Polifonia poleca: John Fahey

John Fahey, gdyby żył, skończyłby dziś 80 lat. Gdyby nigdy nie żył, być może nie upowszechniłby się cały styl grania na gitarze (fingerstyle), nie powstałby wokół niego nurt muzyczny (American primitive guitar) i nie narodziłyby się dwie ważne wytwórnie płytowe, z których jedną Fahey założył jeszcze w młodości, zarobiwszy pieniądze pracą na stacji benzynowej, a drugą – pod koniec życia, dzięki pieniądzom ze spadku po zmarłym ojcu. Choć Fahey pochodził z pełnego uprzedzeń rasowych środowiska waszyngtońskiego przedmieścia, odrzucił te uprzedzenia, kiedy poznał wczesne nagrania bluesowe (jedno konkretne, które wskazywał jako punkt przełomowy dla swojej kariery to Praise God I’m Satisfied Blind Williego Johnsona). Tradycję czarnego bluesa, hinduskiej ragi i muzyki poważnej – Charlesa Ivesa, Vaughna Williamsa – postanowił połączyć, wykorzystując gitarę akustyczną jako instrument solowy. Był więc jedną z najbardziej wpływowych postaci muzycznych ostatniego półwiecza, choć na ostateczne uznanie musiał czekać do lat 90. Zmarł w lutym 2001 r.

Nie sądzę, by to, co muzycznie zrobiłem, było szczególnie istotne – mówił Fahey w wywiadzie dla „The Wire” w sierpniu 1998 r., uznając swoje stare nagrania publikowane od końca lat 50. za momentami zawstydzające, niewystarczająco dobre, choćby pod względem brzmieniowym, pełne zbyt różnorodnych emocji, niewystarczająco klarowne, a wreszcie pretensjonalne. W młodości uchodził za dziwaka, później – za osobę z życiowymi problemami. Rozpadały się jego małżeństwa, miał problemy z alkoholem, później ze zdrowiem. Ale zarazem był niesłychanie ważną postacią dla organizacji ruchu nowej muzyki gitarowej. Poza swoimi publikował także nagrania innych młodych gitarzystów – jego Takoma Records przyczyniła się do obudowania stylu fingerpicking w całą muzyczną falę. Z kolei w Revenant Records ocalał od zapomnienia tradycję, do której sam się odnosił. Pod koniec życia eksperymentował z muzyką konkretną, współpracując z artystami, którzy inspirowali się jego twórczością, m.in. Glennem Jonesem czy Jimem O’Rourkiem. Sam był też wielkim specjalistą w dziedzinie twórczości Charleya Pattona – temu jednemu z największych pionierów bluesa poświęcił dwie książki, a album Pattona, który wydała założona przez niego wytwórnia Revenant, otrzymał w 2003 r. trzy nagrody Grammy. Już po śmierci Faheya.

Poniższa playlista to tylko wstęp do świata Johna Faheya: bluesowej surowości, wirtuozerii wielogłosowych partii solowej gitary, kalejdoskopowych brzmień ragi, harmonii inspirowanych muzyką współczesną i posępnych nastrojów. O tych ostatnich mówił przy okazji realizowanego pod koniec życia The Skip James Project w ten oto sposób, z charakterystycznym czarnym humorem: Pomysł polegał na tym, by przy użyciu gitary nagrać najsmutniejszą, najbardziej ponurą i pełną gniewu muzykę świata. Muzykę skłaniającą ludzi do popełniania samobójstw. Nie mogę poniżej wkleić tego nagrania (prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek zostało wydane), ale nawiązania albo wręcz cytaty ze Skip Jamesa znajdziemy w wielu kompozycjach Faheya, m.in. Stomping Tonight on the Pennsylvania… obecnym w poniższym zestawieniu. Życzyć w tym miejscu miłych wrażeń byłoby może zaprzeczeniem słów autora, ale mam nadzieję, że zestawienie okaże się pożyteczne – przyda się tego dnia coś poza pączkami. Kontynuacja tematu w wieczornym Nokturnie w radiowej Dwójce.