Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia

Dawać już ten koniec świata, skoro mamy tak dobrą ścieżkę dźwiękowąkończyłem pół roku temu recenzję albumu Living Torch Kali Malone. Ale tak się złożyło, że ostatnie utwory amerykańskiej kompozytorki poznajemy w odwrotnej kolejności, dopiero teraz dostajemy więc na płycie zrealizowane nieco wcześniej Does Sping Hide Its Joy. Pewnie jedną z najlepszych muzycznych ilustracji pandemicznych lockdownów. Utwór wykonywany wielokrotnie na żywo – także w październiku na krakowskim Unsoundzie. Długą – choć to w wypadku muzyki Malone zupełnie względne – medytację dźwiękową nad zatrzymanym światem. Przyszła za późno, ale gdyby ktoś sobie życzył powtórkę z (tu można oczywiście dyskutować) rozrywki – jest także w wersji płytowej.  

Od strony formalnej: Does Spring… to godzinny utwór w duchu twórczości Pauline Oliveros czy La Monte Younga, który zaburza odbiór czasu, operując lekko zniekształcanymi tonami generatora fal sinusoidalnych (Kali Malone), gitary elektrycznej (Stephen O’Malley) i wiolonczeli (Lucy Railton) wydobywanymi w stroju naturalnym. Choć zarazem wykonawcom pozostawia sporo swobody, na co wskazują trzy zawarte na albumie wersje, rejestrowane w przestrzeni MONOM i dwóch tradycyjnych studiach berlińskiego Funkhaus. Dużą rolę gra tu też przestrzeń – wersja krakowska, wykonywana w pozbawionej większego pogłosu sali kinowej, była chyba najdalsza od tej pierwszej albumowej (v1), a przy tym mocniej eksponowała fale sinusoidalne i sprzężenia. Tymczasem znacząca część uroku tego utworu polega na bardzo subtelnej grze balansu pomiędzy trzema źródłami dźwięku. Najpełniej prezentują to z kolei wersje druga (v2) i trzecia (v3). Przy czym oczywiście trudno zastąpić odsłuchem płyty doświadczenie z koncertu, kiedy rzeczywiście nasz wewnętrzny zegar wobec muzyki ulegającej bardzo wolnym transformacjom okazuje się bezradny. 

Nie znaczy to oczywiście, że płyta jest niepotrzebna. Brzmieniowo, odbierana na słuchawkach albo głośnikach, przy odpowiednim poziomie głośności, przynosi – jak to bywa w takich sytuacjach – doświadczenie nieco inne. Bardziej idealne brzmieniowo, ale zarazem wdzierające się w rzeczywistość. Czasem – jeśli spacerujecie przez miasto z Malone na słuchawkach – wchodzące  z nią w mocny kontrast. Trochę jak u CKOD: wyobraź sobie, że to w film i że w nim gramy. Ulice już wypełnione, świat tętni życiem, a w sercu ciągle kwiecień albo maj roku 2020. W tym sensie jest to muzyka nie tyle dokumentująca tamto doświadczenie, co przenosząca je poprzez emocje.

Oczywiście to tylko interpretacja – poprzez znaczenie nadane tej długiej, dronowej kompozycji przez autorkę. Nie jest Does Spring Hide Its Joy utworem rewolucyjnym, przeciwnie – jest zgrabną, bardzo elegancką i dobrze zrealizowaną próbą wykorzystania i popularyzacji pewnego nurtu XX-wiecznej awangardy, niesłusznie uznawanego za trudny, a w istocie prostego w odbiorze, naturalnego i magnetycznego. Trudno się bowiem oderwać od tej muzyki, realizowanej bez wyraźnych cięć (tę płynność z kolei najlepiej słychać w wersji v1), bo operuje stanem nieustającego zawieszenia, więc jej wyłączenie w dowolnym momencie jest urwaniem wypowiedzi w pół zdania. Tym bardziej się dziwię, że została wydana w wersji winylowej, do której pocięto ją na 20-minutowe fragmenty i mocno skrócono całość (wersja CD jest promowana – niesłusznie – jako „wydłużona” o godzinę, tymczasem to LP godzinę odejmuje, a CD przynosi pełną). To zabieg komercyjny, sztuczny i kompletnie niepotrzebny – w przeciwieństwie do samego utworu, do którego przekonałem się w pełni. Nie przebija może znakomitego Living Torch, ale oferuje dokładnie to, co tamta płyta wróżyła. Czyli piękną jak zwykle wiosnę, której jednak nie ma komu podziwiać.   

KALI MALONE feat. Stephen O’Malley, Lucy Railton Does Spring Hide Its Joy, Ideologic Organ 2023