Przykłady nieudanych płyt [zdjęcia]

Nieprzyjemne w słuchaniu płyty charakteryzują się tym, że, tak, zgadliście – nieprzyjemnie się ich słucha. Więc jako że piszę ten blog po godzinach (lub przed godzinami) pracy, staram się unikać pisania o nieudanych wydawnictwach. Może dlatego doprowadziłem do takiej sytuacji, gdy w skrzynce na listy znalazły się kąśliwe komentarze. Wybór jest tendencyjny, oceny zawyżone. Wszystko jest dobrze i wszystko w sam raz, jak u Janerki. Albo: Komentujących nie szanujesz, a artystów przechwalasz. Gust ci się skończył, zanim się wykształcił – mówił inny. Cytuję oczywiście tylko te najłagodniejsze fragmenty. Te mocniejsze sprawiły, że z niedzieli na poniedziałek niezbyt dobrze spałem. Obudziłem się zlany zimnym potem i przez cały dzień z poczucia obowiązku słuchałem tylko trzech wydanych ostatnio płyt: denerwującej, nudnej i złej.

THE DECEMBERISTS I’ll Be Your Girl, Capitol/Rough Trade 2018, 5/10 Denerwujący album – jak każdy, o którym, gdy już go ostatecznie skreślicie, ktoś wam będzie mówił, że zawiera nieoszlifowane diamenty i że na przykład takie Everything Is Awful (nomen omen!) ma przepiękny Beatlesowski klimat. No, dobra, mnie na przykład nie razi utwór tytułowy. Ale dajmy spokój. To nie apteka, to jest album z muzyką, ma się tego dać słuchać w całości, bez rozbioru na playlisty. Tymczasem prawie wszystkiego jest tu za dużo w aranżach, tylko głównej idei brak. Once In My Life to na przykład fascynująco nieudana próba skrzyżowania Walk On the Wild Side Lour Reeda z With Or Without You U2 i Pictures of You grupy The Cure oraz beczącym wibratem w stylu Eddiego Veddera. A prawdopodobnie znajdziecie tu jeszcze jakąś waszą ulubioną piosenkę. W dodatku całość nie brzmi dobrze, mimo produkcji wychwalanego tu niedawno Johna Congletona. Owszem, z łatwością wskażę gorszą od tego płytę debiutującego polskiego zespołu amatorów. Aranżacje polskich hitów z lat 80. na wczorajszych nagrodach ZAiKS-u były przy tym mistrzostwem minimalizmu.

JB DUNCKEL H+, Sony France 2018, 4/10 Kto czeka na kolejną przyjemną płytę Air, ten najpewniej jest idealistą. Panowie najwyraźniej pogodzili się ze spadkiem autorskiej formy, bo koncertują aktualnie z piosenkami z Moon Safari w ramach rocznicowej przypominajki największego wzlotu w karierze. Niestety, przy okazji połowa duetu, czyli Jean-Benoit Dunckel, proponuje własne piosenki – rozwodnione elektro-ballady będące dalekim echem wspólnego stylu. Mgiełkowe wokale w stylu Pink Floyd osłabianym mocnym francuskim akcentem (to gorszy z wokalistów w duecie) na fortepianowym i smyczkowym tle służą tu za marne dość uzasadnienie powoli budowanych syntezatorowych kulminacji. Nawet jeśli na poziomie kompozycji rzecz jest bardziej zwarta (Transhumanity), wokale to psują. Warto posłuchać H+ po to, żeby się przekonać, że słaba promocja płyty może być zaletą. I że gdyby streaming stworzono do tego, żeby nas ostrzegać przed takimi płytami, byłoby to wystarczające uzasadnienie dla tej technologii. To bardziej naiwne niż scenariusz filmu Anihilacja.

CREEP SHOW Mr. Dynamite, Bella Union 2018, 4/10 O ile poprzednia płyta jest nużąca, ale słuchalna, supergrupa Creep Show uderza tym, co supergrupy mają w swoim DNA: frustrującym pójściem na żywioł i połączonym z pewnością siebie brakiem pomysłów. To elektroniczna muzyka pop, która raz czy drugi miło funkuje w sferze rytmicznej, ale prawda jest taka, że nawet przypadkowo zaprogramowany automat perkusyjny raz do roku zagra kapitalny funkowy przebieg. Tak jak zepsuty zegar… – wiadomo. Creep Show to zespół muzyków, których bardzo szanuję: z jednej strony trio Wrangler (Phil Winter, Benge i przede wszystkim znany jeszcze z Cabaret Voltaire Stephen Mallinder), z drugiej – John Grant, jeden z moich ulubionych wokalistów ostatnich lat. I nawet temu ostatniemu tu nic nie wychodzi. Obaj z Mallinderem używają wokoderów, przetwarzają głos, uciekają od ładnych i prostych partii w kierunku dość odpychającej przypadkowości. Ponadto Endangered Species przynosi jedną z gorszych syntezatorowych solówek, jakie kiedykolwiek słyszałem. Nudny i pozbawiony sensownego klucza interpretacyjnego album Mr. Dynamite łączy w sobie zasadniczo wady obu poprzednich płyt. I należy do takich wydawnictw, które powodują, że odechciewa mi się pisać tego bloga – pozwolicie więc, że będę unikał.