O Lanie

Lana Del Rey jest – jak wiadomo z fiszek promocyjnych – gwiazdą muzycznych blogów. Nie tego. Zatem może mit? A ponieważ ukazała się właśnie jej płyta „Born To Die”, warto wspomnieć, jakie inne mity narosły wokół tej postaci. Bo z pewnością wałkować je będą kolejno wszystkie plotkarskie gazety i telewizje śniadaniowe.

1. Nigdy nie była gwiazdą alternatywnego popu. Bo nie ma czegoś takiego jak alternatywny pop. Jest muzyka pop, która dla świata alternatywnego jest do zaakceptowania. I muzyka alternatywna w stosunku do popu. Jest muzyka pop dobrze oceniana przez krytyków, w serwisach internetowych, w prasie. Jest też po prostu dobra, wyrafinowana muzyka pop. Wiem, co mówię, słucham właśnie Steely Dan.

2. Nie jest ani świetną wokalistką, ani koszmarną. Raczej typowym średniakiem. Słynny występ na „Saturday Night Live” był przeciętny, ewidentne fałsze wynikały moim zdaniem z reakcji auto-tune’a założonego na wszelki wypadek wyjściu, który miał prostować drobne nieczystości, ale wymknął się spod kontroli przy nieczystościach nieco większych. Na dużej płycie stosowany w studiu a-t zarobił na siebie z nawiązką (polecam nagranie „Million Dollar Man” z nowej płyty).

3. Nie jest żadnym nowym pomysłem na kreowanie od nowa postaci, której raz się nie udało. Dokładnie tak samo było z Lady Gagą. Nie była nawet pierwszą osobą, która już w trakcie kariery przeobraziła się w Lanę.

4. Nie jest też pierwszą piosenkarką, w której karierze usilnie pomaga bogaty tata. Nawet w Polsce mamy co najmniej dwie wokalistki, które robią kariery za pieniądze bogatych ojców i przynajmniej jedną, która robi to samo za pieniądze bogatego narzeczonego. Co z tego? I tak liczy się efekt końcowy.

5. Nie jest również porażką przemysłu muzycznego, którego mistyfikacja się nie udała, w związku z czym może stracić sprzedaż. Być może internauci piejący z zachwytu po „Video Games” poczuli się oszukani, ale i tak nie oni są ostatecznym odbiorcą muzyki LDR – ta adresowana jest do czytelników kolorowej prasy i szerokiej widowni telewizyjnej. A media będą wałkowały temat Lany właśnie dlatego, że doszło do „skandalu” i masowo odkryto prawdziwą tożsamość Lany. Dopiero to robi temat. Ta hejterada mogła zostać zaplanowana tak samo jak poprzedni szybki internetowy pochód do sławy. I pamiętajcie, że ojciec Lany wzbogacił się na Internecie!

6. Nie głos najlepiej służy tej stylizacji na lata 60., którą nam funduje Lana Del Rey (wiadomo: Dusty Springfield, Nancy Sinatra), tylko smyczki aranżowane w filmowej manierze Johna Barry’ego, pompatyczne aranże perkusyjne i paru zdolnych młodych kompozytorów/producentów. Choćby Tim Larcombe (odpowiedzialny za nagrania Gabrielli Cilmi, też stosownie retro).

7. Nie „Born To Die” jest płytą, którą należy poznać w pierwszej kolejności, najlepiej kupić po prostu EP-kę zatytułowaną „Lana Del Rey”, która ukazała się na początku stycznia. Nie stracicie wiele w stosunku do posiadaczy dużej płyty, a utwór „Video Games” pozostaje najlepszym w dorobku artystki. Reszta materiału na LP jest na dobrym poziomie, ale mało dynamiczna i na jedno kopyto.

Słowem: akcja promowania Lany Del Rey powiodła się na całej linii. I w dodatku błyskawicznie. Tak szybko, że wokalistka zdążyła mi się znudzić, zanim jeszcze doczekałem się tej dużej płyty.

A tak z rzeczy poważniejszych: słyszeliście już o tym?

LANA DEL REY „Born To Die”
Interscope 2012
6/10
Trzeba posłuchać:
„Video Games”. I sprawdzić, co polski Google pozycjonuje najwyżej po wpisaniu hasła Lana. To jeszcze nie status Madonny. 😉