Jest damskie granie!

No, no, muszę powiedzieć, że organizatorzy Męskiego Grania mnie zaskoczyli. Pisałem o nich wielokrotnie (już mi się nawet nie chce linków doklejać) i zwykle w tonie raczej krytycznym, co skutkowało pytaniami telefonicznymi, przysłaną kurierem pod moim adresem zgrzewką Żywca (której sam nie zdecydowałem się wypić – oddałem niewtajemniczonym) i ostracyzmem ze strony paru osób w towarzystwie. Moim podstawowym problemem z pomysłem był nieco seksistowski format. Nie lubię, jak ktoś dzieli muzykę według płci – i tym bardziej zbiła mnie z pantałyku wieść o nowej obsadzie stanowiska dyrektora artystycznego, którym została…

Katarzyna Nosowska! Tak, tak, wiem, taki suspens dla mało zorientowanych, bo o ile dobrze oceniam marketingową siłę tego projektu, o nowej dyrektorce artystycznej pewnie już każde dziecko wie. Jest to jednak przełom i co prawda nie zrobiono przy okazji z „Męskiego Grania” „Grania Damskiego”, ani nie zmienił się sponsorski charakter imprezy, no ale ktoś tu zaryzykował i pokazał, że ma wyobraźnię. Muzyka znów jest bardziej kobietą i to mi się podoba, bo dla mnie najciekawszy jest efekt cywilizacyjny akcji, a nie liczba sprzedanych litrów piwa.

Do singla Nosowska podeszła poważnie jak do wszystkiego, co robi. Nagrała piosenkę „Ognia” z Markiem Dyjakiem i o ile nie jest to rzecz tak wprost przebojowa jak piosenki nagrywane pod kuratelą Wojciecha Waglewskiego przy okazji poprzednich edycji, to trzeba przyznać – jest świetnym utworem i broniłaby się bez trudu na albumie Nosowskiej.

A płyta na dziś? Uznałem najpierw, że mając w kolejce albumy Atoma TM, Shackletona, Pictorial Candi czy Catherine Christer Hennix, nie będę potrafił podtrzymać tego zaskoczenia po podaniu powyższej wiadomości. Bo pewnie miłe słowa pod ich adresem na nikim by nie zrobiły większego wrażenia. Ale ponieważ robiłem dziś piątkowy remanent i słuchałem różnych płyt, które ostatnio przyszły, i trafiłem na album, za który na wejściu nie dałbym dziesięciu groszy, uznałem, że to będzie coś, co ten suspens podtrzyma.

Płyta nosi dość odstręczający tytuł „Dziecko szczęścia” i nagrał ją Kielich – basista zespołu, którego fanem byłem w wieku lat dziewięciu i napisać, że przez pozostałych 29 stopniowo się od nich oddalałem, byłoby chyba czymś zbyt delikatnym. Zresztą kiedy miałem dziewięć lat, Kielich (vel Krzysztof Kieliszkiewicz) nie grał jeszcze w zespole. I chyba nawet wtedy jego ksywa wydałaby mi się dość odstręczająca. Do jego pierwszej solowej płyty, którą właśnie wydał, podchodziłem więc z różnych powodów jak pies do jeża.

No i masz. Jedną fajną piosenkę – w tym wypadku „Going Going Gone” – każdy głupi potrafi napisać. Ale potem przychodzi kolejna z niezłym refrenem, ale też bezobciachowo zaaranżowana na jakiś brytyjski mainstream, pop-rockowo, ale o całe mile od stylistyki Lady Pank. W trzeciej pojawiają się rozumnie wykorzystane syntezatory i łapię się na tym, że podoba mi się, że kupuję – poza może kompletnie niezrozumiałym dla mnie tekstem. Podobnie z następnym – tu wypada powiedzieć, że akurat trzeci i czwarty tekst śpiewa (i napisał) ten sam artysta – Marcin Rozynek. No i wypada ujawnić formułę, jaką zastosował Kieliszkiewicz – ściągnął na swój album dość doborowy skład polskiego popu. Z Anią Dąbrowską, Anitą Lipnicką, Muńkiem Staszczykiem (tylko jako autor tekstu), Anią Rusowicz, Kasią Stankiewicz, Johnem Porterem i – tu największa rozterka, czy sklasyfikować jako „pop” – Łukaszem Lachem. Zresztą bardzo dobry ten ostatni featuring, ale nie najważniejszy. Dlaczego autor zaprosił tylu gości, okazuje się w utworze „10 lat”, w którym śpiewa sam. Kawałek powinien się nazywać „Beściebie” i nie jest dobrą wizytówką Kielicha jako wokalisty. W sumie jednak, choć wielka płyta może z tego nie wyszła, to przyjemna i udana – i owszem.

Kto w takim razie jest ważniejszy od tych wszystkich gości? Numerem jeden jest Radek Łuka, czyli producent płyty (i realizator – razem z Adamem Toczko), grający też na wielu instrumentach. To on – mam wrażenie – oszlifował muzycznie pomysły basisty Lady Pank i to jemu w dużej mierze zawdzięczam to dzisiejsze zaskoczenie. Nie mniejsze niż w wypadku Nosowskiej.

KIELICH „Dziecko szczęścia”
Impres Art K 2012
7/10
Trzeba posłuchać:
Numery 1, 3, 6, 7, 9.