Idą wszystkoiści

Mam wrażenie, że ostatnie miesiące tylko pogłębiły sytuację, w ramach której każdy jest już jak publicysta „Do Rzeczy” – ekspertem od wszystkiego. Dziennikarze sportowi na cały etat zajmują się muzyką, spece od Minecrafta robią długie wywiady z premierem, a rapują już dosłownie wszyscy. Sam w tym wypadku nie rzucę kamieniem. Grupa The 1975 nagrała o tym płytę. Bardzo ciekawą, ale nie bardzo dobrą. To właściwie wcieleniówka – postanowili w 80 minut odbyć podróż dookoła muzyki, nagrywając album, którego koncepcja wprawdzie się rozpada po drodze, ale jest szansa, że mamy już krótką pamięć i zapomnimy o tym lekko pretensjonalnym wstępie ze znaną na pamięć każdemu publicyście wspomnianego tygodnika przemową Grety Thunberg. Kiedyś taki wszystkoizm bywał budowany na ironii (Frank Zappa), ten jest śmiertelnie poważny.  

Album Notes on a Conditional Form – poprzedzony bodaj siedmioma utrzymanymi w różnym stylu singlami – ma mental współczesnego youtubera. Jak pewnie wiecie, są dwie profesje, które do końca pozwalają uniknąć wzięcia na bary konkretnego fachu (wiem, bo należę do jednej z nich). Dziennikarz, no i youtuber, czyli de facto dziennikarz w nowej, ulepszonej wersji. Youtuber nie musi być kimś konkretnym, co pozwala spełnić dziecięce marzenia o byciu podróżnikiem, malarzem i wokalistą kapeli rockowej naraz. Dziś zajmuje się grami wideo, jutro polityką, a pojutrze będzie ekspertem od pieczenia chleba. Jest taką Biedronką dziennikarstwa – nie musisz stale mieć w magazynie wszystkiego z danej dziedziny – jest tanio, więc ludzie przyjdą po to, co masz. Swoją drogą, na chlebie teraz też każdy się zna – takie czasy, że wszyscy pieką. 

Jeśli dotąd mało napisałem o nowym The 1975, było to – jak z tymi youtuberami – działanie ucieczkowe. Gdy temat jest skomplikowany, lepiej z niego zejść. A nowa płyta ma hasło „skomplikowane” wytatuowane we wszystkich miejscach, gdzie najmodniej teraz robić sobie tatuaże. Czyli we wszystkich miejscach.   

Hasło Now it’s the time to speak clearly, które pada w tym wstępie Grety Thunberg, od razu bym zostawił na boku. A energii z innego rzuconego przez Szwedkę – It’s time to rebel! – starcza na mniej więcej dwie minuty i czterdzieści sekund utworu People. Dalej, ilekroć pojawia się coś ciekawego – a People to porządny hardcore’owy kawałek wrzucony tym samym w środek pop-rockowego mainstreamu – zespół szybko z tego ucieka w kierunku czegoś, co najogólniej można opisać jako Suma Dzisiejszej Muzyki. Tak właśnie – wielkimi literami, z namaszczeniem, choćby inicjały przypominały Stare Dobre Małżeństwo. I taką konwencją bym się zresztą zbytnio nie zdziwił, bo ostre zmiany kursu co kilka minut są wpisane w ten album. Z hardcore punka w UK garage, poprzez orkiestrę, w pięć minut – tak można by streścić pierwszą część albumu. A i te skrajności, wydawałoby się, trudno postawić obok takiego Shiny Collarbone – zawieszonego między house’em, dubstepem a dancehallem – to niby zupełnie inna płyta, ale jednak ta sama. Z jeszcze innej pochodzą Frail State of Mind i I Think There’s Something You Should Know – te brzmią, jak gdyby zostały wykradzione z sesji nagraniowych nowego albumu Coldplay. Ze wszystkimi konsekwencjami tego stanu rzeczy, czyli takim nieco podtatusiałym urokiem.  

Ciekawie jest – z założenia – gdy młoda kapela z dokonaniami pisze concept album. Tylko że ten nie bardzo się kwalifikuje. A jeśli concept-album, to widziany nie jako opowieść, tylko zbiór tweetów. Dziś o buncie, o problemach generacji, jutro o znaczeniu miłości, pojutrze o własnych nałogach. Ze sporym – jak się wydaje – poczuciem misji i znaczenia. Z echami niedoszłej współpracy lidera The 1975 z Taylor Swift, której chciał złożyć (a może wręcz złożył – chciał jej pomóc nagrać album w stylu Nebraski Springsteena) producencką ofertę. Z utworami często boleśnie bliskimi jakichś klisz – jak Playing on My Mind czy Roadkill – ale czasem przyjemnymi, szczególnie gdy Matty Healy operuje w okolicach alt-country czy brzmienia Bon Iver. Jeden z moich ulubionych fragmentów płyty to właśnie utwór z tej przegródki – Jesus Christ 2005 God Bless America, duet z Phoebe Bridgers, stylistycznie między Bon Iver a Iron & Wine. Bridgers pojawia się zresztą na tej płycie parokrotnie. 

Dlaczego taka niska ocena? Bo nie jest to płyta potrzebna w całości, chyba nawet komukolwiek. Skąd taka wysoka? Bo we fragmentach brzmi naprawdę imponująco, a opanowanie tych wszystkich konwencji w tak młodym wieku to coś, co nawet Zappa przyjąłby z podziwem.  

Każdy ma pogląd na każdy temat. A zatem każdy ma też swoją definicję wszystkoizmu. Też mam. Wszystkoizm to taka filozofia działania, w ramach której chcesz się zajmować wszystkim, ale nie wszystko ci idzie. 

THE 1975 Notes on a Conditional Form, Dirty Hit 2020, 6/10