Immanentyzacja prajmszitu

Notkę o Piernikowskim (Napszykłat, później Syny) pisałem tuż przed wyjazdem na kieleckie Forum Kultury Słowa, starałem się więc szybko skończyć, bo wiedziałem, że większość moich profesorów znajdzie się w jednej sali, przez cały dzień będą zajęci i może jakoś im to umknie. Jeśli oczywiście w ogóle tu zaglądają. Chociaż pewnie można by było z tego materiału zrobić prezentację na języku polskim (albo nawet na muzyce, choć tu opinie są podzielone, wiem) i wywołałoby na polonistyce zainteresowanie nie mniejsze niż na ASP. Jak już wiadomo, ostatnie Syny bardzo mi leżą, ale poprzednia płyta Roberta Piernikowskiego była w mojej opinii nieco nierówna. Ta jest niby też nierówna, ale za to nierówności na wyższym poziomie, poświęcę więc kilka akapitów twórczości, która w polskim hip-hopie ma chyba najtwardszy elektorat negatywny i powiem, co mnie w niej pociąga.

Przede wszystkim coraz bardziej przekonuje mnie do Piernikowskiego jego osobność. Im bardziej odkrywana, tym bardziej osobna. Do tego stopnia, że wydaje się niekompatybilny w zetknięciu z resztą raperów. Weźmy na przykład gościnny występ Synów na ostatniej płycie Pezeta. Bardzo to zgrabne, tylko (może się powtórzę, ale trudno) brzmiało jak gościnne występy Pezeta na płycie Synów. Przez chwilę był gościem na własnej płycie. Z kolei gościnny występ Hadesa na nowym albumie Piernikowskiego (Salka) brzmi trochę jak przesłuchanie trzeciego członka Synów, który nasłuchał się duetu i próbuje się wczuć w klimat. Co w tym takiego? – zapytacie. – O czym to świadczy? Ano o tym, że styl „rapera po lobotomii”, jak to już przylgnęło do Piernikowskiego, i styl jego producenta 1988 to zjawiska na tyle charakterystyczne, że wystarczy kropla, żeby całkiem zmienić efekty tego, co robią inni z ich udziałem. Może się to podobać lub nie, ale jest jak lukrecja – długo się ten smak pamięta.

Z drugiej strony pierwsze zdanie tego albumu jest osadzone w tradycji hip-hopu pod każdym względem: Wczoraj na ulicy mijał mnie twój mikrofon / Żalił się, skarżył się na twój chujowy głosu ton. Do końca albumu pozostanie to w pierwszej trójce najbłyskotliwszych linijek, którą uzupełniają tym razem Dobrze wiem, co to ból, co to dół – jeździłem kiedyś oplem, a także przewulgarne, dopóki nie spojrzymy na to przez pryzmat poezji romantycznej: Nie odchodź duchu, stój / Jestem wrażliwy jak chuj. Powtarzania leitmotivów Synów, z „białasami” na czele (szerzej pisałem o tym pojęciu na łamach POLITYKI rok temu), mam trochę dość. Ale rozumiem konwencję i chęć złożenia spójnej opowieści w formacie całej płyty.

Wróćmy do gości. Lepiej wychodzą Piernikowskiemu płytowe duety z wokalistkami – zapowiadające album Dobre duchy z Kachą Kowalczyk z duetu Coals oraz Horyzont z Moniką Brodką należą raczej do tych najlepszych fragmentów płyty. Można by z nich złożyć znakomity singiel. Jest jeszcze (to te raczej w kategorii zaskoczeń) na featuringu Adam Repucha.

Wojtek Kucharczyk zwrócił celnie uwagę na FB, że ułożyło mu się to w ciąg: Wyspiański-Żuławski-Korzyński-Piernikowski. Do jednego jestem tu przekonany w pełni – jest Korzyński, w tych basach z Dobrych duchów, utworze zwieńczonym jeszcze pościelowym solem saksofonowym Michała Fetlera, który z zacięciem wyciska soprany z altu. Co do obserwowania Polski – trochę się już Piernikowski w tej swojej wizji zapętla, ale chochoła mamy już w klipie, więc jest chociaż jakiś symboliczny pretekst do rozmowy. Czy w całości ta historia jest rzeczywiście tak spójna, jak się sugeruje? Tu też mam pewne wątpliwości. Impet zresztą mocno wygasa, im bliżej do końca. Autotune’y w Być jak brzmią najpierw trochę zaskakująco, ale prawdę mówiąc trochę mnie znużył mnie cały ten finał po paru odsłuchach.

Jedno, czego jestem pewien: angażowanie się w produkcję Piernikowskiego to dobry ruch ze strony Asfaltu, który zawsze miał trochę rapu bardziej artsy w swoim katalogu, a po latach braki w tej dziedzinie uzupełnia autorska płyta jednego z Synów. Dobrze mieć taki punkt odniesienia, choćbyśmy później mieli go stawiać za chochoła. Szczególnie w świecie polskiego rapu, który coraz bardziej – także przez dużą część wspólną obu środowisk i za sprawą zbliżonej działalności komentatorskiej – zaczyna mi przypominać polską piłkę nożną. Zmagania lepszych lub gorszych technicznie, ale w swojej masie jakoś tam profesjonalnych, no i reprezentujących różne style gry zawodników, którzy mają swoich kibiców i których można oceniać w ramach utartych i stałych kryteriów. Piernikowski, choćbyśmy go nie znosili, zmienia perspektywę. Ląduje na boisku futbolowym statkiem kosmicznym. W kategoriach meczu piłkarskiego – trochę WTF, jak mówią dzieciaki w szkole. Ale znów ciężko będzie wyrzucić tych parę obrazów i cytatów z pamięci.

PIERNIKOWSKI The Best of moje getto, Asfalt 2019, 7-8/10