Nat sam w domu [zapowiedzi wydarzeń]

Na kolejnych etapach swojego życia zazwyczaj można zmienić coraz mniej. Tak przynajmniej nam mówią. Jeśli nie zostałeś fenomenalnym pianistą do 20-tki, to pewnie już nim nie będziesz. Jeśli do 30-tki nie zostałeś świetnym piłkarzem, to chyba nic z tego. Jeśli do 40-tki nie zarobiłeś pierwszego miliona, to próżno oczekiwać wielkiej fortuny. I tak dalej. Nic tylko przymierzać drewnianą jesionkę, albo pogodzić się, że od tej pory już tylko to, codziennie, w takich samych proporcjach i w tym samym towarzystwie. Dlatego ktoś taki jak Nat Birchall jest fascynujący. Śledzę jego działania od czasu płyty Live in Larissa, kiedy zafrapowała mnie przemiana dojrzałego już muzyka, niegdyś grającego reggae, w jazzmana grającego w Coltrane’owskim duchu. Bez żadnego protekcjonalizmu i wartościowania – brzmienia z Jamajki lubię, ale to trochę inny język i inny zestaw umiejętności. Facet w wieku takim, że na upartego „mógłby być moim ojcem”, nagle rozwija się, i to w szybkim tempie, w zupełnie nowej estetyce. Słuchałem każdej kolejnej płyty Brytyjczyka. Ale teraz to mnie zajęło chwilę docenienie najnowszej, choć to płyta gładka i w gruncie rzeczy łatwa.  

Wcześniej na różne sposoby tłumaczyłem sobie, dlaczego tak mi się Birchall podoba. Jednym z kluczy było osłuchanie – zaletą starszego muzyka jest to, że więcej wie o muzyce, którą chce wykonywać. Birchall znał więc cały zestaw stylistycznych zagrywek swoich mistrzów. I choć – jak sam ostatnio pisałem – zaczynał grać Coltrane’a w wieku, gdy Coltrane’a już nie było na świecie, był to Coltrane ogromnie przyjemny, niosący wszelkie zalety naśladownictwa, a nie wady bycia młodzieńczą kalką swojego bohatera. Ale nigdy nie słyszałem go grającego tak dobrze jak na tej nowej płycie, zatytułowanej Mysticism of Sound.   

Tłumaczyłem sobie też sympatię dla uduchowionego grania Birchalla tym, że ma zgrany zespół niezłych muzyków, w którym kilka nazwisk – choćby pianisty Adama Fairhalla – się powtarzało. Tymczasem tutaj jest zupełnie sam. Mysticism… nagrał już w pandemii. Kupił syntezator Korg Minilogue, dziś właściwie nowy standard przemysłowy, nagrywał też ścieżki basu i instrumentów perkusyjnych – ale niezbyt rozbudowane, bo ambicją było tu raczej podążenie za syntezatorowym jazzem Sun Ra Arkestry. I znowu wyszło – kameralnie, ale z niezwykłym wyczuciem, wschodnim, mistycznym szlifem słyszalnym już na poprzednich produkcjach artysty z Manchesteru, no i z własnym mechanizmem kontroli jakości, który raz jeszcze działał znakomicie. 

Przy okazji przekopywania się przez stronę artysty na Bandcampie warto też sobie uzupełnić płytę Birchalla z Alem Breadwinnerem Tradition Disc in Dub wydaną ledwie w kwietniu. Coltrane’a zrozumiał, ale o Jamajce, jak się okazuje, nie zapomniał. Ale z tym też jest pewnie jak z jazdą na rowerze.  

NAT BIRCHALL Mysticism of Sound, wyd. własne 2020, 8/10

WYDARZENIA W NAJBLIŻSZYCH DNIACH

Dziś o 18.00 druga z dyskusji festiwalu Unsound w pandemicznym wydaniu. Philip Sherbourne będzie rozmawiać z Jlin, Gaiką, Sote i VTSS. A więc postaciami znanymi nieźle sympatykom krakowskiej imprezy. Dziś także Lutto Lento i Wojciech Bąkowski na żywo w ramach cyklu Lado w Mieście. Jutro w Dziku premiera płyty Agus i set DJ-a Carpigianiego. W sobotę 8.08 w ramach Jazzu na Starówce zagra EABS. Zachęcać szczególnie chyba nie trzeba. Tutaj szczegóły. A w niedzielę 9.08 o 18.00 online’owy koncert Grzegorza Tarwida w ramach Strefy Ciszy. Sądząc po poprzednich występach w tym cyklu – warto.  A w sobotę o 18.00 w ramach Domówki z Dwójką zagrają Piotr Orzechowski i Kuba Więcek. Trzeba. Szczegóły poniżej.