Compas, kompas i kompan

Rzuciłem wczoraj na Twitterze hasło „Ten serwis muzyczny sprawił, że świat stał się mniejszy, a zarazem horyzont się poszerzył”. To z okazji startu Beehy.pe – pomysłu, który mam okazję obserwować jeszcze z czasu wersji beta, i naprawdę korciło mnie już wcześniej, czy czegoś nie napisać. Główną ambicją tego mechanizmu – wspartego wiedzą słuchaczy z różnych stron świata – jest śledzenie i promowanie tego, co ciekawe na lokalnych rynkach muzycznych, z pominięciem najszerzej reprezentowanej „centrali”, czyli świata anglosaskiego. Skąd wiem o zamierzeniach? Bo autora tego pomysłu znam. A skoro już ruszyło, to mogę wreszcie pomysł pochwalić, podobnie jak oszczędną i ładną realizację. Najbardziej jednak mnie ucieszyło to, że tak wiele osób przyjmuje ten serwis jako coś od dawna oczekiwanego.

Sam przyłapałem się na tym, że doskonale mi się przy nieanglojęzycznej muzyce odpoczywa. I jeszcze – dodam jeszcze jeden element do Beehy.pe – przy muzyce niedzisiejszej. Dwa lata temu moim ulubionym gatunkiem na kilka miesięcy stała się w ten sposób kolumbijska cumbia. Rok temu – calypso z basenu Morza Karaibskiego (choć po trosze również z Londynu!). Teraz za taką relaksacyjną ścieżkę dźwiękową służy mi – na razie od dwóch tygodni – kompilacja „Haiti Direct” wytwórni Strut Records. Czyli meringue (tutejsza wersja merengue) tworzone za krwawych rządów Francois Duvaliera – i początkowo sławiące reżim – a potem kolejne gatunki wywodzące się z tego samego pnia gęstej rytmicznie muzyki Karaibów. Przede wszystkim narodowy compas, stworzony w znacznej mierze przez orkiestry Nemours Jean-Baptiste’a i jego saksofonisty Weberta Sicota. Jazz czerpiący z merengue i kultury voodoo. A do tego jeszcze muzykę twoubadou o charakterze bardziej kameralnym, refleksyjnym i piosenkowym. Nijak nie słychać w nich biedy tego mizernego ekonomicznie kraju, chociaż wątki związków z Afryką zauważyć tu łatwiej niż w muzyce innych krajów regionu.

W swoich najbardziej bujających, melodyjnych odmianach muzyka haitańska może się kojarzyć po prostu z jakimś dalszym kuzynem cumbii. W balladowych – przypomina wykonawców kubańskich, choć postkolonialny rys kultury francuskiej trochę tu zmienia. Ale najciekawsze jest to, co dzieje się na styku rytualnej, afrykańskiej rytmiki i wpływów zachodnich. Weźmy Les Fantaisistes de Carrefour, w których „Panno Caye Nan Bois Chene” piosenka o lekko funkującym charakterze (odniesień do afro beatu i w tej muzyce nie brakuje) zostaje przełamana bardzo skomplikowaną polirytmią w najprostszych momentach kojarzącą się z rytmami jungle. Nie mniej złożone są partie perkusyjne „Gade Moune Yo” w wykonaniu Ra Ra De Leogane, opatrzone dodatkowo bardzo hipnotyczną partią graną na dość prymitywnych bambusowych fletach. Na przykładzie tego drugiego możemy zresztą uchwycić fragment ewolucji haitańskiej sceny muzycznej – bo po tym obrzędowym wykonaniu z pierwszej (z dwóch) płyty zestawu możemy odnaleźć na płycie drugiej bigbandową wersję „Cote Moune Yo” zaaranżowaną przez grupę Super Jazz Des Jeunes, z rozbudowaną linią wokalną, mocnym podkładem basu i orkiestrową sekcją dętą. Słuchanie takich rzeczy z mojej – mało eksperckiej w dziedzinie muzyki świata – perspektywy przypomina założenie na moment nowych okularów. Nagle dostrzegam niezwykłość rzeczy, obok których do tej pory przechodziłem jak koło jakiejś nieznaczącej i nieukształtowanej magmy. Na bilet na Karaiby nieprędko chyba będzie mnie stać, ale kompas już mam.

RÓŻNI WYKONAWCY „Haiti Direct. Big Band, Mini Jazz & Twoubadou Sounds, 1960-1978”
Strut Records 2014
Trzeba posłuchać: Les Loups Noirs, Orchestre Webert Sicot, Les Fantaisistes de Carrefour, Ra Ra De Leogane.