Aż wymrą starzy?

Przy pierwszej płycie chwaliłem Nicolasa Jaara za dojrzałość, ale chyba muszę tę opinię wycofać. Bo przy kolejnej, po paru latach, nie tylko nie mam pojęcia, kim ten człowiek do końca chce być, ale też jestem kompletnie bezradny – chociaż mam tę płytę od miesiąca, ledwie zaczynam dostrzegać jakąś metodę w całym tym szaleństwie. Ale ten zarys znów jest na tyle ciekawy i obiecujący, żeby opublikować tu spóźnionych parę słów, a talent młody producent ma, trzeba przyznać.

Oczywiście przez tych pięć lat po debiucie Jaar nie próżnował. Po drodze był jeszcze duet Darkside, założenie własnej wytwórni Other People i muzyka do filmu Imigranci w reż. J. Audiarda (Złota Palma w Cannes). I chyba ta ostatnia współpraca musiała Jaara mocno zainspirować, bo w sferze tekstów (na swoich płytach robi praktycznie wszystko sma) mamy od razu w Killing Time mocną wypowiedź w temat kryzysu imigranckiego w Europie i wyraziste, dość nawet zaskakujące na tle raczej bezideowej i niebuntowniczej muzyki dwudziestolatków hasło: Czekamy tylko, aż starzy wymrą / Czekamy, aż wymrą stare myśli / Zabijając czas. W sumie dla tego jednego utworu – rozbudowanego, bardzo dynamicznego (dynamika to w ogóle cecha pozytywnie wyróżniająca utwory Jaara), przedziwnie łączącego brzmienia rodem ze środowiska Max/MSP oraz klimat muzyki Alice Coltrane czy Radiohead – warto kupić album Sirens.

Dalej jednak Amerykanin o chilijskich korzeniach (wykorzystał zdjęcie swojego ojca Alfredo Jaara, artysty wizualnego, na okładce) na zmianę zachwyca i rozczarowuje. Idzie w stronę new romantic (albo i bardziej mrocznych rejonów ówczesnej muzyki, typu Tones on Tail) w utworze The Governor, by zerwać całość długą, improwizowaną partią klarnetu. Co do jej klasy mam jednak pewne wątpliwości. Choć emocji w tym kolejnym enigmatycznym utworze – z tekstem trochę spod znaku Scotta Walkera – nie brak do końca, to Jaar odbioru nie ułatwia. Gdy innym brakuje fantazji, jemu przydałby się ktoś, kto by trzymał fantazję w ryzach. Ta przypadłość, trochę przez skojarzenia wynikające z pochodzenia Jaara, kojarzy mi się w sztuce z Alejandro Jodorowskym. Może jego filmy mógłby Jaar oprawiać muzycznie?

Reszty posłuchać trzeba, ale pokochać trudno. Zanurzony we wspomnieniach (mamy tu dialog młodego Nico z ojcem), impresyjny, ale trochę drugorzędny wydaje mi się utwór Leaves, w którym wracają fascynacje Jaara muzyką Satiego i Debussy’ego, czyli pre-ambientem. Za to denerwuje hiszpańskojęzyczny No z rytmiką w stylu elektronicznej cumbii. Owszem, melodyjny, chwytliwy, choć – jak przystało na Jaara – w środkowej części rozpadający się w dość jednak banalnych, lekko nawet pretensjonalnych eksperymentach dźwiękowych. Zanim przejdziemy do gorzkiej puenty w postaci politycznego, znów bardzo złośliwego, komentarza na temat pokolenia rządzącego światem, mamy jeszcze długi Three Sides of Nazareth. Tu lądujemy blisko konwencji Depeche Mode, z dość efekciarskimi syntezatorami, nostalgicznym finałem i znów pełnym emocji tekstem odnoszącym się do czasów reżimu Pinocheta. Na płycie brzmi to z pewnością lepiej niż w opisie, jest w tym dalej jakiś rzadki powiew nowego, ale i w tym się nie zakochałem – więc jeśli Nicolas Jaar ma zamiar tak długo czekać z najlepszymi pomysłami, aż wymrą starzy i zmieni się świat, to protestuję. Chociaż oczywiście może powinni te dzisiejsze pomysły Jaara po prostu opisywać inni.

NICOLAS JAAR Sirens, Other People 2016, 7/10