Słowo na niedzielę: kox

Nowa aplikacja POLITYKI, którą serdecznie polecam, zebrała sporo komentarzy – jak to bywa z aplikacjami – w tym jeden, który szczególnie zainteresował redakcję: Pan Wojtek Szacki i pan Adam Bobiński to Koxy, również pani Ewa Wilk jest Koxem (do sprawdzenia w Google Play). Pytanie o to, czy bycie koxem jest czymś pożądanym, a samo określenie jest pozytywne, czy może wręcz przeciwnie, pojawiło się nawet na otwartym redakcyjnym forum. Wspólnie z koleżanką od Zwierza Popkulturalnego uspokajaliśmy, że z bycia koxem dziś należy się raczej cieszyć. Bo kox to z reguły coś bardzo pozytywnego, udanego – lub ktoś fajny i podziwiany. Nie mam jednak pewności, czy wszystkich udało się uspokoić, więc ten niedzielny wpis dedykuję wszystkim koxom z redakcji POLITYKI, a przy okazji wszystkim koxom w ogóle. Ale żeby to złożyć, sam musiałem odświeżyć własną wiedzę z kilku dziedzin, które łączy w sobie historia koxa, a są to następujące kategorie:

a. paliwa kopalne; 
b. substancje odurzające;
c. kulturystyka;
d. ludologia;
e. sadownictwo. 

To wszystko po krótkim wstępie w postaci memicznie popularnej piosenki z serwisów społecznościowych, za której estetykę z góry przepraszam, ale to niedzielny wpis o języku: 

Kategoria A przyda nam się tylko na chwilę. Koks jako poddana obróbce, opałowa postać węgla, nie jest już jakimś szczególnie atrakcyjnym paliwem dla języka. Kojarzyć się może z czasami, kiedy odpowiednikiem dzisiejszego koxu było hasło czad. Trochę lepiej z kategorią B, która – jak widać w powyższym klipie, cytującym internetowy przebój Cypisa – ciągle działa na wyobraźnię. Koks jako potoczne określenie kokainy związał się w języku z szaleństwem i brawurą, a już na pewno z przechodzeniem od słów do czynów. Stąd popularny zwrot jedziemy z tym koksem. Mogło tu oczywiście chodzić o dorzucanie do pieca, ale mam wrażenie, że bardziej jednak chodziło o pobudzające używki. 

Trop nielegalnych substancji prowadzi nas do kategorii C. Jeszcze niedawno hasło koks (i czasownik koksić) odnosiło się do napakowanego klienta siłek, aspirującego kulturysty, względnie do kulturysty, którego postura wskazuje na dosypywanie sobie czegoś do odżywek. Najpewniej sterydów anabolicznych. Ale z czasem zaczęło w tym chodzić po prostu o kogoś obsesyjnie budującego muskulaturę. No i o Hardkorowego Koksu, czyli Roberta Burneikę, litewskiego kulturystę i gwiazdora internetu, który z dystansem do siebie (ale też wyczuciem memicznego potencjału) ten pseudonim, wzięty z jakiegoś komentarza pod filmem na YouTubie, przyjął. 

Tyle że moda na słowo kox – już z iksem na końcu – z ostatnich miesięcy nie jest prostą pochodną koksowania się w żadnej z powyższych postaci. Zwróćmy uwagę na to, kto tego używa. Fani koreańskiego popu. Albo uczestniczki protestów kobiet. Moja mama jest koxem największym – taki komentarz znalazłem na Twitterze przy zdjęciu tęczowej maseczki i cytatem z owej matki: Zamówiłam nam takie maseczki – i jeszcze czarne z parasolką i piorunem. To raczej nie jest fanklub Burneiki. A przynajmniej nic tego nie sugeruje. 

Przede wszystkim jednak używają tego słowa młodociani gracze. Pod przewodnikiem po grze Enter the Gungeon (można sprawdzić w serwisie Steam – proszę tylko o pozytywne komentarze), który opublikował niedawno mój 13-letni syn, znalazły się jak dotąd trzy głosy uznania. I dwa z tych trzech mówią o tym, że to kox przewodnik. Co kiedyś było kozackie i co było sztosem, teraz jest koxem. Albo koxówą (w zapisie często koxuwa), jak podpowiadają definicję nadesłane parę miesięcy temu na plebiscyt na Młodzieżowe Słowo Roku 2020. 

Skąd ta fala? Ano z popularności gry Minecraft. Bo jeden z najrzadszych i najcenniejszych przedmiotów w tej grze – Zaklęte Złote Jabłko – zwane jest potocznie właśnie koxem. Albo nawet Koxem. Stąd ta pojawiająca się często wielka litera. A ponieważ fani Minecrafta stanowią wśród dzisiejszej młodzieży olbrzymią grupę, wynieśli swoje słowo-fetysz poza grę. I w ten sposób moi koledzy z POLITYKI doczekali się komplementu, jakiego wcześniej nie słyszeli. 

Jak pewnie zauważyliście, doszliśmy w ten sposób do kategorii D. A co z tym sadownictwem? Tu przydaje się wiedza wcale nienowa. Wręcz stara. Mój dziadek, któremu zdarzyło się przez większość życia dźwigać skrzynki z jabłkami, nie miał niestety szansy doczekać czasów Minecrafta, nie miał pojęcia o ekspieniu ani nabijaniu skilla w grze, za to zostawił mi podstawową wiedzę na temat odmian jabłek. Glostery, kosztele i kortlandy rozróżniał bez pudła. Cytował stare slogany reklamowe: Kortlandy to nie góry, jak Andy, ale – panowie i panie – jabłka zdrowe i tanie. A może sam to wymyślił? Nie wiem, w każdym razie rozważania o wyższości jednych odmian nad innymi wypełniały niedzielne rozmowy przy obiedzie. Pamiętam z tych rozmów koksy. To rzadko dziś spotykana i stara (XIX wiek) odmiana brytyjska, oryginalnie Cox’s Orange Pippin. I jeśli dziadek przyjrzałby się dokładniej temu pikselowemu jabłku z Minecrafta, od razu odgadłby, że to koksa. Też pomarańczowa i też wyjątkowa, tyle że niepikselowa, w polskiej wersji rodzaju żeńskiego, no i bez iksa na końcu. Z tego, co pamiętam, dziadek uważał koksę za jedno z najsmaczniejszych jabłek. Dziś od tego pochodzi słowo oznaczające coś najlepszego. Powiedzcie tylko, że to nie jest kox.