Dużo nas omija, ale mało tak dobrego

Zacytuję na początek słowa prymasa Wyszyńskiego: Był las, nie było was – i nie będzie was, będzie las. Pewnie się zastanawiacie nerwowo, co też chcę nimi skomentować. Może jakieś bieżące wydarzenie? Zostawię was jeszcze na długość jednego zdania w niepewności. A chciałbym powiedzieć tylko tyle, że wprawdzie nieżyjący od dawna kardynał nie jest dla mnie jakimś wyjątkowym bohaterem od wielkich cytatów, ale miał rację: są wokół nas rzeczy niezmienne, stałe. Mnie na przykład stale pociesza i uspokaja słuchanie Nagrobków. Pisałem już chyba o tym, że dobrze wykorzystują polskie dziedzictwo narodowe, a właściwie sami nim już są. Dzisiaj chciałbym wrócić do tematu. Bo TEMAT jest w wypadku Nagrobków najważniejszy.

Zespół Adama Witkowskiego i Maćka Salamona nie reprezentuje mianowicie żadnego nurtu czy gatunku, tylko reprezentuje temat. Jeśli piszą o sobie we wkładce „Nagrobki to nie punk!”, to myślę, że chodzi im właśnie o to – mogą bywać punkiem, gdy słychać w ich muzyce akordową grę bliską The Clash, ale nie są tym punkiem, nie są też odtwarzaniem nowej fali, chociaż kilka piosenek dałoby się podciągnąć pod ten nurt. Bo przecież na tej samej, trzeciej już pełnowymiarowej płycie z nowym repertuarem Nagrobki potrafią zręcznie wykorzystywać motorykę krautrockową (Mój dół), nawiązywać do bliskiego im chyba, bo należącego do tych stylistycznie elastycznych zespołów King Gizzard & The Lizard Wizard (Idę do Ciebie mój ojcze) albo zagrać świetny zresztą utwór, który od połowy przypomina sowizdrzalski styl Gongu (Nigdy już nie wróci), chyba najmocniej z różnych kawałków, którym obsesyjnie przez lata styl Gongu przypisywałem. Słowem: muzycznie mogą sobie zrobić wszystko – tym bardziej że mają zręcznych współpracowników w osobach Ola Walickiego i Mikołaja Trzaski – pod warunkiem, że będzie o śmierci.

Sporo już napisałem o Nagrobkach (ostatnio nawet tekst do katalogu wystawy w PGS Sopot), ale dziś nawiążę do jednego z moich ulubionych nagrań, Spowiedzi umarłego (tego od słów: Cieszę się, kochanie, że od wczoraj nie żyję, a potem z piękną frazą Dużo mnie omija, ale mało dobrego) z linijką Zacząłem oddychać tylko swoim powietrzem. Otóż wydaje mi się, że artystyczne działania Nagrobków w najgłębszym, metaforycznym sensie są takim sprawdzaniem, na ile starczy tchu. Jak wyzwanie – jak długo wstrzymasz oddech, nie dusząc się przy tym. Na ile płyt o śmierci starczy pomysłów? Gdańskiemu duetowi starczyło dotąd tego powietrza na trzy albumy, bez wahnięć poziomu. Przy oszczędnym instrumentarium i tej samej tematyce. Ba, i lirycznie, i muzycznie się przez ten czas nawet rozwinęli. W Chciałbym nie wierzyć w nic ciekawie dialogują – nie wiem, na ile świadomie – z Raz Dwa Trzy. W Nie uwierzysz, skąd dzwonię budują kolejny dialog międzyświatowy, czy też – jak chce tekst – międzyludzki. Śmierć bywa tu zwykle (oczywiście) metaforą. Lepszym punktem wyjścia do poważnej rozmowy w rodzinie, z dziećmi, niż słowa prymasa (tu myślicie może, że sobie żartuję – ha, to dokładnie jak z Nagrobkami, ludzie też są skłonni ich klasyfikować jako comedy rock!). A teksty na trzecim albumie, zatytułowanym Pod ziemią, należą do najbardziej refleksyjnych, jakie Nagrobki mają na koncie. I tylko, kiedy patrzę na to, że własną podstronę w opisującym teksty piosenek serwisie Genius ma już nawet Młody Osa, a nie mają jej wciąż Nagrobki, zaczynam mieć wrażenie, że może oni rzeczywiście są po jakiejś drugiej stronie. A już na pewno pod ziemią w znaczeniu, które underground nadaje temu zwrotowi od zawsze.

Płyta od jutra w sklepach i sami wiecie, że jest tylko jedna rzecz, która może was powstrzymać przed przesłuchaniem jej jutro w całości.

NAGROBKI Pod ziemią, thisisnotarecord 2019, 8/10