Można się przyjemnie zdziwić

Mnie przynajmniej potężnie zaskoczyła SoKo. Pierwsza Polka u Ariela Pinka – chciałoby się krzyknąć. No ale, jak to bywa, nie do końca Polka. 28-letnia Stephanie Sokolinski urodziła się w Bordeaux, polskie pochodzenie miał jej ojciec. Ona sama przez lata robiła głównie karierę filmową – ma nawet na koncie nominację do Cezara za rolę w filmie „Początek”, którego nie znam, więc się nie będę wymądrzał. Jak to bywa coraz częściej z aktorkami, SoKo nagrywa też piosenki. Śpiewała z Pete’em Dohertym, otwierała koncerty M.I.A., na poprzednim autorskim (śpiewa i pisze) albumie „I Thought I Was an Alien” szło to nieźle, na nowej płycie, która nosi tytuł „My Dreams Dictate My Reality” wychodzi jeszcze lepiej. Właściwie to nawet należy tego posłuchać, co w wypadku muzyki francuskiej ostatnio nie jest regułą. Tylko czy to jeszcze muzyka francuska?

Na pewno francuski jest kult The Cure, w który depresyjna atmosfera i nowofalowe aranżacje piosenek SoKo wpisują się bardzo mocno. Nad Sekwaną zespół Roberta Smitha miał bodaj najwierniejszych fanów, a Sokolinski – chociaż nie może pamiętać tego zjawiska z lat 80. – sama jest wielbicielką tego zespołu. Balansowanie na granicy gotyckich brzmień, gitarowe riffy (w „Who Wears the Pants” mamy bezpośrednie ślady estetyki The Cure), a jeśli nawet nie to – duch postpunkowej epoki jest tu bardzo silnie odczuwalny. Nie ma wiele francuskości w produkcji, za którą odpowiada Ross Robinson (jeszcze jeden wątek The Cure – RR produkował ich płytę z 2004 roku), zatem SoKo najwyraźniej miała fundusze i trafiła do Kalifornii. Tutaj z kolei musiała spotkać Ariela Pinka, którego obecność sprawia, że album, który zaczyna się banalnie i popowo – choć przebojowo zarazem – nabiera z czasem charakteru niezwykłej, stylowej podróży w stronę piosenkowej retrospekcji z lat 80. SoKo stylizuje do przesady wokale, co wypada momentami wyśmienicie („Temporary Mood Swings”), a wreszcie śpiewa dwa duety z Pinkiem, naiwnie fałszowane „Monster Love” i świetne, wspólnie napisane „Lovetrap” z autocytatem Pinka z „Kinski Assassin” i atmosferą przesłodzonego miłosnego hitu z przeszłości. Może i odrobina francuskości, takiej w stylu lat 60., by się tu znalazła?

„My Dreams Dictate My Reality” to porządnie zbudowany album, który prowadzi nas w takie zaskoczenia coraz głębiej, tak jakby ilustrował wyprowadzanie gwiazdy filmowej na manowce freaków świata alternatywnej sceny rockowej. Dramatyczny finał w „Keaton’s Song” z gorzkim miłosnym tekstem na poważnie pokazuje, że być może – poza całą modną otoczką – SoKo w naturalny sposób jest kimś w stylu Smitha, postacią teoretycznie zupełnie amatorską i teoretycznie z garażowego pobocza, która potrafi na pewną wspólnotę emocji i mroczny romantyzm naciągnąć całkiem szerokie grono słuchaczy. I jest szansa, że może na tym zbudować całkiem solidną karierę. A jeśli nawet to szczyt jej możliwości – miłe.

SOKO „My Dreams Dictate My Reality”
Because 2015