W muzyce jesteśmy trzydzieści

Dobra (w miarę) informacja na dziś: jesteśmy na 30 miejscu w zestawieniu najbardziej wpływowych krajów na światowym rynku muzycznym.  Zła jest taka, że autorzy badania, którego wyniki właśnie opublikowano, sklasyfikowali tych krajów dokładnie 30. Owszem, wzięli pod uwagę więcej, ale niektórych – w tym tak potężnych muzycznie jak Chiny czy Jamajka – nie byli w stanie porównać z całą resztą ze względu na braki w danych. A w przygotowanym na zamówienie wielkiego muzycznego sklepu online medimops.de zestawieniu Global Influential Music Index chodziło o porównanie danych wynikających ze streamingu (Spotify, YouTube, Apple Music) pokazującego popularność artystów urodzonych w poszczególnych krajach, danych rynkowych dotyczących wytwórni płytowych, szkół muzycznych i powszechności zawodu muzyka oraz liczby ważnych postaci historycznych i uwarunkowań etnomuzykologicznych. Wyszło na to, że USA są potęgą w większości gatunków, w muzyce poważnej dominuje Rosja, najbardziej wyjątkową i rozpoznawalną muzykę lokalną ma Brazylia, ale i my, Polacy, mamy swoją supermoc – jesteśmy trzydzieści*. Czyli znaleźliśmy się – za m.in. Czechami, Węgrami i Łotwą – na 30. pozycji ułożonej według tych danych liczbowych listy. 

Nie będę wnikał zbyt głęboko w pozycję Polski, bo okazałoby się na końcu, że zbudowali ją Chopin i Wiedźmin 3. My tu oczywiście wiemy, że te różne instrumenty biga data nie pokażą obrazu polskiej duszy. Ale z drugiej strony – sami żyjemy w naprawdę sporej iluzji własnego znaczenia, szczególnie w odniesieniu do muzyki pop. Badanie (o tym, jak wiarygodne są takie podsumowania można dyskutować, ale metodologia wygląda sensownie) pokazuje, że jesteśmy najwyżej (miejsce 12 na 30 możliwych) w kategoriach muzyki poważnej i rocka, a najniżej (29) właśnie w kategorii popowej. 

Skupię się na Amerykanach, słusznie i niepodważalnie dominujących. Z kulturą muzyczną jest tak, że tym więcej jej, im jej więcej. A po stronie Ameryki przemawia nie tylko siła języka i globalnej komunikatywności, no i multikulturowości (bo reprezentację w USA mają muzycy z całej pierwszej 30-tki zestawienia) – także siła pewnego know-how, które tworzył ciągle rozrastający się show biznes. I to know-how pozwala z tej samej liczby dostępnych akordów ukręcić nieco więcej niezwykłych piosenek niż w innych częściach globu. Trochę tak jest z drugim albumem Cassandry Jenkins, czyli urodzonej na Manhattanie w rodzinie jazzmanów songwriterki z pogranicza popu i alt-country. 

Zrobił się z tego, trochę niespodziewanie, jeden z hitów roku. A powodów tego należałoby szukać w studiu nagraniowym, bo prawie całość napisana została podczas ledwie tygodniowej pracy z Joshem Kaufmanem (m.in. The Hold Steady). An Overiview on Phenomenal Nature jest niezwykle zgrabnie zaaranżowanym albumem balansującym między estetyką Lambchop, Destroyera i klasycznymi płytami folkowymi. Słychać też echo współpracy Jenkins z Eleanor Friedberger. Czyli tradycja prowincji przepuszczona przez filtr wielkomiejskości.       

Całość płynie, aranżacyjnie wyprowadzając prościutkie utwory na szerokie wody wyrafinowanego popu. W Crosshairs delikatnie sączące się nagranie przywołujące skojarzenia z folkiem i Emmylou Harris, aranżacja rozdmuchuje stopniowo do eleganckiej, niemal symfonicznej formuły. W najlepszym na albumie Hard Drive prostą piosenkę w okolice transcendencji wyprowadza mówiona partia kojarząca się z nagraniami Laurie Anderson z lat 80., a do tego partia saksofonu (Stuart Bogie, znany m.in. z nagrań Antibalas) nałożona na prostą sekwencję akordową. Finałowe The Ramble z długą partią nagrań terenowych można by sprzedawać jako instrumentalny ambient. Tu już śpiewają tylko ptaki. Teoretycznie w Polsce naturę mamy taką jak gdzie indziej, miejscami nawet bardziej bujną, ale na koniec najpopularniejsza nacja z rozkręconym przemysłem płytowym i w takim punkcie potrafi nas zawstydzić.  

CASSANDRA JENKINS An Overview of Phenomenal Nature, Ba Da Bing! 2021, 8/10

*W sprawie pojawiającego się w tytule notki kontrowersyjnego liczebnika porządkowego odsyłam choćby do prof. Jana Miodka. Mam swoją teorię na ten temat – wydaje mi się, że wrodzona narodowa duma pozwala nam z pełną naturalnością mówić o sobie, że jesteśmy pierwsi lub drudzy, ale poza podium zaczynają się kontrowersje.