Dlaczego dziennikarze prasy papierowej mają gorzej

Mamy nową płytę, dajmy na to Wilco Star Wars. Jak wiadomo dziennikarze muzyczni nie cieszą się jako społeczność zbyt dobrą opinią. Niewiele więc zmieni, jeśli prześledzę tu cztery stereotypowe schematy zachowań w czterech różnych grupach (telewizja, radio, internet i papier). Tym bardziej, że z każdą z tych dziennikarskich branż samemu miałem do czynienia. Oto jak reagują na premierę tej samej płyty, która ukazała się w wersji CD siedem dni temu. Sytuacja jest czysto hipotetyczna i rzecz jasna nie przydarzyła się w dokładnie takim kształcie.

Dziennikarz z internetu. Patrzy przez chwilę na okładkę. Nowe Wilco? A nie, stare Wilco, tylko ten kot nie mruga oczami jak na streamie. Ale co ja mam niby z tym zrobić? Ludzie słyszeli to miesiąc temu, ja pisałem o tym jeszcze wcześniej. Ogólnie nie wracamy u nas do starych płyt, chyba że jest hajp, a tu nie ma hajpu. Albo podsumowanie roku. Ale okres pomiędzy połową lipca a połową sierpnia to nie materiał na podsumowanie. A Wilco, jako giganci sceny niezależnej, są niby wciąż ważni dla serwisu, ale więcej lajków niż newsy o premierze zebrała sama okładka z kotem. Przypomina, że 7.7 na Pitchfork to już nie jest taki powód do ekscytacji jak dawniej, a z płyty pamięta jeden kawałek: You Satellite. Potem pojednawczo proponuje wrócić do sprawy bliżej premiery nowych Gwiezdnych wojen. Jeff Tweedy nie miał pojęcia, że w ogóle będą nowe Gwiezdne wojny, kiedy dał tytuł płycie, dopiero prawnicy mu to uświadomili, odradzając wykorzystywanie tytułu. W sumie to nawet zabawne, ale nie na tyle, żeby zrobić z tego mema. Można co najwyżej dać sondę „Czy uważasz, że Wilco przyjadą na Open’era?”. A obok wkleić stream.

Dziennikarz z radia. Dostał album i nawet zdążył już postawić znaczki przy ulubionych utworach. Strona pierwsza utwór drugi czy jakoś tak. Dziesięciosekundowe intro (można coś powiedzieć), ładna końcówka, jest solo gitarowe. Przy czwórce postawił ptaszka, że jak Lou Reed. Przy trójce kółeczko, że wpływ Briana Maya z Queen w końcówce. Wymyślił, że opowie, jaka to dobra muzyka na pożegnanie lata, doda Ładnie grają (bez panie doktorze, bo ma przecież swój styl) i porządnie zapowie tytuł utworu, bo słuchacze na pewno ciekawi. Przez piętnaście minut ćwiczył wymowę („Łyl-koł”) przed lustrem. Przez drugie piętnaście drukował biografię z internetu. Na kolegium zgłosił stronę pierwszą utwór drugi na playlistę, ale starszy kolega pokręcił głową: Łyl-koł? Łyl-koł już jest na playliście. Wziął i z tej całej desperacji zagrał raz stronę pierwszą utwór drugi (ale z komputera), tylko w nerwach zapomniał na antenie, kto to gra, i zapowiedział jako Płytę z kociakiem, bo biografię z internetu zapomniał zabrać z samochodu. Pocieszył się, że sam fakt zabrania płyty (pro forma, bo grał z komputera) samochodem do radia jest już na tyle ważny, że pal tam licho, co się powie. Radio to teatr wyobraźni. Miał już dość Wilco, więc w drodze powrotnej w samochodzie słuchał radia. Na playliście, jak się okazało, był Wilko Johnson.

Dziennikarz z telewizji. Pierwszy egzemplarz oddał dziecku, bo myślał, że to naprawdę muzyka do nowych Gwiezdnych wojen. Drugi pożyczył jego operator i nie oddał, ale domówili paczkę dla całej ekipy, rozdali i wreszcie mógł w spokoju posłuchać. Mógł, ale nie zrobił tego, bo uznał, że redakcja i tak nie będzie chciała zespołu, który działa od 20 lat, a mimo to nazwa nikomu nic nie mówi (choć redakcja ściągnęła paczkę, pod pretekstem konkursu). Przynajmniej na korytarzach w telewizji. Oczywiście poza kamerzystą, ale on się nie liczy jako firma zewnętrzna. Muzyka nic tu nie zmieni, bo jak mawia reżyser: telewizja to nie radio. Klipu nie było, a jedyny bardziej telewizyjny wątek z dołączonej do płyty biografii dotyczył chorej na raka żony lidera grupy. Ale i ta czuje się dobrze, więc niedobrze, bo już zupełnie nie ma czego pokazać w obrazku ani opowiedzieć. W końcu udało się powtórzyć parę zdań z Wikipedii na tle koncertu z YouTube’a. Nagranie, na które jechał godzinę, trwało raptem piętnaście minut, z czego dziesięć na pokazywanie przed kamerą okładki (musiał umyć ręce i podciąć paznokcie). Ostatecznie okazało się, że program zamiast trzech minut będzie trwał dwie dwadzieścia, więc redakcja wycięła to, co najmniej znane, czyli Wilco.

Dziennikarz z papieru. Kiedy w lipcu pojawił się stream, zajrzał i zaczął w myślach pisać recenzję płyty zawieszonej gdzieś pomiędzy: nie do końca albumu, a może nawet, stylistycznie, nie do końca albumu Wilco. Ale internetowy już to opisał i opublikował. 33 minuty, ani to album, ani minialbum, zdążę jeszcze przesłuchać. Potem wytwórnia wysyłała jakąś propozycję singlową – taki Taste the Ceiling był przecież dużo milszą propozycją, nienachalną. Tu zaczął się zastanawiać nad podobieństwami do Yankee Hotel Foxtrot, ale kompletnie nie mógł znaleźć twardego punktu zaczepienia. Szkoda pisać, skoro w radiu już to grają. Do telewizji (oglądalność!) wyszły akurat pierwsze egzemplarze CD (okładka!), więc ostał ledwie stream. Przynajmniej napiszę recenzję z oficjalnego streamu, a nie z youtube’a. Tylko niefartownie stream przyszedł w momencie, kiedy akurat zamknęli numer na najbliższy tydzień. Nie ma się, co spieszyć, to już płyta sprzed miesiąca, żaden news. Gdy po niemal tygodniu deadline na teksty do kolejnego numeru zbliżył się nieuchronnie, okazało się, że stream jest już nieaktualny i nie można odtworzyć. Może zdążę na listopadową premierę winyla?

Przesunęli premierę winyla na październik – włączył się nagle internetowy.
A nam jeszcze nie zmienili wkładki w gramofonie w studiu… – wtrąca się radiowy.
Macie gramofon? Mogę przyjść z kamerą i ograć, jak się płyta Wilco kręci? Do materiału potrzebuję – pyta telewizyjny.
Ale nie ma płyty Wilco – powtarza internetowy.
Eee, nie ma problemu, może być jakakolwiek– odpowiada telewizyjny. – Dźwięk i tak bierzemy z youtube’a.
Ty wiesz, że ja też? – wtrąca się radiowy. – Kompresja na wyjściu i tak wszystko zabija, powoduje, że nikt nie zauważy.
A kompresja na wejściu i tak powoduje, że się słuchać odechciewa – ziewa prasowy.
Nie jestem pewny, czy tam była taka znowu kompresja, tak dawno tego słuchałem – kręci głową internetowy.
Nie mam ptaszka, że jest. Więc może nie ma? – radiowy spogląda na swój pokreślony egzemplarz.
Ja właściwie jeszcze na poważnie tego nie słuchałem i powoli mi się odechciewa – rzuca prasowy.
Co to jest ta kompresja? – pyta telewizyjny.
To jakby ktoś wszystkie nasze najgorsze cechy dla oszczędności miejsca połączył w jednym – kończy internetowy. Po czym wspólnie doszli do wniosku, że ładnie grają, jest trochę Lou Reeda, okładka nawet ciekawie się prezentuje, ale przed premierą winyla nie ma już sensu do tego wracać. Internetowy przytomnie zwrócił jeszcze uwagę, żeby wkleić link do streamu.

WILCO Star Wars, dBpm 2015, 6/10