Chill me out

Anglicy zmieniliby dziś rano w warszawskim tramwaju definicję „to chill out” z „uspokoić się” na „wymarznąć”. A ja zacząłem opracowywać w głowie konspekt zgłoszenia do programu „Zostań milionerem”, w którym opisałbym masową produkcję rękawiczek bez palców – smartrękawiczek do smartfonów – gdy zobaczyłem, jak po raz kolejny współpasażerowie z drżeniem próbują wysłać esemesa za pomocą ekranu dotykowego. Pół godziny później dowiedziałem się, że takie rękawiczki już opisywaliśmy w „Polityce”. Musiałem się więc wy(czil)autować z tematu. Zostaje mi muzyka.

Rano patrzyłem też z niedowierzaniem, jak szybko wypala mi się na tym mrozie bateria w odtwarzaczu i zastanawiałem, czy do redakcji wystarczy. Na szczęście obie płyty na playliście miałem już przesłuchane. Chociaż podróż po raz kolejny uprzyjemniała mi chilloutowa – by ująć to najprościej – muzyka Blossoma, polskiego producenta zafascynowanego jazzem i formacją Bonobo, czego akurat przesadnie nie słychać. Oparta jest na kolejnych powtarzających się frazach, najczęściej gitarowych, na lekko złamanych pętlach rytmicznych. Dość minimalistyczna, co jest zaletą, bo dzięki temu utrzymane w niskich tempach utwory Blossoma unikają przesłodzenia (nawet pościelowe wstawki saksofonu w stylu tych w „Three Isles” słodzą umiarkowanie). A zarazem dość szkieletowa, bardziej kreująca nastrój, wypełniająca przestrzeń niż w pełni angażująca uwagę słuchacza. W „Noon’s Bourg” zaskakująco sięga po fragmenty bardzo znanej partii z intra do „Woodstocku” Joni Mitchell – i na miejscu autorki procesu bym za to wykorzystanie nie wytaczał, bo to ewidentnie tylko rodzaj rzuconej na wstępie plamy barwnej, z której Polak wyczarowuje coś zupełnie innego, luźna inspiracja motywem.

Podoba mi się ta oszczędność środków i unikanie wytartych banałów tak zbanalizowanego gatunku. Ostatnio takiej muzyki unikam, ale album „Blue Balloons” – dostępny do ściągnięcia za darmo, albo w limitowanym (140 egzemplarzy) nakładzie na CD – sprawił, że na moment wróciłem. Tym bardziej, że po tym późnym zeszłorocznym wydawnictwie ta sama wytwórnia, Export Label, na początku roku opublikowała nowy materiał Jacka Latonia, tworzącego jako Cuefx. Ten z kolei w 220 egzemplarzach (oba albumy do dostania tutaj i tu) i również wersji cyfrowej za darmo.

Ta druga to pozycja o nieco większym ciężarze gatunkowym – i to już od wstępu z wykładowym cytatem z prof. Tadeusza Sławka. Ten, podobnie jak całość, cofa nas klimatem do lat 70., nawet 60. Muzycznie rzecz odnosi się do jazzu – bardzo ilustracyjnie, filmowo, ale zarazem kapitalnie zmiksowanego z abstrakcyjnym hip-hopem. Słychać tu zarówno ślady nowojorskich eksperymentów spod znaku illbientu, Laswella, DJ-a Spooky’ego czy wreszcie łączącej hiphopowców i jazzmanów The Blue Series, jak i inspiracje skandynawskim nu-jazzem. W ładnych i złożonych aranżacjach instrumentów dętych (w składzie m.in. świetny flecista Dominik Strycharski) słychać też i polski jazz z okolic lat 70. Rzecz jest grana z dużą swobodą, od dęciaków po skrecze DJ-a Jazzbina, ale urzeka przede wszystkim kolażowy sposób prowadzenia opowieści przez producenta. Chcę więcej. I żeby mi baterii starczyło.

BLOSSOM „Blue Balloons”
Export Label 2011
6/10
Trzeba posłuchać:
tytułowy.

Blossom – Blue Balloons by luBlossom

CUEFX „International Post-War Chill”
Export Label 2012
7/10
Trzeba posłuchać:
„Neurodramatic Hip Hop” – cz. 1 i 2.