Znowu słuchałem Marka Kozelka

Po raz kolejny pisałem na blogu o Marku Kozelku. W czasie przeszłym, bo Mark Kozelek (znany od lat jako Sun Kil Moon) pisze swoje charakterystyczne teksty – strumienie wspomnień z ostatnich dni – zawsze w czasie przeszłym. Ubiegły rok był trudny dla mojej (jednostronnej z tego, co mi wiadomo) relacji z Kozelkiem z kilku powodów, które zaraz wyliczę. Nowy rok zaczął się pod tym względem dobrze.

Zacznijmy jednak od podsumowania roku 2015. Zniechęciły mnie wtedy do Kozelka dwie rzeczy. Po pierwsze, album Universal Themes, wydany chyba zbyt pospiesznie po poprzednim Benji, wydawał się – nawet w warunkach wykonawcy dostarczającego kolejne porcje tego samego – nieco zbyt wtórny. Po drugie, sprawa jego korespondencji z Laurą Snapes nie wpływała pozytywnie na jego obraz. Ale z drugiej strony przekonały mnie do Kozelka dwie inne rzeczy. Po pierwsze, jego koncert na Off Festivalu był jednym z najlepszych koncertów na zeszłorocznym Off Festivalu. Po drugie, jego cameo w Młodości Paolo Sorrentino było zaskakujące i miłe. Okazał się więc strasznie zajmującą postacią. Co więcej, zaraz na początku roku 2016 dostaliśmy nową płytę, od dawna zapowiadaną i nagraną z Justinem Broadrickiem (znanym jako Jesu).

Kozelek i Broadrick, prawie rówieśnicy (ten drugi młodszy o dwa lata), teoretycznie nie mają wielu wspólnych cech jako artyści. Jeśli już mijali się na polu jakiejś stylistyki, to może w okolicach shoegaze’u, którego ślady pojawiają się na nowej płycie w śladowych ilościach. Poznali się jednak i polubili już 12 lat temu, Kozelek wydawał płyty Broadricka (nagrywane jako Jesu) w swojej Caldo Verde Records, więc album Jesu/Sun Kil Moon był dla nich czymś bardziej naturalnym niż dla mnie jako słuchacza. Poza tym Kozelek bywa – jak wiemy – dość elastyczny w doborze partnerów, co pamiętamy choćby z jego nie tak dawnego i niezłego duetu z Jimmym LaValle’em (znanym jako The Album Leaf).

W tekstach pół płyty Kozelek buduje dzięki swojemu darowi eskalowania pojedynczych skojarzeń. Gdy Chris Squire (ten z Yes) zmarł na białaczkę w zeszłym roku, od razu przypomniało to Kozelkowi przyjaciela z dzieciństwa cierpiącego na tę samą chorobę. Piosenka nosi tytuł Fragile, ale zawiera cytat z utworu Yes Onward z albumu Tormato (do którego sam mam słabość). Kozelek nagrał wcześniej jego cover, a wielkim fanem tej piosenki okazał się Paolo Sorrentino. A stosunek do zespołu Yes wokalista też opowiedział z osobistymi odniesieniami. Z kolei w Exodus opisuje sytuację, w której dowiedział się o śmierci syna Nicka Cave’a – i tu zaczyna cała smutna litania przypadków dzieci umierających za życia rodziców, znanych i nieznanych. Ale w osobistym ładunku nic nie przebije Father’s Day – tu mamy Kozelka dzwoniącego do ojca (stosunki z ojcem opisywał w poprzednich tekstach wielokrotnie), a opowieść zmierza do wyznania człowieka, który nie jest ojcem, więc nikt do niego nie zadzwoni po latach. Wracają prócz tego stałe tematy – trasy koncertowe (jest zaskakujący list od fanki budujący pół tekstu America’s Most Wanted Mark Kozelek and John Dillinger), boks, słuchanie starych płyt i wspominanie starych filmów. Nowy refren, który śpiewany będzie wspólnie z publicznością, to najpewniej ten w otwierającym album Good Morning My Love.

W warstwie instrumentalnej jest bardziej powściągliwie niż można się było spodziewać. Spora część płyty zbudowana jest na brzmieniach przypominających późne nagrania The Crazy Horse z Neilem Youngiem. Proste, wybrzmiewające swobodnie akordy przesterowanej gitary. Jeśli pojawiają się elektroniczne rytmy (Father’s Day), to też nie powinny być jakimś zaskoczeniem dla tych, którzy śledzą twórczość Sun Kil Moon. Nie ma tu jakichś szczególnie złożonych elektronicznych brzmień ani eksperymentów. Zresztą i te moim zdaniem charakterystyczne parlando Marka Kozelka byłoby w stanie zmienić w jego – po prostu – kolejną płytę. Bo to bardziej nowy album Sun Kil Moon niż Jesu, nie ma się co czarować (jest zresztą paru innych ciekawych gości, m.in. członkowie Low). I jeden z tych lepszych ostatnio, a w najgorszym razie – zajmujący materiał do słuchania przed kolejnym.

Zdjęcie na ładną, naprawdę ładną okładkę zrobił Steve Shelley z Sonic Youth. Tylko nie pytajcie Kozelka, kiedy to wyjdzie na winylu. W ogóle lepiej nie pytajcie o takie rzeczy, bo zostaniecie potraktowani jak Laura Snapes, a jeśli jesteście płci męskiej, to może nawet gorzej.

JESU/SUN KILL MOON Jesu/Sun Kil Moon, Caldo Verde 2016, 8/10