Gitarowa płyta roku

Jeff Parker przez lata był figurą dość mityczną. Pisząc o nim, przypominano nagrania z Tortoise i Isotope 217°, bo przez lata pozostawał czołową postacią chicagowskiej sceny muzycznej. Ale późniejsze solowe albumy i utwory rejestrowane w przeróżnych składach co rusz myliły tropy: szły a to w jazzową awangardę, a to wręcz w soul. Zeszłoroczna Suite for Max Brown – znakomita, opisywana zresztą na Polifonii – niosła szczyptę funku i hip-hopu, sygnalizując po raz kolejny, że Parker po przenosinach do Kalifornii to może już ktoś trochę inny. Z drugiej strony – szerokie zainteresowania były dla tego gitarzysty dość charakterystyczne, podobnie jak regularne dogrywanie wybitnych partii u innych liderów (czego dowodem ostatnio choćby Makaya McCraven), więc kto by się tam dziwił. Podobnie jak charakterystyczne było to, że pozostawał ciągle lekko niedoceniony jako solista – Matthew Lux zwraca na to uwagę w nocie dołączonej do nowego albumu, który wreszcie prezentuje Parkera jako solistę. I lepszej gitarowej płyty raczej w tym roku nie usłyszycie.  

Forfolks to album niezwykły, bo dwupoziomowy. Włączacie sobie 40 minut ciepłego, gitarowego grania, z tonem perfekcyjnym jak u Wesa Montgomery’ego – i robi się miło. To pierwsza warstwa – ciepłe melodie, z wplecionym pomiędzy własne utwory standardem My Ideal (pierwszy raz wykonywanym przez Maurice’a Chevaliera w początkach jego hollywoodzkiej kariery) i idealnie pasującą tu kompozycją Theloniousa Monka Ugly Beauty – po prostu poprawia nastrój na wieczór. Piękne technicznie granie na tym Gibsonie (zapewne tym z okładki) hollow-body to szczyty elegancji i powściągliwości. Pogodzi wszystkich, włącznie z fanami Frisella czy Metheny’ego.  

Ale jest tez warstwa druga – Parker sygnalizuje ją w Off Om, zaczynając od improwizacji na motywie zapętlonym jak u Roberta Frippa, albo w czasach Tortoise. Bardziej ewidentne nawiązanie do najsłynniejszej grupy Parkera pojawia się później w świetnym Excess Success. Jak gdyby autor chciał nam powiedzieć, że dwa światy – ten klasyczny świat gitary jazzowej i ten jazz-rockowy z lat 90. – da się bez problemu połączyć. Ba, że da się na ich bazie zademonstrować jakąś esencję swojego indywidualnego stylu. Bo kiedy słuchałem, jak Parker w Four Folks buduje jazzową melodię na tle delikatnego ambientu, a w Suffolk dokonuje fuzji obu światów, improwizując na tle pogłosowego efektu freeze, uświadomiłem sobie, co dokładnie wniósł do gitarowego grania Parker. Oba te utwory pokazują, z jaką subtelnością i precyzją zarazem – bardzo trudną do osiągnięcia w takim graniu – wydobywa dźwięk ten muzyk. Dowodzą, że Parker dokonuje prostego przedłużenia pewnej linii – nie tworzy soft techno, jak napisał Pitchfork, dając się ponieść nowym możliwościom, tylko przeciwnie, demonstruje, co zrobiliby jego dawni mistrzowie, gdyby wpadł im w ręce (albo raczej pod nogę) looper. Narzędzia elektroniczne ani na moment nie stają się tu same w sobie źródłem inspiracji pchającym w inne rejony, pozostają narzędziami do realizacji tego, co zrodziło się w wyobraźni muzyka. Dodatkiem. Fragmenty te pokazują też, że uwaga o niedocenieniu, którą rzucił Lux, była – podobnie jak samo granie chicagowskiego Kalifornijczyka – czymś innym, niż się wydaje. Czymś więcej, bo chyba nawet sam go nie doceniałem, chociaż przecież już wcześniej byłem fanem.

JEFF PARKER Forfolks, International Anthem 2021