Wolno to nowe głośno

Parę razy na pokolenie pojawia się szczególny gatunek artysty. Uczącego się skuteczniej niż inni i wyjątkowo odpornego na zdziadzienie (zbabcienie w polszczyźnie nie występuje – może dlatego, że przypadłość dotyczy w większym stopniu mężczyzn). I tak Michael R. Gira, lat 65, nauczył się nagrywać płyty – i w ogóle pracować nad materiałem – na tyle dobrze, że trudno po nim oczekiwać jakichś katastrofalnych błędów. A przy okazji wie, że jeśli się robi z grubsza to samo, nieźle jest raz na parę lat zniknąć i dać od siebie odpocząć publiczności. Przy wszystkich (i bardzo licznych) różnicach – coś jak Leonard Cohen. Nowy album Swans (i jeszcze planowana wizyta Giry w warszawskim Pardon To Tu na początku przyszłego tygodnia) to dobra okazja, żeby opowiedzieć, co mnie o tym najbardziej przekonuje?

Otóż o tym wyuczeniu, zdobyciu pewnej mądrości pozwalającej na regularne wydawanie robiących wrażenie płyt, przekonuje mnie najbardziej sposób, w jaki ze szkiców powstają ostateczne wersje piosenek. Sposób pracy lidera Swans pozwala to prześledzić. Otóż przed albumem Leaving Meaning dostaliśmy (nie po raz pierwszy, zresztą) płytę-pilota, wydawnictwo pomagające sfinansować organizowane w duchu DIY sesje nowego albumu. Album What Is This? zawierał szkice nowych utworów – dość, trzeba przyznać, blade. I niekażące sobie obiecywać zbyt wiele. Tyle że po opakowaniu w pełną napięcia zespołową aranżację te szkice jednak rozkwitły – właśnie dlatego, że skuteczne są metody pracy lidera. Zespół, który zgromadził w studiu, był zresztą większy niż dotąd i najeżony postaciami dość elektryzującymi. Poza stałymi członkami ostatniej inkarnacji Swans oraz postaciami znanymi z Angels Of Light słyszymy tu m.in. Annę von Hausswolff (wspólnie zresztą z jej siostrą Marią), muzyków A Hawk And A Hacksaw (Heather Trost, Jeremy Barnes), australijskiego artystę dźwiękowego Bena Frosta, a wreszcie pełny skład tria The Necks, także z Australii.

Jeśli zestawić efekt muzyczny – potężny, dwupłytowy album, dłuższy o jeden tytuł w wersji CD niż na winylu – z tym robiącym wrażenie superskładem, okaże się jednak, że zaskoczeń jest mało. Zarówno in minus, jak i in plus. Leaving Meaning brzmi nieco lżej niż nas do tego przyzwyczaił Gira na kilku poprzednich albumach, ale zarazem równie monumentalnie, zachowana została konstrukcja utworów – nieubłaganie, niespiesznie rozwijanych prostymi środkami, od dynamiki po zagęszczanie dźwiękowej faktury (to choćby w Amnesii, jednym z moich faworytów, od pierwszego odsłuchu). Z pojedynczymi ucieczkami w stronę dawniejszej fascynacji folkiem i gospel (It’s Coming It’s Near, tu już realnie blisko Cohena). Z prostymi, ale wieloznacznymi tekstami i liniami wokalnymi o nieco szamańskim charakterze. We współpracy z The Necks największym odkryciem okazuje się jej… oczywistość. Australijskie trio pomogło stworzyć utwór tytułowy oraz The Nub z drugiego CD zestawu. Ten ostatni wydaje mi się bardziej interesujący (także za sprawą zaskakującego prowadzącego wokalu Baby Dee), mocniej też eksponuje walory brzmieniowe australijskich improwizatorów, ale przecież i w jednym, i w drugim Gira na fotelu kierowcy okazuje się kimś doskonale na miejscu.

Kompatybilność obu projektów jest pełna. Może dlatego, że – jak przekonywał swoją muzyką przez ostatnie lata Gira – prowokacja, perwersja i przekroczenie normy w naszych czasach nie dotyczy mocy wzmacniaczy, głośności czy wulgaryzmów, niewyparzonego języka. Dotyczy grania na długim czasie. Demonstracyjnie powolnego, wyjmującego słuchacza poza nawias zwykłego życia toczącego się w dość obłędnym tempie i coraz głośniejszego. Nie mamy czasu na nic? To oni nam pokażą prawdziwy ciężar czasu, wydzierając słuchaczowi każdorazowo całe eony. Pamiętacie pewnie sławetny koncert Swans na Off Festivalu – ten, kiedy miało być za głośno (bo Gira miał swoje wymagania dotyczące akustyki), a ostatecznie okazało się za długo, wydarzeniem stało się nie to, że zespół ogłuszył publiczność, tylko że nie bardzo chciał opuścić scenę? Dlatego The Nub, dysponujący zsumowaną potęgą dwóch składów, okazuje się tak skutecznym utworem, może nawet punktem kulminacyjnym albumu. Dlatego te dwa zespoły tak bardzo do siebie pasują. I dlatego cała ta płyta w gruncie rzeczy nie przynosi nowych odkryć.

Bo to, że Gira potrafi, to już wiemy. Trudno się w tej materii nie powtarzać – sam mogę po parę dodatkowych szczegółów odesłać do mojej recenzji To Be Kind sprzed pięciu lat (pisałem wtedy głównie o etosie zespołowej pracy i o pewnym jednak uprzystępnianiu Swans). Ukazujące się jutro Leaving Meaning – płyta podsumowująca wiele cech charakterystycznych formacji Giry zebranych na przestrzeni lat – jest dość różnorodna, z całą pewnością nie najwybitniejsza w historii grupy, ale potwierdza, że ze średniej klasy materiału wyjściowego Gira potrafi zrobić bardzo wiele. Co utwierdza mnie tylko w poczuciu, że nauczył się nie zapominać tego, czego się nauczył.

SWANS Leaving Meaning, Young God 2019, 7-8/10

Płytę opisywałem na podstawie wersji streamingowej otrzymanej dzięki uprzejmości polskiego dystrybutora, firmy Mystic.