Co powie Mata?

Często słyszę ostatnio pytanie, na czym polega fenomen tego całego Maty. Poświęcę mu więc jeszcze jeden wpis. Bo wydaje mi się, że wbrew pozorom wszyscy znamy odpowiedź – polega on dokładnie na tym, co już wielokrotnie opisano jako pewien fenomen konfesyjnej, pozbawionej pewnych wstydliwych barier kultury czasów social mediów. Ta różnica to tych kilka milimetrów śmiałości, które dzielą dorastającego chłopca mierzącego sobie z ciekawości penisa od dorastającego chłopca, który wynikiem pomiaru dzieli się z całym światem, dokonując jeszcze korekty na kolejnych albumach. Na tym pierwszym modelu działania trudno zrobić karierę. 

To dość brutalne uogólnienie, bo nurt szeroki, ale wraz ze wzrostem popularności rapu tematem staje się on sam. Z kolei – mam wrażenie – wraz z narastającym prymatem hip-hopu pierwsza osoba prawie całkiem wypiera z tekstów muzyki popularnej osobę trzecią. Ale i w samym nurcie dużo się przecież zmieniło: kształtują go i umacniają jeszcze w tej pierwszoosobowej narracji czasy, które uprawomocniły każdy jednostkowy głos i pogląd (dotyczy to innych dziedzin – również prasy, który opowiada coraz częściej w pierwszej osobie, mieszając informację z jednostkową obserwacją, a obserwację z opinią). A ponieważ raperzy są bardziej popularni niż dotąd, relacjonują już nie tyle to, co im się przytrafiało w życiu, ile to, co im się przytrafia podczas rapowej kariery.

W wypadku Maty ten czas transformacji względnie zwykłego życia w życie w elitarnym gwiazdorskim gronie był już rekordowo krótki: trwał dokładnie tyle, ile trwało zrobienie przeboju z Patointeligencji, utworu sprzedającego przecież jeszcze dość ogólną obserwację społeczną. Dalsze przygody Michała Matczaka to już ścieżka autorefleksji. Pokazały to zresztą wcześniej przykłady starszych kolegów, którzy pojawiają się na Młodym Matczaku jako goście (Quebo, do pewnego stopnia Taco Hemingway, choć ten ostatni zostawia tu w Kurtzu ślad chyba najbardziej osobisty): z tego szczytu widać więcej siebie, mniej innych. Autor albumu zaprasza nas więc do śledzenia swoistego reality show, którego jego gospodarzem i zarazem bohaterem. Twórcą i tworzywem.

Poprzednio towarzyszyliśmy bohaterowi w okresie maturalnym. Teraz tematem są pierwsze kroki w niezależność – Mata zaczyna więc od wyprowadzki na własne (wynajmowane) 33 metry. Trudniej się już będzie z tym utożsamić jego rówieśnikom, trudno to odebrać jako twarde lądowanie (ile, k…, można być bananem?), bo mało kogo w tym punkcie życia stać na wynajem w Warszawie za własne. Raper próbuje się do tej sytuacji dystansować, ale tu i ówdzie przyzwyczajenia wynikające z narastającego  uprzywilejowania widać – choćby gdy właścicielka mieszkania Dzwoni po pały, myśląc, że nas spiszą. Jasne, pewnie raczej poproszą o autograf, w końcu taki tryb obowiązuje u nas od dekad – obecny w wesołej anegdocie proceder wręczania policji podpisanej płyty zamiast mandatu za przekroczenie prędkości przygotował nawierzchnię pod późniejsze ekscesy drogowe gwiazd. 

Dystans i próby grania własną nieporadnością – które zresztą, jak już wiemy z poprzednich nagrań, wychodzą Macie całkiem zgrabnie – mamy na całym albumie. Znajdziemy tę nieporadność (w sferze uczuciowej) w Kiss cam, dostajemy też autoportret młodego człowieka, który pali już hurtem jointy, choć nawet nie potrafi ich skręcać (Skute bobo), mamy wreszcie nieco poważniejsze, choć wyświechtane już w popkulturze refleksje nad sobą jako niewolnikiem – sytuacji związanych ze sławą, albo nawet każących patrzeć na siebie jak na robota seksualnego.   

Seksualne ekscesy to już element malowanego własną ręką obrazu życia na niekończącej się imprezie, podczas której 21-latek łykający życie pełną piersią potrzebuje jeszcze na zmianę łykać viagrę i panadol, żeby obsłużyć wszystkie interesantki. Dziś Agnieszkę, jutro Zuzię. Jest w tym już tylko cień przedmiotowego traktowania kobiet znanego ze starszych tekstów hiphopowych. Ale wychodzi autoportret hurtownika w dziedzinie hedonizmu, młodego chłopaka, który od inicjacji przeszedł płynnie do realizacji w warunkach codziennych wizji, jaka zwykle pozostaje chyba tylko, no cóż, wizją. Markowe alkohole i trawa to w ramach tej wizji oczywistość. Zresztą dziś używkowe doświadczenia młodych dorosłych wspierają, a po części nawet w nich uczestniczą (i to niekoniecznie w sytuacjach patologicznych) wielopokoleniowe rodziny – Matczakowie mogą więc być pod tym względem w awangardzie, ale wzburzenia te fragmenty nie wywołają, a jeśli już, to nie większe niż programowo wulgarny język. Brak jednak w tych imprezowych opowieściach – znowu – szerszej refleksji, drugiego planu, pozostają częścią tego barwnego, choć już stałego i coraz mocniej zbanalizowanego w polskim rapie imprezowego fresku.      

To zresztą clou dla tego przełożenia muzycznych realiów na warunki reality show. Bo na pewnym poziomie ta gawęda o życiu przedstawiciela elity pokolenia „Z” zaczyna wykorzystywać ten sam silnik, który napędza popularność Ekipy. Środkami artystycznymi – bo tu trzeba zaznaczyć, że technicznie Mata na tej płycie błyszczy, a od tych samych producentów dostał beaty może nieprzełomowe, ale bardziej imponujące niż inni raperzy/raperki – autor albumu dochodzi właściwie do tego samego. O ile 20 lat temu odkrywaliśmy, jak pasjonujące może być dla szerokiej publiczności obserwowanie grupy ludzi dobranych przez producentów i zamkniętych w jakimś domu, o tyle dziś, w czasach internetowych influencerów, wiemy już, że w tej grze to my możemy być producentami, a dom może być naszym domem. Utwór 15,2 sugeruje nawet, że Mata ma świadomość tego, co robi: W dwa lata z podziemia do NASA, wystarczyło wszystkim pokazać kutasa

Trudno pewnie wymagać od kogoś, kto chce po półtora roku potwierdzić swój talent, żeby opowiadał o czymś, co nie jest prostą relacją z wydarzeń tego okresu – przecież tematy same wpadają do gąbki, choćby konieczność odpowiedzi TVP i prezesowi Kurskiemu na patoreakcję po Patointeligencji (Patoreakcja). Albo prosty zabieg z kontynuacją tamtego tematu (Nasza klasa ale to DRILL), tym razem o kolegach z Batorego, którzy powyjeżdżali stąd, starannie programowani / Do ch… wie czego / Przez starego ego. Jest też ciąg dalszy featuringów rodzinnych, które stały się dla Matczaków charakterystycznym zabiegiem artystyczno-marketingowym, z dość jednak enigmatyczną figurą ojca w muzycznie więcej niż przyzwoitej Papudze.  Z drugiej strony – kreacji nie ma tu dużo, a oczekiwania w stosunku do tak rozgarniętego młodego człowieka tylko rosną. Niewiele wychodzi z porównania tej jego wielkomiejskiej rzeczywistości ze Sławą, miejscowością rodzinną (67-410) rapera.  A szkoda, bo najmocniej na całej płycie Mata przekonuje w 2001,  melancholijnie relacjonując proste doświadczenie nas wszystkich: wirusa, który zabrał mu jego 20. rok życia.

Co nam zostało? Covidowy small talk i kakao – rapuje w jednej z lepszych linijek. Samemu dużo obiecuje, ale w ostatecznym rozrachunku zostawia głównie dużo small talku o Matczaku i zapach kakao z okna swojej kawalerki na warszawskim Śródmieściu.   

MATA Młody Matczak, SBM Label 2021

PS Zawieszam oceny punktowe na Polifonii. Ostatnia dyskusja na temat wystawiania punktacji i jej korygowania przekonała mnie, że warto spróbować, a jestem u siebie, więc mogę to zrobić.