Jadę na Offa słuchać 잠비나이

Jutro początek Off Festivalu, o którym głośno było ostatnio ze względu na duże zmiany w programie Kawiarni Literackiej wywołane zapewne zmianami w Instytucie Książki. Najogólniej: mniej akcentów literackich, a więcej historycznych. Mam nadzieję, że funkcję kawiarni namiot zachowa, bo mają tam zwykle dobre menu, a jeśli przy okazji strudzony widz będzie się mógł pokrzepić opowieścią o Mieszku I, to tylko pod warunkiem, że nie odciągnie to uwagi od muzycznych atrakcji. A tych jest co niemiara i uległy jednej zmianie na ostatniej prostej: zamiast amerykańskiego GZA przyjedzie Brytyjczyk Wiley, co pewnie wiele osób zasmuci, ale mnie akurat – z całym szacunkiem dla nestora z Wu-Tang-Clanu – cieszy. Zaraz, jak to się mówi? Dobra zmiana, o!

Jest inna, bardziej jeszcze zasadnicza zmiana na Offie – pod względem programu impreza wydaje się bardziej ryzykowna niż rok temu. Dlaczego? Nie ma jednego wielkiego headlinera, czyli przyciąga raczej różnorodnością oferty niż magią jednego nazwiska. I to jest, prawdę mówiąc, dobry trend – szczególnie, jeśli okaże się, że nie zmniejszy zasadniczo frekwencji. W wypadku stosunkowo kameralnej i bardzo mocno skoncentrowanej na muzyce imprezy – takiej jak Off Festival – może wypalić. Na kim w takim razie pod sceną zamelduje się największy tłum? Wątpię, by był to zapomniany nieco, choć muzycznie ciekawy zespół Lush. Na cichą – choć głośniejszą, biorąc pod uwagę nieuchronne wspólne rapowanie z publiką – główną gwiazdę szykuje się z racji pokoleniowego odbioru Kaliber 44. Tłumów spodziewałbym się także na występie Antony’ego, artysty przyciągającego dotąd na koncertach dziwnym rodzajem charyzmy, zbudowanej na prostolinijności. Jak to się sprawdzi przy okazji kreacji artystycznej, jaką jest Anohni? Sam jestem ciekaw. Poza tym Brodka i Devendra Banhart, czyli dwa koncerty pierwszego dnia – to może jakiś spontaniczny duet, skoro się znają? No i The Kills, bo w radiu (Trójka obecna na imprezie!) grają.

Nie czarujmy się jednak – na Offa jeździ się w pierwszej kolejności na występy znanych za koncerty w mniejszych klubach zespołów, dla których brakuje w Polsce klubów. Takich jak Lightning Bolt czy Sleaford Mods. Albo na fantastyczny, także w tym roku, wybór postaci z kręgu „niezachu”. Jeśli Islam Chipsy nie będzie pod względem przyjęcia drugim Omarem Souleymanem, to tylko dlatego, że gra muzykę instrumentalną. The Master Musicians of Jajouka to zespół najsłynniejszy (piszę to z pełną odpowiedzialnością) ze wszystkich grających na imprezie – mógłby występować na scenie głównej. No i Ata Kak, który wprawdzie koncertowo jest wielką niewiadomą, ale płytowo – wiadomo, sensacja. Ciekaw jestem bardzo koncertów Mgły i SBB, ale przede wszystkim – efektów współpracy między Marcin Maseckim i Jackiem Sienkiewiczem oraz między Wacławem Zimplem a Kubą Ziołkiem.

Kogo zobaczyć trzeba obowiązkowo? Na pewno 67,5 Minut Projekt, jeśli ktoś nie widział. Księżyc, jeśli ktoś nie był (i proszę na scenie obok nie robić w tym czasie próby dźwięku!). Na pewno Lotto, jeśli ktoś nie miał przyjemności (i trzeba od początku do końca, nie można po fragmentach). I Jaga Jazzist, jeśli ktoś nie zna ich na scenie. To zespół, który widywałem na żywo najczęściej ze wszystkich grających na Offie. Koszulka złapana na pierwszym koncercie w Polsce zdążyła mi się już skurczyć w praniu (a przynajmniej sam przyjąłem taką wersję jako oficjalną), a słabego koncertu Norwegów nie pamiętam. A to jeszcze nie jest nawet połowa tych najciekawszych wykonawców z line-upu Offa. Będą nowości w postaci m.in. sceny T-Mobile Electronic Beats (co się przekłada na nieco więcej muzyki tanecznej: Derrick May, Pantha du Prince itd.) i alternatywne sklepy z płytami, z których połowę wykupi wprawdzie pewien znany mi redaktor radiowy, ale warto przejrzeć drugą połowę, bo to dobrzy ludzie są i mają dobre ceny. A i tak niewykluczone, że zaskoczeniem będzie – co właściwie na imprezach o tej konstrukcji programu najmilsze – coś zupełnie innego.

Czarny koń imprezy? Pochodzą z Korei Południowej, grają na tradycyjnych instrumentach takich jak piri czy geomungo, ale nowy album dla Bella Union zaczynają kontrolowanym, niemal metalowym hałasem. Trio Jambinai (co w oryginale brzmi 잠비나이) nie gra jednak metalu, tylko wykorzystuje przeróżne triki muzyki skutecznie operującej dynamiką – od metalu właśnie, po post-rocka. Muzyka jest wprawdzie w dużej części instrumentalna, ale propozycja sceniczna wydaje się świeża i może być bardzo atrakcyjna. Sporo w tym przesady kojarzącej się z japońską awangardą, ale jest i miejsce na chłodną kalkulację, gruntowne przygotowanie techniczne, no i wątki folkowe. Na szczęście o tej porze (1:40) będzie już chłodniej, niestety koncert odbędzie się o bardzo późnej porze (1:40). Tytułem wstępu albo (niepotrzebne skreślić) tytułem pocieszenia możecie sobie tego potencjalnego czarnego konia imprezy posłuchać poniżej, bo wytwórnia Bella Union (znana z nieco innej muzyki) udostępniła do odsłuchu całą nową płytę zespołu. Płyta wyszła w czerwcu, a obecność zespołu w line-upie katowickiej imprezy to punkt do czujności dla organizatorów. Miłej zabawy, ale zostawcie mi, proszę, trochę miejsca przy barierce.

JAMBINAI A Hermitage
, Bella Union 2016, 7/10