Pokaż mi swoich przyjaciół, a powiem…

Nie tylko powiem, ale nawet napiszę. Ale najpierw sekret: lubię takie nie do końca duże płyty. Pod warunkiem, że są zaskakujące. I nie będzie wielką tajemnicą, jeśli powiem, że lepsza bywa w dzisiejszych czasach płyta lekko niedorobiona, ale będąca jakimś odkryciem, niż powycierany na wszystkich łamach nowy klasyk. Po prostu jak czasem nie wpadnę na coś świeżego, to wydaje mi się, że się obijałem. A to mnie zaprowadziło do dzisiejszej lekkiej, łatwej i przyjemnej płyty dnia, która jest dziełem stosunkowo nieznanego u nas perkusisty i stosunkowo znanych gości specjalnych, takich jak Conor Oberst, M. Ward, Ben Bridwell, James Mercer czy Brad Mehldau. Kto to taki? Najpierw – jak powiedziałby Bogusław Wołoszański – musimy się cofnąć do pewnego bardzo znanego filmu opowiadającego o losach perkusisty. Tak, do TEGO filmu opowiadającego o losach perkusisty, w końcu ile podobnych powstaje? Nasz bohater był dublerem perkusyjnym w głównej roli w tej oto sławnej scenie:

Bohater, który tak dzielnie sprzedał swoje ruchy rąk i nóg do tej sceny to Kyle Crane, absolwent Berklee (rocznik 2007) i „najlepszy nowy perkusista” w ankiecie pisma „Modern Drummer” za rok 2016. Ale debiutancką solową płytę, na której błyszczy przede wszystkim jako kompozytor, a jako perkusista zgrabnie wpisuje się w różne, zasadniczo pop-rockowe lub psychodeliczno-popowe konwencje, wydał pod szyldem Crane Like The Bird. Mnie ściągnęła do przesłuchania tego albumu piosenka Nicole, najlepsza rzecz z udziałem wokalnym Bena Bridwella (Band Of Horses) od co najmniej dekady. Nie ma to nawet 2 tys. wyświetleń na YouTube, mimo dwumiesięcznej obecności, co zakrawa na przykład utopionej promocyjnej roboty. Niewiele rzeczy ma mniejsze osiągi w tym serwisie (choć samokrytycznie przyznaję, że w kilku z nich sam brałem udział).

Błyszczy tu jeszcze piosenka Wishing Cap z Jamesem Mercerem z The Shins. Miękka, melodyjna, lekko retro, trochę Phoenix, a trochę Belle & Sebastian. The Painter nagrane z udziałem M. Warda zwraca się jeszcze głębiej w przeszłość, zdecydowanie ku latom 60., po wejściu sekcji dętej – nieco beatlesowskim. Znów porzucona na jakimś trzecim planie (płytę cudem znalazłem na Bandcapie, recenzji w dużych mediach – nie), woła o uwagę. A tę całkiem już długą listę highlite’ów uzupełni z pewnością Kaleidoscope, ciekawa, mocno rozciągnięta psychodeliczno-popowa piosenka z Sabiną Sciubbą (z formacji Brazilian Girls) na wokalu, przeobrażająca się w pewnym momencie w pianistyczny popis eleganckiego jak zwykle i niewychodzącego ze swojej konwencji grania Brada Mehldaua. Pewne ograniczenie to stwarza, ale znów – biorąc pod uwagę popularność i pozycję tego ostatniego, robi to wrażenie, bo brzmi jak seria koncertów jazzowego giganta w dzielnicowym domu kultury. Aranż też niczego sobie.

Resztę wypełniają głównie piosenki i instrumentale mocniej zanurzone w amerykańskiej tradycji – tej okolic Americany, folku, choć w przystępnym układzie i dalej z udziałem znaczących gości. Conor Oberst śpiewa w marzycielsko-folkowym When I See (tu niezłe gitary). Luke Steele z Empire Of The Sun usiłuje nie odstraszać od drugorzędnego i trochę nijakiego Mendocino. No ale ostrzegałem, że to płyta przyjemna, a nie wiekopomna. Co ich wszystkich połączyło? W większości pewnie spłata długów wdzięczności, bo Crane jako sideman pracował i z Mehldauem, i Oberstem, i Wardem, i Steele’em, i wreszcie Billem Frisellem czy Neko Case. Dobrze tak pobębnić dla innych, żeby w ramach barteru ci inni przyszli i pośpiewali na twojej całkiem zgrabnej płycie solowej. Szkoda, że podobnego sprytu i obrotności zabrakło autorowi przy reklamowaniu tego materiału na zewnątrz. Z drugiej strony – gdyby nie to, czułbym, że się obijam. A tak może namówiłem was chociaż do zwrócenia uwagi na Nicole?

CRANE LIKE THE BIRD Crane Like The Bird, Crane Like The Bird Records 2019, 7/10