Powrót człowieka zwanego Tamburynem

Jest kompletnie zapomnianym autorem jednej właściwie płyty, w dodatku ścieżki dźwiękowej. A zarazem kluczową postacią, która niczym wiatr historii pojawiała się w ważnych momentach. Grał i śpiewał przed słynnym przemówieniem Martina Luthera Kinga, a Boba Dylana zachęcał do przesiadki na gitarę elektryczną, samemu podgrywając u niego w wielu utworach (m.in. na płycie Bringing It All Back Home), głównie na gitarze. A ponieważ wśród wielu instrumentów, jakimi się biegle posługiwał jako rozchwytywany sideman, był charakterystyczny, sporych rozmiarów bęben ramowy z Turcji, producent Dylana Tom Wilson miał go kiedyś poprosić o zabranie go do studia na sesje. Stąd wziął się tekst Mr. Tambourine Man Dylana – Pan Tamburyn to właśnie bohater niniejszego wpisu, Bruce Langhorne. Nie zajmowałbym się nim jednak, gdyby temat nie stał się nagle bardzo aktualny.

Nie jest to tekst na odejście. W każdym razie nie wiadomo mi o tym, by Langhorne umarł, zapewne wciąż żyje, tyle że jako stary (ma prawie 80 lat), schorowany człowiek jest pod stałą opieką, na którą zresztą nie tak dawno jego młodzi przyjaciele zbierali pieniądze. Doczekał się jednak hołdu, o jakim wielu bardziej znanych muzyków może tylko pomarzyć. Śmietanka gitarzystów i nie tylko (Lee Ranaldo, Elliott Sharp, Daniel Bachman, Steve Gunn, Tom Carter, Alan Licht, Eugene Chadbourne, James Jackson Toth z Wooden Wand, ale też np. Chris Corsano) nagrała nowe wersje i odpowiedzi na jego utwory z płyty z muzyką do filmu The Hired Hand, czyli Człowiek do wynajęcia w reż. Petera Fondy. Wysokobudżetowego, ale zarazem kameralnego i dość realistycznego, psychologizującego westernu, który zrealizowany został w roku 1971 i pamiętany jest dziś raczej w gronie koneserów. Oniryczna muzyka Langhorne’a na sitar, skrzypce i banjo dziś jest odkryciem, być może nawet większym niż w momencie powstania. I wprawdzie muzyk ten napisał jeszcze kilka soundtracków, ten pozostał najmocniej pamiętanym i teraz doczekał się reinterpretacji.

Płyta zatytułowana The Hired Hands, opublikowana przez wytwórnię Scissor Tail (która kilka lat wcześniej opublikowała reedycję oryginalnego albumu z muzyką z filmu), zawiera więc głównie muzykę gitarową spod znaku amerykańskiego prymitywizmu, o której zdarza mi się tu pisywać – w różnych jego odcieniach. W wymiarze eleganckim, z pięknymi, długimi pogłosami (Steve Gunn, The Boxhead Ensemble), ale też brudnym, dronowym i ulepionym z rdzy (Nathan Bowles znany z gry na banjo w Black Twig Pickers), w wersji tradycyjnej, country, lekko zatrącającej kiczem (Greg Anton), albo wschodniej, wzniosłej i uduchowionej (Tom Carter). Są też (Marc Edwards, Chris Corsano) stosowne sola perkusyjne.

To już drugi wpis poświęcony archiwaliom w ten wtorek, nie mogę się więc rozpisać na tyle, na ile temat jest tego wart. Ale zasygnalizować go warto, można też potraktować jako dobra alternatywę dla trzeciej części amerykańskiego śpiewnika w wykonaniu trochę zaniżającego loty noblisty Boba Dylana. Nieco więcej dzisiejszym nocnym wydaniu HCH w Trójce, gdzie Langhorne’a i jego młodszych fanów można będzie posłuchać przez całą drugą godzinę. Zostawiam więc ku pamięci – ocena końcowa zasadniczo zależna od tego, jak bardzo interesują was instrumentalne nagrania gitarowe w stylu z okolic Johna Faheya. Im bardziej, tym wyższa.

RÓŻNI WYKONAWCY The Hired Hands. A Tribute to Bruce Langhorne, Scissor Tail 2017, 7-8/10