Szkoła rocka już tak bardzo nie śmieszy

17 lat temu komedia Szkoła rocka z Jackiem Blackiem wydawała mi się fajnym, lekkim, ale też nieco absurdalnym żartem. Zresztą chyba z założenia śmieszyć ma w niej to, że można by było uczyć w szkole muzyki rockowej, która dotąd wydawała się w najlepszym razie wybitnie poza-, a może nawet antyszkolna. Ale kiedy oglądałem ten film po raz drugi, razem z dorastającymi dziećmi, zrozumiałem, że tu już nie chodzi tylko o nabijanie się z nauki w szkole o tym, co wszyscy znają spoza formalnej edukacji. Problem polega na tym, że ogólnie rozumiana kultura rockowa stałą się elementem przeszłości tak głębokiej, że tylko najstarsza kadra wykładowców w wieku emerytalnym opowie wam, jak naprawdę było na początku. Ale programu rock and rolla ciągle nie ma w edukacji publicznej, można więc liczyć na domową. Stąd pewnie pomysł wydawania książek dla dzieci, który powoli rośnie do rozmiarów zjawiska masowego. Tak, ten wpis będzie o możliwych prezentach gwiazdkowych ostatniej szansy.      

Oczywiście pomysł książkowej edukacji dzieci trąci lekko boomerstwem. Gdyby mnie rodzice chcieli nawracać na swoją ulubioną muzykę, skończyłoby się to niezaglądaniem do domowej płytoteki. Na szczęście nie namawiali, więc zaglądałem i tak. Na takie wynalazki jak zespół Mama (powyżej och opolski debiut z czasów mojej edukacji podstawowej) reagowałem dość beznamiętnie. Ale hasło szkoła rock and rolla zapamiętałem. Ostatnio przypomniało mi się trzykrotnie.

Przed rokiem zaskoczyła mnie miło książka No to gramy! Muzyczna awantura od Little Richarda do Björk Marianny Oklejak, opublikowana przez Egmont (było recenzowane m.in. tutaj). Wspominałem gdzieś o niej, choć z pewną nieśmiałością, bo dostałem ją do przejrzenia jeszcze przed drukiem, chciałbym więc powiedzieć, że byłem zamieszany w proces powstawania (chwalę się tym nawet przed dziećmi jak featuringiem na płycie jakiejś gwiazdy), tylko że właściwie nie miałem nic do dodania. To świetna autorska opowieść o muzyce ostatnich dekad, napisana i narysowana przez znakomitą ilustratorkę, którą można też spotkać na muzycznych koncertach i festiwalach – przy okazji pozycja jest sprawdzona, bo służy za bazę edukacyjnych spotkań odbywających się regularnie w tyskiej Mediatece. Śledzi konsekwencje pewnych pomysłów, dobrze łączy ze sobą pozornie różne zjawiska. Jeśli chodzi o opowiadanie w dużym skrócie, przystępnym dla bardzo młodego odbiorcy, historii życia najważniejszych postaci muzyki rozrywkowej – nie można lepiej. I już na tym etapie przydałaby się jakaś kontynuacja. 

Ambitne cele edukacji domowej (z niezłym skutkiem) realizuje też – od kilku lat – M.U.Z.Y.K.A. Możesz usłyszeć zygzaki, krajobrazy i archidźwięki narysowana przez Aleksandrę i Daniela Mizielińskich, czyli nasze eksportowe gwiazdy ilustracji, do tekstów Michała Libery i Michała Mendyka. Rzecz jest sprytna i szeroka – przemyca sporo wiedzy na temat awangardy, ale obejmuje całe spektrum muzyczne i wchodzi też na terytorium szeroko rozumianej kultury rockowej (The Beatles, Brian Eno itd.). Ale poza tym – Cage, Xenakis i inni. Tutaj znajdziecie więcej informacji na temat tej pozycji, opublikowanej przez wydawnictwo Dwie Siostry. Dla nieco starszych – więcej tu tekstu, tematyka składa się wręcz momentami na podstawowy kurs muzykologii, ale przystępnie wyłożony. Sam sporo się z tego dowiedziałem. 

Teraz doszła do tego jeszcze konkurencja w postaci hiszpańskiej Ilustrowanej historii rocka Susany Monteagudo i Luisa Demano, przełożonej i opublikowanej staraniem Krzysztofa Halicza znanego choćby z The Car Is On Fire (firmuje to wydawnictwo Tata Robi Książki). Autorzy są pokoleniowo z mojej półki, rzecz znów jest więc ewidentnie próbą podrzucenia dzieciom książki z podstawowymi informacjami o dekadach muzyki rozrywkowej, które się samemu śledziło. O jej gatunkach, najważniejszych przedstawicielach, a nawet wytwórniach, subkulturach, technikach i urządzeniach – historia dystrybucji dociągnięta została do czasów streamingu, a na koniec dostajemy jeszcze rozkładany timeline. Wszystko, jak przystało na dziecięce artbooki, zorganizowane w postaci kolorowych, bogato ilustrowanych rozkładówek – z jedną wypełnioną ciekawostkami, które nawet dorosłym przydadzą się w rockandrollowej dyskusji. Treściowo – coś pośredniego między storytellingiem No to gramy a merytoryką M.U.Z.Y.K.I. I jest to niezły kompromis. Ja czekam na rockandrollowy uniwersytet trzeciego wieku, a tymczasem mogę powiedzieć jedno: wszystkie powyższe pozycje zostały przetestowane na moich dzieciach i bardzo się podobały (tak, Szkoła rocka też obejrzana). Choć podejrzewam, że i tak sam miałem najwięcej frajdy.