockandrollowca („Rock and roll to coś tak wspaniałego, że ludzie powinni zacząć za niego umierać” – wspomniał kiedyś), zbywał dziennikarzy półsłówkami i nie lubił interpretowania własnej twórczości. A zarazem miewał pomysły nieprzystające do rockowej formuły. Jego muzyka nagrywana w ostatnich kilkunastu latach – od płyty „Ecstasy”, przez znów koncepcyjny album „The Raven” (oparty o poezję Edgara Allana Poe), po wreszcie quasi-operową płytę „Lulu” nagraną z grupą Metallica – zbierały bardzo różne oceny. Sam miałem okazję demonstracyjnie krytycznie wypowiedzieć się tu o tej ostatniej, co w kontekście tego, że był to mój ostatni kontakt z Lou Reedem jako recenzenta, wydaje mi się nieco ponure samo w sobie.
Często wracał u Reeda wątek ilustrowania literatury posępną i mocną muzyką o rockowym charakterze. Nie przestał – jak mówił – pisać kolejnymi płytami swojej „wielkiej amerykańskiej powieści”. Przez ostatnich kilka lat pojawiał się jednak na scenie rzadziej. Miał przyjechać do Lublina na improwizowany koncert z Johnem Zornem i swoją żoną Laurie Anderson. Nie pojawił się (choć dwa lata wcześniej zdążył u nas zagrać podczas trasy w rocznicę wydania płyty „Berlin”). Wiadomo, że chorował na wątrobę, w maju miał przeszczep. Wczoraj zmarł.
„Zawsze uważałem, że mam coś istotnego do powiedzenia i zrobiłem to” – co więcej dodać do takiego stwierdzenia?
Dziwne jest takie odejście figury, symbolu. A najbardziej absurdalną puentą – fakt, ile razy media będą teraz (przy okazji bądź co bądź śmierci autora) grać piosenkę „Perfect Day”.
Komentarze
Bartek, nie wiem dlaczego oddzielasz noise od muzyki industrialnej, chyba że masz/miałeś na myśli noise rock, to ok? „Metal Machine Music” była płytą nagraną na złość wytwórni płytowej, z którą był związany, co zresztą słychać… Banalność rozwiązań dźwiękowych i brak emocjonalnego zaangażowania w tej muzyce przekonała tylko niewielu twórców muzyki industrialnej i jej skrajnych odmian (noise’owych), o czym można było chociażby wczoraj i dzisiaj przeczytać na profilach FB niektórych znaczących postaci z tego nurtu muzycznego. Zawsze miałem sceptyczny stosunek do REEDA i jego muzyki. Angus MACLISE (jeden z pierwszych jeśli nie pierwszy perkusista VU) bardzo negatywnie wspominał współpracę z Reedem, wskazując na jego egotyzm oraz parcie do tworzenia muzyki komercyjnej. Nie powinno się mówić źle o zmarłych, tym bardziej że mimo wszystko REED był ważnym artystą dla rozwoju muzyki rockowej, jednak w mojej ocenie zbyt przecenia się jego dorobek, szczególnie ten nagrany pod własnym nazwiskiem.
@Rafał
jakoś nie odnoszę wrażenia, by się ktoś specjalnie silił w opisywaniu boomu jakiego dokonał LOU, to truizm.
nie był typem artysty pokroju Beatlesów, który artystą się stawał.
pierwszy album VU unausznił postać artysty kompletnego.
nie będę się rozpisywał, bo szkoda na to czasu, lepiej poczytać wypowiedzi innych artystów/ krytyków i przekonać się samemu ile znaczyli VU i LOU solo.
na pewno nagrywa się rzeczy lepsze i gorsze (zdaniem swoim lub krytyki)
a „przecenianie” dorobku czyjegokolwiek?
bardzo kontrowersyjne samo w sobie, bo czy OBIEKTYWNIE istnieje KANON ABSOLUTNY? (pytanie absolutnie retoryczne)
i odwracając kota ogonem – jacyż to artyści są niedocenieni (w Twoim / Waszym przekonaniu)
osobiście jestem bardzo przejęty, a czytanie takich „celnych” komentarzy dodatkowo przyprawia mnie o mdłości
@suseł. A czy ty umiesz czytać? Zamiast dawać upust swojemu „przejęciu”, przeczytaj jeszcze raz to, co napisałem, a szczególnie ten fragment: „tym bardziej że mimo wszystko REED był ważnym artystą dla rozwoju muzyki rockowej”. Życzę kolejnych „mdłości”.
LOU REED a wszystko zaczelo sie w Brooklynie (mini kalendarium)
________________________
1942
urodzil sie 2 marca, Lewis Allen Reed w szpitalu brooklynskim Beth El, w 1953 rodzina wyjezdza do Free Port/NY, ojciec rewizor a matka b.miss pieknosci.
1954
pierwsza grupa muzyczna a rok pozniej pierwszy SP „So Blue”
1956
zaczyna nauke na Freepoert High School, jak wyznal: „od tego czasu nie cierpialem zadnedo rodzaju autorytety”
1959
rodzice Lou Reeda oddaja go szpitala psychiatrycznego Creedmore State w Queens, by
„ujarzmic sklonnosci homoseksualne syna”, Jest tu „leczony” za pomoca elektrowsrzasow i Thorazine. O tym jest utwor „Kill Your sons” (1974)
1960
uniwerystet Syracuse, studia literature i filozofie. Spotyka tutaj Sterlina Morrisona i Moe
Tucker (pozniej w Velvet Underground)
1964-1965
komponuje dla Pickwick Records, spotka Johna Cale’a – srzypka muzyki klasycznej.
1965
poprzednie konstelacje The Warlocks i The Primitives tworza Velvet Underground (VU), powstaja kompozycje „Heroin”, „Venus in Furs”, „Black Angel´s Death Song” i grupa debiutuje (live) grudzien 1965.
1966
VU jest house band u Andy Warhola w Factory, tu zaczyna sie wspolpraca z Christa „Nico” Päffgen (Lou Redd kickside artystka)
1967
album-debiut (co-prod. Andy Warhol) „The Velvet Undergrund and Nico”, album z „bananem” – wedlug Rolling Stone 13 z 500 najlepszych albumow
1968
wychodza feed back produkcje „White Light/White Heat”, ktore powoduja odejscie Johna Cale´a – w jego miejsce Doug Yule
1969
album „The Velvet Underground” – bardziej konwencjonalny, spokojny i melodyjny
1970
„The Loaded” czwarty/ostatni album VU (studyjny), na skutek pogorszenia sie stanu psychicznego Redd opuszcza grupe i przez jakis czas pracuje u ojca w firmie rewizyjnej
1972
Debiut solowy ” Lou Redd, pozniej „Transformers”,ktorego producentem jest David Bowie z swiatowym hitem „Walk on the wild side” – pierwszy komercyjny sukces Redda.
1973
rozwod z Bettye Kronstad, skutkiem czego powstaje tematyczny album „Berlin” a takze tego samego roku hard rockowy album „Rock ´n´animal”
1974-1976
kolejny album „Sally Can´t Dance”, elektroeksperymentalny „Metal Machine Music”,
„Coney Island Baby” i pozniej „Rock and roll heart” -lata 80 nie naleza do kreatywnych
1989
po paru latach wreszcie album „New Yourk” ceniony przez krytykow i fanow
1990
powrot Johna Cale´a i razem wydaja album „Song for Drella” – hold Warholowi, spotyka Laurie Andersson, ktora zostaje jego zona
1992
wychodzi „Magic and Loss” poswiecony zmarlym na raka przyjaciolom Doc Pomusowi i Rotten Rita.
1993
VU reunion i album – wystepowal na festiwalu w Roskilde (Dania)
1996
VU wybrany do Rock ´n´Roll Hall of Fame
2003
ulubiony autor Redda A E Poe i jego ” The Raven” razem z D.Bowie
2011
album „Lulu” ku negatywnemu zaskoczeniu jego fanom (z Metallica) – spoken word/metal
Redd mowil: „Zawsze myslalem o mich plytach jak o ksiazkach – mozna je sluchac w porzadku chronologicznym, bowiem jest to moja wielka amerykanska powiesc”
2013
przechodzi w maju transplantacje watroby w Cleveland, Ohio
wczoraj w niedziele 27 .10 jego stronica internetowa http://www.louredd.com/rimes_rhymes
byla juz zgaszona.. W prawym rogu byl napis:”System Undergoing Maintenance”.
LOU REDD o dziennikarzach 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=XA47r_LSfW4
ok.
proponuję byś w takim razie opublikował SUMMĘ na temat muzyki
może się czegoś o niej dowiemy,
chociaż czytając (tak, potrafię czytać) Twoje komentarze widzę, że aspiracje masz raczej natury filozoficznej.
Sceptyczny stosunek do świata równałby się (również w Twoim przypadku) podważeniu pełnej wiarygodności poznania.
nie jesteś wiarygodny (?)
w moim odczuciu (i pewnie nie tylko moim) reprezentujesz raczej postawę cynika.
ach jakie to hipsterskie 🙂
@ozzy. Cóż on mógł innego powiedzieć, gdy przez 30-40 lat ciągle go krytykowano. Gdyby był noszony na rękach, pewnie i jego zdanie na ich temat byłoby łaskawsze.
ta wersja pelna….wywiad dla szwedzkiej TV
______________________________________
http://www.youtube.com/watch?v=GNrPbLLeNUM
Lou Redd wyjatkowo sympatyczny dla dziennikarza (lat 22), ktory przygotowal jakies 15 pytan a Lou Redd odpowiadal bardzo szybko i krotko. Ciekawie o Szwecji.
I sam pytal dziennikarza.
Jest krotki fragment o Szwecji z filmu „Blue in the face” 🙂
___________________
genialny!
http://www.youtube.com/watch?v=Fhmf4eNdnCg
@ozzy:
czytam wlasnie „krankheiten der grossen musiker” i przyszlo mi do glowy,
ze gdyby lou reed(tak jak bowie, ossborne itp) nie zrobil odwyku w b.,
to nie trzymalby gitary jeszcze przez cwiercwiecze 😉
@suseł. Ale ja nie wiem o co ci chodzi. Hipsterstwo? Wiarygodność? Cynizm? Summa? A co to ma wszystko wspólnego z chęcią komentowania zaproponowanych tematów przez autora tego blogu? Zamiast karmić się uprzedzeniami i tupać nogami, gdy ktoś napisze coś nieprzychylnego na temat twoich „gwiazd”, podejmij spokojną polemikę. Ewokacja zachowań dziecka z piaskownicy, któremu zabrano wiaderko z łopatką, jest tutaj naprawdę niepotrzebne.
@byk. Otóż to! Odwyk zabił szczerą kreatywność i magiczny potencjał artystyczny wielu wykonawców.
Rafał, idealnie w punkt.
odnieś ostatnie 3 zdania do własnego zachowania i polemik, które tu prowadzisz
jaki jest wynik eksperymentu
i nie zacietrzewiłem się, a dotarło do mnie to, co piszesz
pytam, czy do Ciebie to dociera?
i ostatni klip z lata 2013 z festiwalu reklamy Cannes Lion
______________________________________________
http://www.youtube.com/watch?v=82mvq6upO9w
_______________________________________
Lou Redd, S.T.T.L !
@suseł. Czy ja naprawdę muszę tutaj odnosić do twoich personalnych wycieczek i tłumaczyć się z tego, że nie jestem garbaty? Co miało dotrzeć konkretnie? Napisz mi wprost z czym mam problem, a co szkodzi toczonym rozmowom tutaj. Wtedy ci odpowiem czy to dotarło do mnie, czy nie.
Niech będzie, że noise rock, a właściwie różne odmiany noise’u o proweniencji rockowej. No i że nagrywał złe płyty – pełna zgoda, wczoraj miałem cały wieczór, żeby sobie przypomnieć także te gorsze.
No i prosiłbym wszystkich zainteresowanych o odnoszenie się już w dalszym toku dyskusji raczej do LR pod tym wpisem…
Rafał Kochan
28 października o godz. 13:31
gdzie tam „zabilo”…lou i inni zabijali sie, powoli, SAMI;
uratowali naga egzystencje, bo nic juz innego nie mieli(przyjezdzali kompletnie wypaleni,sprawiali wrazenie, jak sie dzisiaj mowi,burn-out´u);
a wielu innym nie udalo sie wyjsc z dolka, chociaz probowali, to tez widzialem…
kiedys slyszalem taki niemiecki dowcip:
co postawilo davida bowie znowu na nogi?
kaffe haag 😉
Gdybym był reżyserem i gdybym mógł zrobić film poświęcony muzyce rockowej, jako najważniejszym zjawisku kulturowym w powojennej historii, to kanwą tej historii byłby właśnie konflikt pomiędzy Reedem a Maclisem u progu powstania i kariery artystycznej VU. Upadek muzyki rockowej jest konsekwencją pewnego wyboru, dokładnie, jak to było w przypadku wspomnianej dwójki z VU. Upadłą postać muzyki rockowej reprezentowałby właśnie Reed i jego wizja dekadenckiego oddania się popkulturowemu ekshibicjonizmowi, natomiast Maclise sprzeciwiałby mu muzyką o wymiarze duchowym, transgresyjnym, bezkompromisowym i transowym, ujawniający raczej metafizyczną postać doświadczeń z dźwiękiem i ….. narkotykami, jako immanentne (wraz z muzyką) narzędzie do osiągania katharsis.
Nie wiem, czemu się tu jakaś bezproduktywna szarpanina zrobiła przy tym temacie, ale mniejsza…
Dla mnie akurat Lou Reed – zwłaszcza w Polsce – był raczej niedoceniony, a artystą był wybitnym i wpływowym, choć nierównym. No i dotyka go syndrom, że „wielkim artystą był”, ale już nie zawsze wiadomo dlaczego. Szkoda.
Że egotyk i megaloman. A cóż to za zarzut? Przecież to oczywiste i dotyczy większości wielkich i niewielkich artystów. Podobno zresztą czarna legenda Lou Reeda była nieco przesadzona, a on sam lubił ją podkręcać. Zazwyczaj to Reeda się obwiniało o tarcia wewnątrz VU, gdy jednak prześledzić biografię Cale’a, to wychodzi, że to raczej on był osobistością niezwykle konfliktową z nadmiarem ambicji i obrażalskim charakterem. Bardzo wielu artystów po współpracy z Cale’em podkreślało, że muzycznie super, ale od strony prywatnej było to raczej nieprzyjemne doświadczenie. Brian Eno podobno miał go serdecznie dosyć po nagraniu wspólnej płyty. Z Reedem tez nie było lepiej, ale jednak po jakimś czasie dochodził do porozumienia z dawnymi przyjaciółmi/antagonistami (Bowie chociażby).
Poza tym był na tyle inteligentny i niezależny, że jako chyba JEDYNY artysta z kręgu Warhola nie zniknął w jego cieniu, nie dął się „zjeść” Drelli i jest kojarzony powszechnie z własnego imienia i nazwiska, a nie tylko ze względu na Andy’ego. A przecież przez jakiś czas byli najbliższymi współpracownikami.
Nie zgadzam się z tym odwykiem. Akurat Lou Reed jest przykładem dokładnie odwrotnym. Najlepiej wypadały te okresy jego twórczości, kiedy stał w pozycji obserwatora, będąc zdystansowanym kronikarzem swojego środowiska. Kiedy z kolei wpadał w odmęty własnych nałogów tracił rezon i popełniał sporo desperackich błędów. I właśnie po latach upadków i marnego repertuaru – gdy się ustatkował, znowu stanął z boku, znowu jako obserwator raczej niż uczestnik – powrócił wielkim „New Yorkiem”. I to był początek chyba najlepszego okresu jego kariery po Velvet Underground (tak gdzieś do końca lat 90tych). Bo to już nie były przypadkowe eksplozje kreatywności, ale solidna, stabilna i spójna seria znakomitych płyt nagranych przez człowieka świadomego siebie i otaczającej go rzeczywistości.
@fripper. Odnośnie egotyzmu etc. przytoczyłem opinie innego artysty. To nie była moja opinia, i podałem to raczej ciekawostkę, a ważniejszym dla całej tej wypowiedzi był ten fragment o parciu REEDA do tworzenia muzyki komercyjnej. Doskonale zdaję sobie sprawę, że ego artystów bardzo często jest dalekie od ideału, a jednocześnie, nierzadko, nie przeszkadza ono w byciu wybitnym artystą. Co do wyjścia z cienia WARHOLA. Nie on jeden potrafił wyjść z jego cienia. Chociażby NICO udało się to przecież i ta lista nie byłaby wcale krótka.
Hey babe, take walk on the wild side, now Lou Reed is on the other side
____________________
„DIRTY BLVD”
jeden z moich ulubionych utworow Lou Reeda
z albumu „New York” 1989, trzy akordy, wykonywal go autor na 50 lecie urodzin Davida Bowie
http://www.youtube.com/watch?v=7z3TPwOT31g
W tak dużym stopniu chyba nikt jednak nie wyszedł, zwłaszcza jeśli mówimy o postaciach z „pierwszej” Fabryki. W świadomości przeciętnego zjadacza chleba nazwa Nico budzi jednak w pierwszym rzucie konotacje z Warholem. Lou Reed niekoniecznie. Poza tym, przy całym szacunku dla talentu i osobowości Nico, była ona raczej jednak zawsze materiałem w rękach innych twórców, a Reed w najlepszych momentach był sam sobie sterem, żeglarzem i tak dalej (swoją droga, wcale nie uważam „Transformera” za jego najlepszą płytę – to jednak w dużej mierze rzecz Bowiego).
Co do VU – tam się ścierały zupełnie różne koncepcje i dlatego tak ciekawy był efekt końcowy, ale przy tak różnych podejściach do materii twórczej, to nie mogło trwać zbyt długo. Reed był – i zawsze był – jednak przede wszystkim singer/songwriterem. Raczej postacią w typie Dylana (mimo różnych odlotowych pomysłów i eksperymentów). A ponieważ miał silną osobowość, to ciągnął VU w swoją stronę.
@fripper. Przeciętny zjadacz chleba nie ma pojęcia kim była NICO. Wątpię, by wiedział kim był REED lub VU. Szczerze mówiąc, o wiele bardziej sobie cenię płyty NICO niż dokonania REEDA lub CALE’A i nie sądzę, by jej kariera solowa była efektem „materiału w rękach innych twórców”. No ale cóż, to są już jedynie spekulacje oraz manifestowanie swoich preferencji.
Pewnie masz rację co do Nico, a ja trochę przesadziłem. To co napisałem nie oznacza, że nie cienię jej twórczości – przeciwnie. Zawsze zresztą miałem wrażenie, że w jakiś sensie była postacią tragiczną. Między innymi dlatego, że jej własny głos znikał pod sławą tych, którzy byli obok. I tak kojarzy się ją z Reedem, Calem, Warholem, Fellinim, Jimmym Pagem, Alainem Delonem, a rzadko z nią samą. O to chyba chodziło Marianne Faithfull w „Song for Nico”. Zresztą przypadek samej Marianny jest trochę podobny.
Masz też rację, że tu się rozchodzi przede wszystkim o preferencje. Wcale zresztą nie uważam, że ktoś tu jest „lepszy” od kogoś. Wszyscy artyści, o których się tu spieramy byli wybitni, tylko każdy inaczej.
A przy okazji: można różnie oceniać dorobek płytowy Reeda z ostatnich lat, ale niemal do końca życia grał rewelacyjne koncerty (pod warunkiem, że toleruje się jego „śpiewanie”). Dobrze, że są bootlegi:)
@fripper. Kim innym była NICO w latach 60., a kim innym w latach 70. W latach 60. była typową trzpiotką, której imponował blichtr popularności oraz dekadencka bohema artystyczna z Nowego Jorku. Właśnie ten Warhol prawdopodobnie najbardziej pogłębił jej brak pewności siebie. A do odkrycia w sobie artystki „pełną gębą” paradoksalnie przyczyniły się właśnie narkotyki, które zaczęła brać na początku lat 70. Zrujnowały jej życie rodzinne oraz relacje z synem, ale pozwoliły na odszukanie własnej tożsamości artystycznej.
byc moze „banalnosc rozwiazan metal music machine przekonala niewielu artystow tego nurtu” ale przekonala jednak innych np. zespol zeitkratzer. Oni raczej nie nagrywaja byle czego
@ty, grzegorz. Wielu uważa, że płyty WHITEHOUSE są gówno warte, a mimo wszystko wzięli na tapetę ten zespół. Gdyby ZEITKRATZER wziął na tapetę coś z disco polo lub italo disco to również, ani nie uwłaczałoby ich muzyce (jeśli zrobiliby to ciekawie), ani tym samym te gatunki muzyczne nie urosłyby w moich oczach. A w twoich?
ale poki co nie biora na tapete czegokolwiek
To jest kwestia gustu.
@Rafał Kochan –> Punktem odniesienia MMM jest bezdyskusyjnie – Merzbow, Jazkamer, Zeitkratzer. Nawet jeśli nie wprost, to wszyscy odnosili się do Metal Machine Music. I muszę powiedzieć (świeżo po przesłuchaniu MMM, czego, hm, nie robi się co dzień), że ten brak emocjonalnej strony, ta kliniczność jest dalej uderzająca i – paradoksalnie – niesłychanie mocno działa. Nawet jeśli przy tym denerwuje – to w sumie też działanie.
Ciekawy wątek z Nico/Reedem, ale pozwolę sobie dorzucić dwa grosze: Lou Reed był VU potrzebny właśnie jako autor nośnych piosenek. Bez tego nośnika żaden rodzaj przemycania awangardowych technik do popu (Cale, Maclise) by się nie udał, a przecież to w tym przemytniczym procesie – a nie w awangardowości bezwzględnej – tkwiła siła tej grupy. Swoją drogą nie byłoby późniejszych działań Nico bez piosenek Reeda, które śpiewała na początku. A LR to na oko 80 proc. repertuaru VU, w tym większość programu debiutu.
lou reed pojawil sie w b., krotko po tym jak tamtejsze muzeum sztuki wspolczesnej kupilo warhola, wiec zrobila sie nagle moda na te sztuke i na salonach, bo kontestatorzy zaczynali zdjejmowac trampki i zabrali sie za robienie interesow;
wpadł tutaj tez, zaraz potem keith haring, a po upadku muru przyjechała cała banda z hollywoodu, z love parade(eins, zwei,drei und weiter) i tarantino na czele i opanowali cały babelsberg i (koncertowo)poł miasta;no,i tak techno przejechało jak czołg przez cała scene klubowa od disco do vu pozostawiajac niejednego trupa za soba; potem maszyna zatrzymała sie, chyba w dortmundzie i na pierwszym planie pozostała muzyka raczej ludowa oraz sport, ktorego niemcy nauczyli sie od anglikow i sa, w miedzyczasie, w wielu dziedzinach, teraz nawet o wiele lepsi; za kare opowiem wam tez,kto obalił mur berlinski – nie, nie lech w., tylko nina hagen 😉
@Bartek. Nie zgodzę się z tobą. MERZBOW i MARHAUG nigdy nie przyznali się do odniesień estetycznych związanych z albumem MMM. Marhaug w tym względzie zawsze wskazywał na japońskie odmiany noise industrialnego, natomiast MERZBOW z uporem maniaka powtarza, że XENAKIS, MUMMA, LUCIER czy OLIVEROS byli dla niego faktycznym źródłem inspiracji. I jest to oczywiste. Antymuzyka, jako kategoria estetyczna noise’u industrialnego, zakładała bowiem odrzucenie wszelkich znanych metod pracy ze struktura dźwiękową, typowych instrumentów, kosztem elektroniki pochodzącej od syntezatorów, przez multiefekty, a skończywszy na własnoręcznie spreparowanych urządzeniach elektronicznych generujących niekonwencjonalne tekstury elektroniczne. Album MMM bazuje jedynie na dźwiękowej kakofonii sprzężonej gitary, na którym REED posłużył się dobrze znanymi technikami gitarowymi w muzyce rockowej, które wykorzystywał już Jimi HENDRIX. Dlatego zdecydowana większość artystów noise’owych wskazuje na LAFMS, którzy także w 1975 roku zaczęli grali „noise’owo”, ale robili to w duchu antymuzycznym i było to w pełni świadomym aktem artystycznym. Natomiast do elementu improwizacji, który był szczególnie eksplorowany przez japońską scenę noise’ową, bardziej odwoływano się tutaj do free jazzu (BORBETOMAGUS) i psychodelii (THE NIHILIST SPASM BAND). Nigdy natomiast do MMM REEDA. Płyta REEDA była zawsze traktowana jako żart, kaprys i efekt ściemy, która jedynie w sposób symboliczny zaistniała w historii muzyki industrialnej. Oczywiście pewnie i są tacy wykonawcy, którym MMM odcisnęła piętno, ale szczerze mówiąc, poza ZEIKRATZEREM (jeśli faktycznie ich coverowe działanie miało zwiazek z upamiętnieniem ich źródeł fascynacji) i dosłownie kilkoma młodszymi projektami, to nie spotkałem się z czymś, co mogłoby to potwierdzać tutaj jakąś zasadę.
Co do VU i REEDA. Nie kwestionuję zasług VU. Mam ich dwie pierwsze płyty w swojej prywatnej kolekcji i bardzo je lubię oraz szanuję. Natomiast sukces tej grupy widziałbym bardziej w mieszance wybuchowej potencjału artystycznego wszystkich jej członków, niż talentu jedynie REEDA.
NICO i bez piosenek REEDA dałaby sobie rade. Jednak najlepsze jej albumy powstały dużo później, kiedy jej zwiazek (artystyczny) z REEDEM był juz przeszłością.
Tyle że nie byłoby tych późniejszych płyt, gdyby nie nagrania Nico z chłopakami z VU – o to mi chodziło, nic więcej.
A „Metal Acoustic Music” Merzbowa? A „Metal Music Machine” Jazkamer? Nawet gdyby miało zostać tylko przy inspiracji tytułem, wzięły się stąd, że MMM był punktem odniesienia.
Zeitkratzer to nie covery, to transkrypcje, ważna różnica w tym wypadku, bo odnosi się do sposobu prezentacji MMM, które Lou Reed sprzedawał jako kompozycję współczesną. Moim zdaniem trochę z zazdrości w stosunku do minimalistów. 😉
@Bartek. Płyt/kaset z tytułem „metal music” jest krocie. A tytuły te wzięły się stąd, że AKITA wykorzystywał odpady metalowe (blachy, rury) jako źródło metalicznego dźwięku, z którego tworzył swe noise’owe kompozycje. Co do JAZKAMER, to ok, być moze jakoś chcieli sie odnieść do REEDA. Nie znam tej płyty, ale z tego co zerknąłem, to jedynie chyba tytuł może mieć jakikolwiek zwiazek z albumem REEDA.
Skad ta pewność, że NICO bez epizodu z VU nie byłaby wokalistką i nie nagrywałaby płyt?
zarowno mmm jazkamer jaki i zeitkratzer to odwolania do lou reeda a nie akity !
Nico o ile mnie pamiec nie myli nie nagrala chyba poza drama of..zadnej plyty bez reeda lub cale’a chocby w roli producenta
co do lafms zgadzam sie ich wplyw byl nieporownywalnie wiekszy na underground
@Grzesiek, ochłoń. Czy ktoś pisał tu, że ZEITKRATZER ma odwołania do AKITY? Nawiasem mówiąc, jestem przekonany, że związek ZEITKRATZER z MERZBOW jest bardziej oczywisty niż z REEDEM. Poza tym, skoro znasz tę płytę JAZKAMER, to co, oprócz podobnego tytułu, łaczy ją z albumem REEDA? Dominujący na niej klimat doom metalowego mroku?
NICO w latach 70. i 80. komponowała własne piosenki. Jedynie CALE pojawiał się wówczas jako producent lub muzyk. Moim zdaniem jego obecność nie zaważała na kontynuacji jej kariery muzycznej. Mieli do siebie zaufanie, a właściwie ona do niego. I to wszystko.
@Rafał Kochan –> Żadna tam pewność, wymieniamy przecież opinie, a nie bezwzględne prawdy. Pewności co do alternatywnych wersji historii nie ma z założenia. Po prostu uważam, że ta wersja z ukształtowaniem Nico w trakcie współpracy z VU jest wiarygodna. Nie bardzo – mimo mojego otwartego stosunku do różnego typu używek – dam się przekonać do wersji, w której Nico jako artystkę ukształtowały narkotyki.
Co do Akity – nie chodzi mi o „metal music”, nie gadamy o Behemocie. Chodzi o frazę „Metal Acoustic Music” odnoszącą się do „Metal Machine Music”. I popatrz, ja sugerowałem tylko inspirację tytułem, a Akita twierdzi, że Merzbow wyrósł m.in. z inspiracji MMM: http://www.15questions.net/interview/fifteen-questions-merzbow/page-1/
@Bartek. NICO, jako artystka, kształtowała się od czasów, gdy była modelką. Narkotyki jej pozwoliły nabrać pewności siebie i odnaleźć własny styl artystyczny, którego nie miała w latach 60. Wbrew pozorom, WARHOL wcale nie wyzwalał w niej potencjału artystycznego, a wręcz przeciwnie, w jednym z ostatnich wywiadów przyznała, że traciła przy nim pewność siebie, gdyż traktował ją instrumentalnie, ignorując jej propozycje i pomysły artystyczne.
Co do AKITY, ukułem frazę „metal music” ze słów, które czesto występowały w tytułach jego wydawnictw, a nie jako indywidualny tytuł.
Co do jego wspomnienia o MMM, ok, nie znałem tego wywiadu, wiec zwracam honor. Zwykle wspominał jedynie akademicką awangardę. Tak czy owak chwilę później dodaje znamienne słowa: „All of this led me to making music only by noises and sounds generated solely by non instruments.”, które niejako są w kontrze do związków estetycznych albumu Lou REEDA, i które wykluczają ten album z kanonu noise’u industrialnego.
Ewidentne nawiązuje do The Velvet Underground na swoim najnowszym krążku amerykańska grupa [The] Caseworker. Poniżej link do recenzji albumu „Voices Out There”: http://polyphonia.pl/2013/10/the-caseworker-voices-out-there/
Zgadzam się w stu procentach, że fraza „Metal Acoustic Music” odnosi się do „Metal Machine Music”. A co do Akity, to jakiś czas pojawił się w cyklu „3 pytania” na Nowej Muzyce i powiedział mi, że też lubi muzykę SBB i Czesława Niemena: http://www.nowamuzyka.pl/2013/03/25/3-pytania-masami-akita-aka-merzbow/
Pozdrawiam!
@Łukasz Komła. A jesteś taki pewny również do takich tytułów MERZBOW, jak:
Flesh Metal Orgasm
Metal Mad Man
Metalvelodrome
Maschinenstil
Tauromachine
Sons Of Slash Noise Metal ?
tamte, ach, tamte!czasy maja sie do obecnych tak jak
http://de.wikipedia.org/wiki/Romy_Haag
do
http://en.wikipedia.org/wiki/Anna_Grodzka
@Rafał Kochan, Co do rzekomego braku inspiracji Akity „Metal Music Machine” Reeda polecam poniższy wywiad. Przy okazji życzę subtelnej dozy sceptycyzmu do wypowiadanych przez siebie sądów.
http://www.15questions.net/interview/fifteen-questions-merzbow/page-1/
@houston: we have a problem…
mysle, ze moj wpis jest koszerny, ale bramkarze nie chca mnie wpuscic do stodoly 😉
Absolutnie się zgadzam z tym, że bez piosenek VU byłoby innym zespołem. Reed zresztą nieraz się wkurzał, że dziennikarze widzą w VU tylko wściekłą awangardę, podczas gdy był to także zespół od lirycznych popowych piosenek.
Co do Nico, to ona chyba zaczęła karierę wokalną dzięki Jimmy’emu Page’owi i Brianowi Jonesowi, ale również wydaje mi się, że decydująca dla dalszego rozwoju była jej późniejsza współpraca z Calem i Reedem.
To że Akita tworzy muzykę na „non instruments”, to jeszcze nie oznacza, że nie inspirował się dźwiękowo Reedem. To wydaje mi się oczywiste i już podano tutaj wiele dowodów. Oto kolejny wywiad:
http://www.esoterra.org/merzbow.htm
Tutaj również mamy dużo więcej niż akademicką awangardę, bo jest jeszcze m.in. Reed, Hendrix, Robert Fripp i mnóstwo jazzu.
Co do sprzężeń, to Reed bawił się nimi i innymi efektami gitarowymi mniej więcej w tym samym czasie co Hendrix i prawdopodobnie nie inspirował się, ani nawet nie znał wtedy twórczości Hendrixa.
Bartek wspomniał, że „Punktem odniesienia MMM jest bezdyskusyjnie – Merzbow, Jazkamer, Zeitkratzer. Nawet jeśli nie wprost, to wszyscy odnosili się do Metal Machine Music”.
Ja to zakwestionowałem, ponieważ czym innym są jakieś fascynacje młodzieńcze, a czym innym takie, które mają bezpośredni wpływ na ukształtowanie stylu muzycznego. Następnie wskazałem na czym polegał styl skrajnych odmian muzyki industrialnej, jakim jest m.in. noise. Tym bardziej, że ja nie dostrzegam żadnych związków estetycznych pomiędzy wykorzystanymi technikami REEDA i jego stosunkiem do dźwięku na MMM a tym, co zaprezentował i z czego zasłynął MERZBOW. To są dwa różne myślenia o muzyce. I nie dotyczy to tylko MERZBOW, ale i innych japońskich twórców noise’owych, amerykańskich czy europejskich z lat 80. czy 90. Będę się upierał, nawet pomimo przyznania AKITY, iż znał i frapowała go płyta MMM, że realnymi źródłami powstania noise’u industrialnego są akademickie eksperymenty z muzyką elektroniczną z przełomu lat 50. i 60. oraz po części (jedynie w odniesieniu do japońskiej sceny noise’owej) free jazz i psychodelia w zakresie stosowania technik improwizacyjnych. Nie może być tak, że głośne sprzężenie, wykonane za pomocą znanych już rockowych technik obsługi gitary, są przypisywane estetycznie do noise’u industrialnego, którego tworzenie polegało zupełnie na innych zasadach, i były one dalekie od rockowej wrażliwości. Nie będę się upierał, że MERZBOW nie robił aluzji (jedynie w tytułach, jeśli już) do albumu MMM. Takich aluzji AKITA wykonywał de facto do wielu stylistyk muzycznych lub konkretnych dzieł rockowych (np. krautrocka, hard rocka, art rocka, jazzu, psychodelii rockowej), ale nie oznacza to, że kazda płyta czy styl muzyczny, do którego odniósł się AKITA miały udział w powstanie kanonu estetycznego noise’u industrialnego.
Niby gdzieś się ciągle przewijały wzmianki o nim – a to ktoś się nim inspirował, a ktoś nawiązał, a ktoś przerobił – ale zacząłem go słuchać dopiero dwa lata temu, od jego ostatniego albumu. Polubiłem od razu. A tu nagle wiadomość, że więcej nie będzie. Późno się zaczęło, wcześnie się skończyło.
Wracajac jeszcze na chwilę do NICO, VU i WARHOLA. Polecam tę stronę: http://www.warholstars.org, na której dosć szczegółowo są opisywane rożne zdarzenia przybliżające tamte ciekawe czasy, środowisko oraz portrety czołowych ludzi/artystów z grona Warhola. Są tam wspomnienia np. muzyków na temat NICO, jak bardzo w latach 80. była już inną kobietą, jak była dumna z niszczenia swojego wizerunku pięknej, słodkiej i głupiej blondynki z lat 60., co miało być podkreślane w muzyce, którą tworzyła. Albo co myślał REED na temat ZAPPY: „He’s probably the single most untalented person I’ve heard in my life. He’s a two-bit pretentious academic, and he can’t play rock’n’roll, because he’s a loser. And that’s why he dresses up funny. He’s not happy with himself and I think he’s right.”. Albo smutna historia relacji Warhola z piękniutką Edie Sedgwick, kładąca cień na osobowości Warhola. Polecam!
dziekuje za wyjasnienie. Czekam naprawde na Twojego bloga z ciekawymi tresciami. Niestety nie chce mi sie przepychac bo pisalem o zupelnie innych kwestiach. Nie wiem co za herosi noise’u nabijali sie z MMM . Nie interesuje mnie to. Napisalem tylko ze dla zeitkratzer to byla inspiracja dla Jazkamer tez tylko tyle.,Tresci dot LAFMS bardzo ciekawe i bez nabijania naprawde uwazam, pisz bloga.mMysle ze gdyby Bartek pisal o Borbetomagus ich wpywie na noise ktory jest niekwestionowany. marnie skonczylyby sie wyniki przegladalnosci tego profilu. Sila tego blogu to przemycanie ciekawych tresci w formie latwej, przystepnej i jednak z punktem wyjscia lub rozwinieciem ( zalezy od konstrukcji ) w kierunku pop i wplywow na kulture masowa
przepraszam nie „nabijal sie” tylko „przekonal niewielu tworcow tego gatunku”
@Grzesiek. Wiem, że dla Bartka scena industrialno-noise’owa nie jest punktem docelowym jego zainteresowań muzycznych, a pisze on o zjawiskach w niej zachodzących jedynie z poczucia dziennikarskiego obowiązku, co jest, mimo wszystko, szalenie przeze mnie cenione, dlatego wolę na tym akurat blogu się udzielać, niż na jakimś innym mniej lub bardziej poświęconym muzyce niezależnej. Poza tym lubię tu pisać, ponieważ Bartek porusza różne problemy społeczno-kulturowe dotyczące uwarunkowań i determinacji istnienia różnych gatunków muzycznych. Moje częste krytyczne uwagi do pewnych utartych przyzwyczajeń, poglądów czy wyobrażeń mają charakter poszerzenia perspektywy spojrzenia na pewne zjawiska. Zdaję sobie sprawę, że rodowód muzyczno-kulturowy Bartka i zdecydowanej większości czytelników tego blogu jest odmienny od mojego, ale to tym bardziej inspiruje mnie, by przedstawiać alternatywne punkty widzenia, wywodzące się z kompletnie niezależnych i odmiennych środowisk muzycznych czy kulturowych oraz dominujących w nich światopoglądowych przekonań. I to jest też między innymi powodem, że zwlekam z uruchomieniem własnego bloga, który tak naprawdę jest już przygotowany, z własną nazwą i adresem i kilkoma tekstami, albowiem jestem przekonany, że mój blog będzie odwiedzany jedynie przez wąską i znaną mi grupę czytelników. Zdecydowanie bardziej intryguje mnie „wsypywanie piachu” w dobrze naoliwiony silnik i przekonywanie, że zatarty silnik pracuje równie pięknie, jak ten pozornie sprawny;)
Jeszcze tylko mała uwaga do Reeda i Zappy. No i co z tego, że tak powiedział? Joyce podobnie wypowiadał się o Prouście a a Tadeusz Kantor w ogóle wszystkich nienawidził. A co do rock’n’rolla to miał rację. Dla Lou Reeda rock’n’roll jako forma ekspresji naprawdę miał znaczenie, dla Zappy był tylko jedną z używanych estety. Co znowu nie oznacza, że ktoś tu wyraża „prawdę prawdziwszą”.
Wiele ich jednak łączyło. Obydwaj uważali hippisów za idiotów, a zarówno scena freaków z LA jak i młodych muzyków/artystów z nowojorskiego undergroundu, stanowiły główną opozycję wobec „flower power” w Stanach drugiej połowy lat 60-tych.
No i obaj przyjaźnili się z Havlem…
@fripper. Nic z tego. Podałem to jako ciekawostkę, by zarekomendować wspomnianą stronę. Naprawdę, nie wyczułeś tego? Z Havlem przyjaźnił się też Wałęsa. I co z tego?
Jasne że nic z tego, bo i nic być nie miało. Nie chciałem zacząć kolejnej polemiki, tylko dołożyć coś do podanej ciekawostki. W wielu artykułach podkreśla się ten wzajemny antagonizm między środowiskiem VU i Zappy (w zależności od sympatii demonizując jedną ze stron), a tu można na to spojrzeć troszkę inaczej.
A historia Edie Sedgwick faktycznie bardzo smutna. Tak to już Warhol miał, więc nazywali go „Drella”. I właśnie dlatego szanuję Reeda, że umiał zachować dystans i nie dał się wessać Warholowi.
W uzupełnieniu rekomendowanej strony, polecam książkę Ultry Violet o środowisku Warhola. Bardzo dużo tam o Edie.
Pozdrawiam
Szkoda, że jeszcze Reed zniżył się do poziomu DRELLI i nie zwrócił mu 25% dochodu za pierwszy album VU, choć wcześniej się na to umawiali.
nie widze nic zajmujacego w dosypywaniu piachu do silnika
@Grzesiek. Nie widzę nic ciekawego w tworzeniu nawijek propagandowych. Jedni lubią rybki, drudzy akwarium. Nie namawiam cię przecież do robienia tego, co ja, bo doskonale wiem, że dzielą nas lata świetlne w pojmowaniu pewnych spraw. I chyba dobrze..