Kto ty jesteś? Yara-ma-yha-who

Bo to najwyraźniej jakieś miejsce? Czy nie miejsce? Duet nazywa się Psychogeografia, więc należy się spodziewać skojarzeń geograficznych, choćby mówili (a mówią), że są z wielu miejsc naraz. Stąd tytuł płyty Random Roots. Przypadkowe korzenie. Trochę przeciwieństwo naszych oficjalnych, demonstrowanych na akademiach korzeni, które wiadomo-skąd-są, że ich nie rzucim, szablą odbierzem, no a przede wszystkim że one identyczne i wspólne. Choć gdy się nad tym zastanowić bliżej i przejechać parę kilometrów, to już nie. Niewątpliwie dominuje w naszym kraju psychologiczne podejście do geografii, więc jeśli to zespół chciał przez to powiedzieć (a wiadomo – instrumentalne nagrania dają tak szerokie pole interpretacji jak, nie przymierzając, papież z głazem w rękach), to do mnie dotarło. Na szczęście chce to powiedzieć nie po to, żeby utrwalać, tylko zmieniać mocą jakiegoś globalnego rytuału – tego jestem już prawie pewny. I to akurat nawet z instrumentalnych nagrań da się wyczytać.       

Psychogeografię tworzą dwaj muzycy: Piotr Łyszkiewicz – saksofonista i klarnecista, o którym ostatnio pisałem przy okazji albumu Spoons & Bones (w nowym wydaniu chwali ich „The Wire”), oraz Paweł „Zajwert” Krzaczkowski odpowiedzialny za prawie wszystko pozostałe: charakterystyczne, zapętlające się partie preparowanego pianina, syntezatory i inne „urządzenia akustyczne”. O tym drugim muzyku pisałem co nieco w zeszłym roku przy okazji jego autorskiego, również bardzo udanego wydawnictwa. 

Jak przystało na otwartych na wszelkiego rodzaju kooperacje muzyków (lista przedsięwzięć byłaby długa i pewnie ciągle otwarta) na Random Roots znaleźli się zupełnie gdzie indziej. Jak już sygnalizowałem – trudno określić gdzie. Nerwowy trans jakiejś rozklekotanej maszynerii (bo preparowane pianino ten fizyczny aspekt technologii zawsze akcentuje) prowadzi nas w stronę uderzającą dziwnością, a zarazem niemożliwą do kulturowego przypisania. Pasowałoby to do poniedziałkowej notki, gdyby nie to, że korzenie samych muzyków – że tak wrócę do tematu ze wstępu – jednak chyba bardzo tutejsze, a czerpią nie wiadomo skąd. A jeśli nie wiadomo, to zapewne z własnej wyobraźni.

Przedziwne tytuły utworów (brzmiące jak nazwy fantasmagorycznych miejsc, choć radzę wyguglować, co może się okazać zaskakujące) – od wymienionego już wyżej, lekko wprowadzającego w skomplikowaną dźwiękowo materię albumu Yara-ma-yha-who (drugim takim przystępnym fragmentem jest Beaivi) – prowadzą nas w stronę kolejnych fal dziwności, rozpiętych na horyzoncie muzycznym od Hauschki po formację Supersilent. W melodyce tych utworów znajdziemy lekkie nawiązania do ewolucji yassu – więc i jakiś element historii polskiej sceny – ale przede wszystkim, co słychać nieźle w finałowym Kim-un-kamuy (z brzmieniem tureckiej zurny), w jakiś sposób rzecz się odnosi do idei Jona Hassella. Czwartego świata niby geografia ciągle nie rozpoznaje, ale muzyka na różne sposoby się do niego odnosi tak długo, że cały ten dźwiękowy generator krain urojonych wydaje się już zupełnie realny. 

PSYCHOGEOGRAFIA Random Roots, Gusstaff/Don’t Sit On My Vinyl 2020, 7-8/10