Dzień d y n a m i k i !

Nie jest to jeszcze może bardzo popularne święto, ale jest. Grupa obsesjonatów dobrego brzmienia wymyśliła, by raz do roku w okolicach marca lub kwietnia (data jest ruchoma) świętować Dynamic Range Day, czyli Dzień Wysokiej Dynamiki Nagrań. Tej, którą zgubiliśmy w ostatnich latach, dążąc do tego, by finalne wersje płyt brzmiały odpowiednio głośno, a zatem były poddane dużej kompresji – miały podbite cichsze dźwięki, a zatem zrównane różne plany. Bo to wypada atrakcyjniej w kilkuminutowym odsłuchu w streamingu, przynajmniej na słabych słuchawkach albo małych głośniczkach. Dlaczego? System wyrównujący poziomy nagrań w serwisach streamingowych bardzo długo był skłonny bardziej wyciszać nagrania o większej rozpiętości dynamicznej, czyli te mniej skompresowane. Tak przynajmniej twierdzili mądrzejsi ode mnie w tej dziedzinie fachowcy:

Loudness war – wojna na głośność – rozgorzała na dobre na przełomie wieków, a motywowana była lepszym „wybijaniem się” odpowiednio głośnych nagrań w radiu, a później w streamingu, dopóki ten ostatni nie zaczął dbać o lepsze wyrównanie poziomu emitowanych nagrań (obecny algorytm Spotify podobno jest pod tym względem lepszy i promuje większą dynamikę). Zjawisko opisywałem dokładniej już 10 lat temu, jeszcze na poprzednim blogu, a później na łamach „Polityki” nakreśliłem wpływ zjawiska na remasteringi starych nagrań, rozmawiając przy tym z Piotrem Nykielem. Polecam też przedruk rozmowy z niemieckim realizatorem dźwięku, która swego czasu ukazała się w „Forum”.

Oczywiście nie ma jednej recepty na rozpiętość dynamiczną. Choćby muzyka elektroniczna, programowana, nagrywana bez mikrofonów, często brzmi naturalnie i dobrze w mniejszej dynamice. Poza tym zjawisko loudness war niby jest w stopniowym odwrocie – ale wciąż dużo do zrobienia. Nie czarujmy się zresztą, grupa inżynierów dźwięku, którzy powołali do życia inicjatywę Dynamic Range Day nie ma zbyt wielkiej siły przebicia. Trochę potłumaczą zjawisko (jak w powyższym klipie), opublikują kilka mniej lub bardziej zabawnych memów (jak ten wklejony niżej), wpłyną może na działania części kolegów, ale czy dotrą do artystów? Słuchaczy? Wydawców?

Jedyny sensowny sposób świętowania DRD to odsłuch domowy. Warto wieczorem puścić sobie głośniej płytę taką jak choćby ta:

A na chwilę odłożyć płyty w rodzaju tej:

A zatem, że tak wrócę do początku – nie jest to jakieś wielkie święto, ale jest. Jak w tej wspominanej już przeze mnie dzisiaj piosence Williego Nelsona Bad Breath: lepiej mieć nieświeży oddech niż nie mieć go wcale. I właśnie o oddech w muzyce tu chodzi. Dziś proponuję odkurzyć wzmacniacz i największe głośniki w domu. Muzyka odpowiednio dynamiczna pozwoli pokręcić gałkę głośności dalej niż zwykle i nie zmęczyć się po 15 minutach słuchania. Album Nelsona, wyprodukowany przez Buddy’ego Cannona, jest pod tym względem ewenementem, co łatwo zauważyć w kilkanaście sekund, skacząc z dowolnej wydanej dziś płyty na Last Man Standing w dowolnym serwisie streamingowym.