Starannie w wannie

Muszę się do czegoś przyznać: wprawdzie teraz jestem gdzieś poza domem, to mało się ruszałem z własnych czterech ścian podczas ostatnich miesięcy. I mam pewien rodzaj natręctwa polegający na tym, że kiedy ktoś do mnie dzwonił – a niektóre sprawy można w ten sposób załatwić łatwiej (przeciwieństwo brzmiałoby „zatrudnić trudniej”, zabawne skądinąd) – cały czas łaziłem po mieszkaniu. Kuchnia, sypialnia, łazienka. Nie potrafię rozmawiać przez telefon na siedząco – i nie chodzi o brak szacunku dla mówiącego, tylko po prostu coś muszę robić: w najgorszym razie chodzić, w najlepszym – przełożyć książkę na miejsce, zetrzeć kurze z kolumny głośnikowej, a potem umyć ręce – o, i już jestem w łazience. I oczywiście zastanawiam się, czy to słychać. W końcu warunki pogłosowe zmieniają się radykalnie. Najlepiej wiedzą to członkowie Cuddle Magic, którzy w łazience nagrali nową płytę. 

Teraz to nawet łatwiej przyjąć naturalnie. W końcu jak siedzi kilkuosobowa rodzina w izolacji i się chce pracować, to nie ma pomieszczenia, którego nie dałoby się zaadaptować do celów profesjonalnych. Sekstet z Brooklynu zrobił to w sposób niezwykle profesjonalny. Po pierwsze dlatego, że ta balladowa, folkująca płyta z okolic Bright Eyes i Beirut jest znakomicie nagrana. Na coś się przydały te 23 mikrofony. Warto tego posłuchać głośniej – i niekoniecznie w łazience – nie ma takiej potrzeby, żeby nosić do łazienki nagrane brzmienie łazienki. Ale oni najwyraźniej nosili – podoba mi się, jak brzmią sample odtwarzane w takich warunkach (Whatever I Want). 

Z dwójką zmieniających się głównych wokalistów i dęciakami (klarnet basowy, trąbka) przesuniętymi lekko w stronę jazzu Cuddle Magic budują tu atmosferę takiego Canterbury na Brooklynie, przy czym to jednak bardzo daleko od art rocka, bliżej folku jako punktu odniesienia, piosenki są relatywnie proste w formie. Brakuje im może czegoś mocniej zapamiętywalnego, ale do samego tego brzmienia chce się wracać. 

CUDDLE MAGIC Bath, Northern Spy 2020, 6/10