Polifonia Portuguesa: 3 polecenia płytowe

Wakacje zbliżają się dla mnie do końca, czego – mam nadzieję – czytelnicy Polifonii nie zdążyli jakoś szczególnie odczuć. Kiedy Polifonię wypełniała kompozycja wcześniej zaplanowanych i napisanych gdzieś między jedną a drugą atrakcją wpisów, ja przemieszczałem się między Lizboną a Porto, bynajmniej nie w poszukiwaniu fado, opisanego już tysiąc pięćset razy przez lepiej zorientowanych ode mnie i należącego do turystycznej egzotyki w stopniu nie mniejszym niż porto czy koszulki Cristiano Ronaldo. Wycieczka miała charakter raczej familijny, ale muzycznie dzieje się tu tyle, że głupio by było rzecz zostawić tak zupełnie bez śladu na blogu.

Przede wszystkim: trudno mi wskazać miejsca w Europie, gdzie słyszałem więcej dobrze granej muzyki na ulicy niż Lizbona, a jeszcze bardziej Porto. Dużo gitary solo, rzecz jasna, ale i niemało niezłego jazzu, no i kapitalnego afro beatu. Kilka razy na poziomie wykonawczym dobrych wydawnictw. Podobnie jak trudno mi wskazać miejsce – poza Berlinem – gdzie street art miałby taką pozycję w mieście jak właśnie w Porto. Oczywiście co do miejscowych tradycji muzycznych – wiadomo. Ale znów: poza fado będzie tu za moment (Lizbona) duży festiwal Jazz Em Agosto z potężną reprezentacją sceny nowojorskiej (Tzadik, John Zorn, Mary Halvorson i inni), jazzu i muzyki improwizowanej gra się dużo. Co dobrze wiemy w Polsce. Były wydawnictwa Bociana, były kolejne odcinki Spontaneous Music Tribune, na które zresztą można trafić w bodaj najlepszym lizbońskim sklepie – Flur przy dworcu Santa Apolonia, na obrzeżu malowniczej Alfamy. Sklep zdecydowanie polecam – uzupełniłem choćby nowości z tutejszej Clean Feed, która własnego sklepu już chyba nie ma, a w swojej ofercie ciągle wydaje się tak świeża jak ryby w Matosinhos.

Na początek płyta dla wszystkich. Wydana już dwa lata temu Those Who Throw Objects at the Crocodiles Will Be Asked to Retrieve Them Brudno Pernadasa. Właściwie easy listening, z odrobiną syntezatorowych brzmień kosmicznych i bardzo charakterystycznymi gitarowymi solówkami głównego autora, który wydaje się mocno zafascynowany twórczością Zappy. Nie tylko w tym elemencie, bo aranżacje, jakie tu buduje dla dziesięcioosobowego składu z parą wokalistów (tu hasło Stereolab wydaje się dobrze oddawać charakter całej propozycji) i czteroosobową sekcją dętą (saksofony chyba najsłabsze w zespole), też oscylują pomiędzy szaleństwem Zappy (te knajpiane, kiczowate gesty Valley in the Ocean) a uporządkowanym nowoczesnym, otwartym graniem Adriana Younge’a. Pod koniec, w Ya Ya Breath idzie to wszystko wyraźniej w stronę bardziej rockowej estetyki, bliskiej amerykańskiej scenie alternatywnej lat 80. Szkoda trochę, że takie zglobalizowane – partie wokalne są po angielsku, z tekstami Rity Westwood, mieszkającej w Lizbonie graficzki – ale może dzięki temu jeszcze łatwiejsze?

BRUNO PERNADAS Those Who Throw Objects at the Crocodiles Will Be Asked to Retrieve Them, Pataca 2016, 7-8/10

O drugiej płycie od dawna miałem napisać kilka słów – to wydany w kwietniu album gitarzysty Norberto Lobo odtwarzającego klimat kawiarnianego, pełnego nostalgicznego liryzmu jazzu z czasów tużpowojennych. Z paroma poprawkami na inspiracje prymitywizmem gitarowym, no i wejściami wokaliz lidera, któremu towarzyszą trzej inni muzycy – trębacz, perkusista i wiolonczelista. Długie frazy, mało napięcia, ale sporo przyjemności – rzecz na pewno najbliższa dźwiękom, które można wieczorem usłyszeć z knajp na Alfamie – przynajmniej z tego, co się zdążyłem zorientować. Nie będę tu robił za przewodnika ani pokazywał zdjęć (te można sobie od biedy znaleźć na Instagramie, gdzie zresztą wrzuciłem tyle etykiet portugalskich win, że zaczął mnie podglądać oficjalny profil Wines of Portugal – niestety, wciąż nie wysyłają próbek). A sama ta rzewna muzyka Lobo, lizbończyka przed czterdziestką, nagrana została – żeby nie było – zupełnie gdzie indziej. W Montemor-o-Novo, w centralnej części kraju, na wschód od Lizbony. A wydana, jako trzeci album z kolei, przez szwajcarski label Three:four. Też wart podglądania.

NORBERTO LOBO Estrela, Three:rour Records 2018, 6-7/10

Trzeci album musi być z Polski. No bo przecież my tu się ogólnie (nie twierdzę, że ja, ale jak już wskazałem – są spece) znamy na improwizowanej scenie portugalskiej jak mało gdzie. I dowodem tego jest płyta, która przywraca w tym roku życie katalogowi Bociana. Czyli trio Uivo Zebra. Napisałem o „przywracaniu życia”, bo cały ich album rozwija się stopniowo od delikatnych barw gitary w ładnych pogłosach, które mogłyby jeszcze korespondować z tym, co robi Lobo, do psychodelicznej, pełnej wolności muzyki o charakterze bardziej kosmicznym niż produkcja Pernadasa. I dobrze kontrolowanego – jak wszystko – jazgotliwego ryku, kiedy już gitara elektryczna w sposób charakterystyczny dla siebie będzie próbowała coraz wyraźniej grać sama z siebie, a zadaniem muzyka stanie się opanowanie tego, co się z nią dzieje. Opisuję to z perspektywy lidera tria, Jorge Nuno, ale basista Hernâni Faustino i perkusista João Sousa ani przez moment nie zostają w tym nagraniu z tyłu, czasem przejmując inicjatywę. Choćby w bardziej zwartym i mocniej powściąganym figurami rytmicznymi przed odpłynięciem w kosmiczny dryf utworze Cãibra tumulto. Podoba mi się bardzo ta oparta na świetnych umiejętnościach demokracja Uivo Zebra i wzajemna kontrola, dzięki której ta muzyka jest przez długie minuty formą balansującą na krawędzi chaosu, ale nie przekracza granicy przesady. Mam nadzieję, że i mnie się udało jej uniknąć w częstotliwości tych wakacyjnych wpisów. Chociaż wiem o tym, że balansowałem. Spojrzenia członków rodziny podczas urlopowego odsłuchu Uivo Zebry mnie w tym utwierdzają.

UIVO ZEBRA Uivo Zebra, Bocian 2018, 7-8/10

Przepraszam za ewentualne błędy, ale wpis publikuję w środku podróży.