Justin Bieber, 2 kasety i 1 Kaseciarz

W ramach listopadowego remanentu trzy polskie płyty czterech różnych składów, z których trzy wyszły na dwóch kasetach (i mają jednego wspólnego muzyka), a czwarty pod szyldem Kaseciarz. Nie można bardziej skomplikować, dlatego cała reszta wpisu będzie już prostsza. Justin Bieber w tytule znalazł się tylko po to, by choć część energii związanej z ogłoszeniem polskiego przyszłorocznego występu Biebera (który stanie się główną atrakcją święta narodowego 11 listopada) wykorzystać dla ciekawszych celów. Dalsza część notki będzie więc całkowicie wolna od Biebera.

paper_cuts

PAPER CUTS Divorce Material, Wounded Knife 2015, 8/10
Z pewnością takim ciekawszym celem jest kolekcjonowanie w roku 2015 kaset z polską muzyką alternatywną. Dowiedziałem się nawet ostatnio o inicjatywie stworzenia centrum bibliotecznego skupiającego wydawnictwa z tej sceny – bardzo ważnej, bo za parę lat będą unikatami. A już dziś są często bardzo wartościowymi pozycjami od strony czysto muzycznej. Nie nadążam z opisywaniem kaset publikowanych przez Wounded Knife, ale w tej dziedzinie są z pewnością jednym z najciekawszych krajowych labeli. Utwierdził mnie w tym przekonaniu materiał duetu Paper Cuts, czyli perkusisty Wojciecha Kurka i grającego na syntezatorze modularnym Łukasza Kacperczyka. Zaczęli, jak to się zwykle zaczyna w związkach, burzliwie i dynamicznie – na wydanym na kasecie i w wersji cyfrowej First Date , (Pierwsza randka), a po dwóch latach opublikowali – ponownie w Wounded Knife – Divorce Material (Materiał rozwodowy). Mam nadzieję, że nie zwiastuje ten zestaw rozstania dwóch niezłych improwizatorów, ale z całą pewnością świadczy o tym, że nauczyli się dużo o sobie i poznali swoje możliwości. Na nowej płycie są znacznie delikatniejsi, nie muszą ani imponować wielkim dźwiękiem, ani techniką. Od pierwszego z tych „dowodów rozwodowych” (Evidence #1) zaskakują płynnością gry i świetnym zabudowaniem przestrzeni dźwiękowej, w której poza łatwo identyfikowalną ścieżką syntetyczną i akustyczną perkusją mamy sferę pomiędzy, zabudowaną przez echa, pogłosy. Dzięki tej wyobraźni plastycznej ten improwizowany dialog ani razu nie osuwa się w ćwiczenia gimnastyczne. Także w kolejnych nagraniach – gdy gamelanowym brzmieniom perkusji towarzyszą syntezatory pozwalające manipulować czasem, niczym gramofon, albo gdy Kacperczyk i Kurek podążają w stronę muzyki konkretnej. Tym bardziej, że robią to wszystko ze smakiem i poczuciem umiaru.

BOUCHONS D’OREILLES / WARSAW IMPROVISERS ORCHESTRA Split, Astral Spirits 2015, 7/10
Łukasz Kacperczyk jest też bohaterem innego ciekawego wydawnictwa ostatnich tygodni. Tym razem w duecie Bouchons d’Oreilles proponują tu trzyczęściową improwizację z Mateuszem Wysockim (Fischerle), a na drugiej stronie kasety znalazły się nagrania improwizującego big bandu Warsaw Improvisers Orchestra, również z Kacperczykiem w składzie. Całość (długa – 65 minut) wyszła w bardzo dobrej amerykańskiej serii kaset Astral Spirits, co od razu ustawia poprzeczkę wysoko. Zresztą bardzo dokładnie i z entuzjazmem pisał o tym wydawnictwie Bartosz Nowicki na swoim blogu (stale polecam).

IMG_20151130_073151_edit

Pierwsza odsłona, czyli Bouchons d’Oreilles, wymaga dużej dyscypliny, której mnie na początku zabrakło. Nagrania o elektronicznym, eksperymentalnym charakterze po staremu brzmią dość minimalistycznie, wychodzą z długiego wyciszenia, który na taśmie wypełnia szczelnie nieodzowny szum. Rozważania, czy to improwizacja, czy kompozycja, stają się tu drugorzędne, nie bardzo potrafię nawet powiedzieć, po co się takimi rozważaniami zajmować. Na poziomie czysto brzmieniowym najbardziej frapujący okazał się dla mnie trzeci z utworów Bouchons i pozostanę przy tym. Wolę się skoncentrować na części drugiej, dla mnie ciekawszej o tyle, że jest poważną próbą polskiej orkiestry improwizującej. Z tematem mamy ciekawe doświadczenia (przypominany tu już Penderecki w latach 70.), bliscy nam pod różnymi względami Skandynawowie to robią, a Warsaw Improvisers Orchestra wydaje się mieć w tej sferze olbrzymi potencjał, nie do końca chyba jeszcze ujawniony na prezentowanym tu występie z CSW. Zaczyna się delikatnie, jak gdyby w korespondencji ze stroną A kasety, od utworu This…, w którym zespół prowadzi Patryk Zakrocki, spoglądający na całą sprawę bardziej od strony muzyki współczesnej, grający bardzo precyzyjnie i subtelnie dynamiką. W dwóch kolejnych utworach, znacznie dłuższych i dyrygowanych przez Raya Dickaty’ego, mam bliższą mi wizję z okolic Fire! Orchestra. Nie przeczę – bardziej spektakularną, mocniejszą, pewnie łatwiejszą, choć rewelacyjnie wykorzystującą skontrastowane głosy wokalistów. Szczególnie podoba mi się dziki Marcin Gokieli wyprowadzający całość w okolice stylu Klausa Blasquiza z Magmy. Tak czy owak warto się rozejrzeć za tym materiałem, wciąż jeszcze chyba dostępnym na oryginalnym nośniku – za chwilę, przy tempie rozwoju środowiska, które WIO prezentuje, może to być ważny element krajowego archiwum.

KASECIARZ Gay Acid, Instant Classic 20125, 7/10
Ta płyta nijak do dwóch poprzednich nie pasuje, ale cały czas pozostaje bliżej nich niż Justin B. Poza tym odniesienia do kaset ma w nazwie i da słuchaczom improwizacji z pewnością dobrą szansę na odpoczynek i swoisty reset. Grupę Kaseciarz śledzę od jakiegoś czasu i rozwija się, aż miło, choć w obrębie konwencji, w której trudno odkryć Amerykę. Gay Acid to mieszanka prostego stoner rocka, psychodelii spod znaku Spacemen 3 oraz soczystego gitarowego grania a la Dinosaur Jr. Ze szczyptą (kiedyś było chyba więcej) surfu. Poszczególne składniki lubię. Podoba mi się szczególnie, gdy krakowski zespół idzie śladem formacji J Mascisa (jak w singlowym Many Lives). Kompozycje ani mnie nie zaskakują, ani nie powalają, a zespół staje się naprawdę dobry, gdy aż do przesady wciska gaz do dechy, co zdarza się tu parę razy, więc przy pierwszym odsłuchu dojedźcie przynajmniej do utworu Imposter. Nie stanie się on przedmiotem intelektualnych rozważań, ale jest szansa, że podczas przedświątecznych spotkań towarzyskich będziecie mieli o czym pogawędzić z kolegą z liceum, z którym wspólnota muzyczna skończyła się wam na etapie grunge’u lub Black Sabbath.