Sprzątanie po Hartmanie

Felietonista to ma klawe życie. Wiem, bo bywałem – można sobie pozwolić na bardzo wiele i, jeśli się odpowiednio zręcznie pisze, nie bać się sprostowań (nie ma czego prostować) ani ripost (niebezpiecznie narażać się na kontrę felietonisty). W redakcji „Polityki” przypadła mi jednak funkcja redaktora średniego szczebla, która jest przeciwieństwem felietonistyki – odpowiada się za wszystko, włączenie z tym, czego się na oczy nie widziało do momentu druku. Jak ja felietonu Jana Hartmana, zatytułowanego mało intrygująco (Kultura i demokracja), ale bardzo prowokacyjnego w treści. Z prof. Hartmanem często się nie zgadzam, ale tu jeszcze dodatkowo muszę się odciąć, bo prezentuje wizję kultury tak odmienną od tej, którą poznałem przez ostatnie ćwierć wieku, że powstaje okołoredakcyjny bałagan, który przez szacunek do pracy własnej i kolegów chciałbym uporządkować. A sprowokowane środowisko muzyki ludowej już rozjeżdża i grilluje naszego autora na różne barwne sposoby, więc sam postaram się ad rem i bez felietonowej szarży.

Hartman sugeruje, że nowa władza wprowadziła do radiowej Dwójki więcej polskiej muzyki ludowej. To nieprawda. Nie mam na to badań, ale współpracuję z tą anteną od 13 lat i dostaję regularnie w wewnętrznym obiegu ramówki, z których to zwyczajnie nie wynika. Oczywiście pozostaje kwestia, komu zaufacie. Dla ułatwienia dodam, że mam pewne podejrzenia: Hartman najpewniej pisał swój felieton w okresie świątecznym, a wiadomo, na polskie święta koncentrują się – tak się składa – wokół ludowej tradycji. Ryzyko trafienia na muzykę ludową w jedynym radiu, które ją stale prezentuje, jest niemałe, także dlatego, że od dekad jest to wpisane w misję anteny.

Co do zdania o ideowym wzmożeniu w radiowej Dwójce – niech się koleżanki i koledzy z radia bronią – choć z drugiej strony autor felietonu argumentów nie podał. Dziękuję za wyrazy współczucia (Bardzo współczuję redaktorom II Programu PR, że muszą „realizować linię”) i informuję z radością, że sam nie dostałem żadnych nowych wytycznych. Za moją odpowiedź można uznać minifelieton o słowie odjaniepawlić się, który przygotowałem na najbliższy wtorek dla Dwójki. A, no i grałem z własnej woli Afrykańczyków walących w bębny. Nie wiem tylko, czy i to łapie się na wizję kultury gorszego sortu, którą upichcił Hartman, uznając za lepszy sort (proszę, jak łatwo przejmujemy słownik władzy) wybitnych artystów, którzy przetwarzali ludową kulturę – jak Brahms czy Reymont. Moim zdaniem w dużej mierze przepisywali, ale niech już będzie, że coś tam przy okazji usalonowili. O salonie będzie zresztą zaraz.

Hartman uznaje jeszcze wprawdzie promieniowanie demokracji w kulturze (W demokracji jednakże nie wypada odmawiać zwykłemu człowiekowi, w tym również artyście nieprofesjonalnemu, czy jak go tam z uszanowaniem zwać, prawa do istnienia, tworzenia i poważnego traktowania. Czy oznacza to jednak, że musimy jak gdyby nigdy nic wprowadzać zastępy artystów ludowych na inteligencki salon), ale widzi granicę tej demokracji: Kapela ludowa nie umie grać tak jak profesjonalny zespół kameralny czy orkiestra, a repertuar złożony z wiejskich piosenek, jakkolwiek może być piękny i uroczy, ustępuje pod względem złożoności przekazu, artyzmu i wartości estetycznej wielkiej, a nawet średniej tradycji muzyki poważnej. Tak jest i żadna ideologia „propagowania wartości narodowych” nie jest w stanie tego zakłamać.

To jest ten główny punkt zapalny tekstu – XXI wiek spotyka tu XIX, bo w wizji autora felietonu wielka kultura jest wciąż ziemiańską warstewką wykształconych, wbitą jak klin w morze barbarzyńskiego plebsu. Pisząc powyższe słowa, całą tradycję muzyki rozwijającej się odkąd zeszliśmy z drzewa Hartman zbił do kilkuset lat profesjonalnego filharmonicznego wykonawstwa, na margines wypychając wszelkie – dominujące do dziś w dużej części świata – tradycje przekazywane z ojca na syna i z mistrza na ucznia. To mniej więcej tak – by użyć analogii matematycznej, która powinna być zrozumiała dla filozofa – jak gdyby za jedyną prawdziwą matematykę uznać działania na zbiorze liczb naturalnych w systemie dziesiętnym. Dałoby się pewnie żyć w przeświadczeniu, że świat tak wygląda, ale bez reszty samolot by nie poleciał, a profesorska komórka nie zagrała jego ulubionej symfonii Beethovena, czy co tam mu gra. Ale zasadniczo musieliśmy dojechać do XXI wieku, żeby zdać sobie sprawę – w stopniowo egalitaryzującej się kulturze – że filharmonia bez muzyki ludowej by nam nie wyrosła, a w drugą stronę to i owszem.

Nie ma szans, by melomani chodzący na koncerty do filharmonii włączyli w obręb swoich zainteresowań muzycznych kurpiowską nutę, choćby nawet lubili ludowe przyśpiewki – pisze dalej Hartman. I tu znów się myli, w twardy logicznie sposób. Bo nie jest to jakaś metaforyczna porażka przez bliżej niesprecyzowanego Chopina, tylko konkretne KO za sprawą Dwunastu pieśni kurpiowskich Szymanowskiego i duetu Żywizna z Genowefą Lenarcik, śpiewaczką z Kurpiów, który do filharmonii trafił nie dalej niż w zeszłym roku. Raphael Rogiński był za to nominowany do Paszportów Polityki i mam nawet wrażenie, że mi prof. Hartman przemknął na gali (na poprzedniej gali grali muzycy Kwadrofonika, kameraliści nagrodzeni Paszportem m.in. za Requiem ludowe z ludowym śpiewakiem Adamem Strugiem). Żałuję, że mu wtedy nie opowiedziałem o tym, jak inteligencka młodzież z miasta ocalała tradycję wiejskich muzykantów – ale może będzie na to okazja na najbliższych Paszportach.

Ale to jeszcze nie koniec. Ja jestem z ludu (mazowieckiego), chłop żywemu nie przepuści, a Hartman brnie dalej, wystawiając się na cel: Wciąż dominuje model protekcjonalny, będący połączeniem fascynacji tradycjami ludowymi, sentymentalizmu i ludyczności. Obsługuje nas całe spektrum twórców paraludowych – od wyrafinowanego przetwórstwa, jak to uprawiane przez Trebunie-Tutki, kolbergowskiej „archeologii”, dajmy na to Kapeli ze Wsi Warszawa, poprzez radośnie egalitarystyczne projekty, w rodzaju Tęgich Chłopów, popowe stylizacje, jak Rokiczanka czy Golec uOrkiestra, aż po bezwzględnie profesjonalne marketingowo postkicze i pseudopastisze, na czele z ociekającym czym się da utworem „My, Słowianie”. Tu na sposób przedszkolny nakreśla zbiór samochodzików, w którym bolid z drewnianych klocków sąsiaduje z realnym lamborghini, tylko nie bardzo rozumiem, czy ci paraludowi to mają być jeszcze gorsi niż ludowi, czy trochę lepsi, bo profesjonalni? I dlaczego w poczet tradycji ludowej, sentymentalizmu i ludyczności autor wpisuje nie zespoły, które to zjawisko cepelii kulturowej budowały (jak Mazowsze chociażby, dziś przejmowane przez ministerstwo kultury – czyli tu jest narracja władzy, a zatem kolejne pudło felietonisty), tylko te, które jak KZWW czy Tęgie Chłopy, odwracają bieg tej historii, będąc zaprzeczeniem kulturowego protekcjonalizmu.

Wszelkiej maści „folki” i „muzyki świata” to z pewnością dobre dzieci demokracji, pragnące przezwyciężyć własne elitarystyczne odchylenia i dławiące w sobie protekcjonalne skłonności. Na końcu wychodzi jednak jakoś nijako, bo zrodzona z najlepszych chęci synteza ludowego z wysokim zawsze daje w końcu coś półinteligencko średniorosłego. Genialność wciąż trzyma się swoich ścieżek, jako i genialności koneserzy. Wielka sztuka pozostaje elitarna
– pisze dalej Hartman i przyznaję, że może nie są to słowa, po których się od razu dostaje raka (jak śmiałaby się młodzież), ale wyobrażam sobie, że właśnie po przeczytaniu czegoś takiego człowiek zaczyna nerwowo rozmyślać nad zapisaniem się do antyelitarnego PiS-u.

Ogłaszam niniejszą polemikę drukiem z pokorą na swoim blogu, żeby nie było, że kolega gryzie po kostkach kolegę za dodatkowe honorarium na tych samych łamach, próbując jeszcze nerwowo wywołać ferment wokół swojej gazety. Ferment sam się już rozlał – i to większy pewnie niż to wszystko warte. Bo felietonista, jak bloger, zarabia kliki. A kliki zbiera się, głosząc wyostrzone opinie i kontrowersyjne tezy. O czym świadczy fakt, że Polifonia w rankingu blogów „Polityki” regularnie ogląda plecy Loose Blues Hartmana. I jeśli teraz pojawi się zarzut, że się wiozę na tych plecach, to mam prośbę: dyskutujmy o temacie, nie o autorach. I o muzyce. Niech bezpośrednią okazją do publikacji tego tekstu będzie nie tekst naszego felietonisty, tylko nowa płyta Kapeli Ze Wsi Warszawa. Bo tak się składa, że akurat dziś się ukazuje – Re:akcja mazowiecka. Nawet tytuł się zgadza!

Jest to płyta, którą Jan Hartman powinien sobie kupić – to na pewno. Już we wstępie pióra Marii Baliszewskiej znajdzie informację o tym, że oprócz dzieł Szymanowskiego było jeszcze 5 pieśni kurpiowskich Góreckiego, a muzyka Mazowsza na różne sposoby wpływała nie tylko na muzykę świata w ujęciu Kapeli Ze Wsi Warszawa, ale i na inne rejony sztuki. Zobaczyłby Hartman portrety żywych ludzi – Marianny Rokickiej czy Stefana Nowaczka. I ich historie. Tych, do których powinien zadzwonić, by im zakomunikować, w czym są gorsi od laureata Konkursu im. H. Wieniawskiego. Choć tradycja, jaką przenoszą, jest starsza niż filharmoniczna, a została przeniesiona nie dzięki rządowym dyspozycjom, tylko wbrew nim. A w ich okolicach gra się istotnie wspierane przez władze disco polo.

Album Kapeli opisuje cały ten modus operandi krytykowany przez Hartmana: ekipa Szajkowskiego, Świątkowskiej i innych zaprosiła licznych mazowieckich muzykantów jako gości, ale ich twórczość oprawiła w ramy rag i bluesów, na sposób półinteligencko średniorosły (jak to określił Hartman) produkując zestaw eklektyczny, niczym cały świat zainteresowań warszawskiego zespołu – bo przecież nie chodzi tu o kolbergowską archeologię – spięty też klamrą sprawnego wykonawstwa i znakomitej produkcji. Gwarantem tej ostatniej stał się Program 2 Polskiego Radia, pierwszy bohater felietonu Profesora. Tu i ówdzie jednak – choćby w Ciętej polce okrętówce – pozostawili ślady surowej tradycji, z melodią, rytmiką i ekspresją wiejskich muzykantów. Nie jest to może najwybitniejszy album w historii KZWW, ale trafia do nas w dobrym momencie i w szczególny sposób poleciłbym go odgrywać głośno wszędzie tam, gdzie i prof. Hartmanowi zdarzy się być. Bo kultura na odpowiednio wysokim poziomie wymaga osłuchania i obycia.

KAPELA ZE WSI WARSZAWA Re:akcja mazowiecka, Karrot Kommando 2018, 7/10