Po pierwsze nie przeszkadzać

Taką zasadę – analogiczną do lekarskiego Po pierwsze nie szkodzić – powinni sobie wypisywać nad fotelami redaktorzy muzyczni w stacjach radiowych. Przynajmniej tych walczących o słuchalność, a nie artystyczną świeżość. Bo na pewnym poziomie w komercyjnym radiu zawsze będzie chodziło nie o to, czy zagrało się najlepsze piosenki, tylko o to, czy zagrało się piosenki nieodstraszające szerokiego audytorium, które różnie traktuje muzykę i różne rzeczy przy niej robi. I w to ogólne założenie naprawdę nieźle wpisuje się Daria Zawiałow. Zauważyłem przy tym ciekawą zależność: bardzo często takie radiowe płyty źle się opisuje. Może właśnie z tego powodu mało się pisze o drugiej płycie Zawiałow pt. Helsinki? Być może nikt już na to nie czeka, ale z uporem maniaka spróbuję się w tę lukę wpasować i coś powiedzieć.

Skuteczność radiową płyta zdaje się już teraz potwierdza, więc o potencjale singlowym nie będę dyskutował. Granie po polsku to ciągle wymóg, a Helsinki w większości po polsku, tylko z nazwy trochę niepolska. W rzeczywistości konwencja płyty jest w kategoriach komunikacji z szerokim kręgiem słuchaczy niemal idealna: z jednej strony ślady rocka, momentami nawet zgrabnie wykorzystywane elementy nurtów nowofalowych, jak w jednym z najlepszych utworów na tej płycie Hej hej! – to ten z równie konkretnym, choć dwuznacznym pierwszym zdaniem: Tak bardzo chciałabym historią być i partią basu, która zahacza o New Order. I niemal czysto elektroniczno-taneczną konwencję – choć też z cieniem New Order w warstwie rytmicznej – w Nie dobiję się do ciebie. Ale obok tego znajdziemy (choćby w singlowej Szarówce, ale też w Gdybym miała serce) tu wprasowane gdzieś między gitarowe riffy elementy najbardziej czytelnego i ciągle obowiązującego u nas europopu lat 80. Zręcznie i sensownie opakowaną rytmiką w stylu Modern Talking czy C. C. Catch można opędzić dziś wszystko – koncert w małym i dużym mieście, a nawet telewizyjnego sylwestra. Nie nabijam się nic a nic – to uniwersalny kod rządzący sferą publiczną tak samo jak wychowane na nim pokolenie pampersów i Jacka Kurskiego rządzi w mediach. Zawiałow potrafi tym zawiadywać w sposób nie wnoszący nowej jakości, ale też niewstydliwy. A to, co stara publiczność kupi jako zew nostalgii, młodsza – jest szansa – kupi jako zręczną stylizację na lata 80.

W swojej recenzji debiutu Zawiałow nieodżałowany Robert Sankowski zastanawiał się, czy to już rywalka, czy tylko pilna uczennica Katarzyny Nosowskiej i Meli Koteluk, podchodząc do A, kysz!” z przychylnością, ale też rezerwą. To jego spostrzeżenie może się sprawdza w odniesieniu do zgrabnie magmowatej stylistyki, którą przy sprzyjających wiatrach można obsłużyć zarówno liceum, jak i sanatorium. I może to uzasadnia tę analogię na poziomie muzycznym. Lirycznie Zawiałow jest jednak inna – zarazem prostsza i bardziej skomplikowana. Prostsza w odniesieniu do pojedynczych fraz, które rozumiem bez trudu, czasem nawet kupuję – jak w tym cytowanym wyżej tekście. Bo ta autorka, w przeciwieństwie do tamtych, nie buduje tak skomplikowanych metafor. A skomplikowana z dwóch powodów. Po pierwsze ze względu na dość swobodne przeskakiwanie z tonu na ton. Nonszalancko mówię pas, idę szybciej niż się da, a zaraz potem Uuu, każdy orze jak może. Albo nagłe łączenie delikatnych i zaskakująco mocnych sformułowań: Myślałam, tak już mam / Brawurowa bladź / Szlocha w rękaw mi. Brawurowa bladź, naprawdę? Aż taki ciężar słowa w takim miejscu? Zawiałow już od czasów Malinowego chruśniaka lubi archaizmy starej poezji, co powoduje, że z jednej strony teksty są dobrze rytmicznie zbudowane, w sposób nowoczesny i zdecydowanie piosenkowy, z drugiej – tu i ówdzie szeleści starym papierem archaizm w rodzaju Choć pięknyś jest jak tamten kwiat. Być może te archaizmy, jakaś niezgodność czasów nie pierwszy raz pojawiająca się u Zawiałow, to właśnie zaskoczenie, zaburzenie, może nawet zaleta dla niektórych. Ale po wielokrotnym przesłuchaniu całości naprawdę nie wiem, co ma z tego wszystkiego wynikać, jaki jest stosunek autorki do świata, o czym dokładnie są te Helsinki. Poza kręgiem słów odnoszących się do podróży i nazwami zagranicznych miast w tytułach utworów. Wiem, że autorka dużo czyta i odnosiła się tu do literatury fińskiej, ale bilans znaczeniowy tego, co mi zostało w głowie po przesłuchaniu całości, najlepiej opisuje fraza Mimo wszystko jednak brakuje w tym sensu / Na rozmytych drogach, urwanych z kontekstu.

I znów – w radiu to pewnie żadna wada. Szklanka do połowy pełna. Pewnie nawet mniej mi przeszkadza niezborny obraz – o ile to dobrze czytam – rozpadania się naszej rzeczywistości, a może uczuciowego związku za sprawą różnicy poglądów, obraz podziałów i symetryzowania w Punk Fu! (oczywiście z sugestią ucieczki, podróży) niż cringe jakiegoś prostackiego obrazka z Pink punk Chylińskiej. Ale jednak wymagałbym więcej, goręcej, zwięźlej (to jak na dzisiejsze standardy i jak na stylistykę długa płyta), prościej, a już na pewno trochę jaśniej. Bo trudna ta druga płyta. Niby solidna szóstka, czyli dobry wybór utworów do radia, ale co do zakupu w płytowym pakiecie – pozostawiłbym to ryzyko innym. Tym bardziej, że pewnie i tak usłyszę to w radiu jeszcze niejeden raz.

DARIA ZAWIAŁOW Helsinki, Sony 2019, 6/10