Wielka mistyfikacja

Gdybym chciał dziś zrobić karierę na scenie muzyki elektronicznej – co na szczęście wybiłem sobie z głowy mniej więcej dziesięć lat temu – zrobiłbym właśnie coś takiego. Swoje nagrania, możliwie proste, o lekko stylizowanym brzmieniu eksponującym stare barwy syntezatorów, podstawowe efekty, archaiczne echo i taśmowe zapętlenia, wydałbym pod szyldem, który sugeruje jakiegoś nieodkrytego pioniera elektroniki. Dlatego nie wierzę, żeby Jana Jelinka dało się kiedykolwiek obronić przed zarzutami, że jest Ursulą Bogner. Właściwie nawet gdyby opublikował na YouTube archiwalny wywiad z Ursulą Bogner, albo wysłał jej syna na rozmowę do redakcji „The Wire”, wątpliwości nie znikną, bo choć media mamy rozwinięte bardziej niż kiedykolwiek, o skuteczną mistyfikację łatwo, a może nawet i łatwiej. Herbert Eimert, założyciel słynnego studia w Kolonii, nie potwierdzi przecież, że się u niego uczyła, bo nie żyje od lat. A wszystkie materialne ślady obecności Bogner na świecie można z powodzeniem sfingować.

Dla uzupełnienia wiedzy tych, którzy nie zauważyli premiery pierwszej płyty Bogner przed trzema laty – chodzi o rzekomo zagubione nagrania niemieckiej farmaceutki urodzonej w roku 1946, mieszkającej w Dortmundzie i przez całe dorosłe życie interesującej się muzyką elektroniczną. I po godzinach prowadzącej eksperymentalne nagrania tejże. Nikt by tych nagrań nie poznał, gdyby nie przypadkowe spotkanie – już po śmierci Bogner – jej syna z Janem Jelinkiem. Lecieli obok siebie w samolocie do Wilna i zeszli na temat muzyki elektronicznej. Od słowa do słowa dogadali się w sprawie katalogu nagrań Ursuli i wkrótce Jelinek wydał pierwszą płytę w swojej wytwórni Faitiche. Cała sprawa działa na wyobraźnię, także znanych i uznanych muzyków, o czym zaświadcza przykład Aphex Twina.

Gdy tylko pojawiły się nagrania, przyszły oskarżenia Jelinka o mistyfikację. Jeśli są słuszne, to tym bardziej kłaniam się niemieckiemu muzykowi. Wzmaga je tylko fakt, że szef Faitiche często zabiera głos w sprawie nagrań UB i prezentuje je na żywo, na przykład tutaj, z Andrew Peklerem:

Pekler napisał słowo wstępne do nowej płyty Bogner, „Sonne = Blackbox”. Dalej nie wiadomo, czy to prawdziwe archiwalia, czy mistyfikacja, a cała otoczka (szczególnie w wersji CD, której towarzyszy książeczka z tekstami o mistyfikacjach!) tylko jeszcze bardziej zaciemnia obraz rzeczy. Za to sama płyta jest jeszcze ciekawsza od poprzedniej. Mocniej koncentruje się na przetworzeniach fraz mówionych i śpiewanych – ponoć przez samą autorkę. Dalej utrzymana została surowa konwencja dźwiękowa, chociaż – i tu można szukać wad ukrytych mistyfikacji (o ile jest mistyfikacją!) – pod względem końcowego brzmienia mamy całość nieco zbyt gładką, za dobrze zrealizowaną, pozbawioną zakłóceń (są drobne szumy) i większych problemów wynikających np. ze zniszczenia taśmy matki. Mnóstwo zabawy pętlami dźwiękowymi może sugerować, że dalej pod całym szyldem kryje się Jan Jelinek, ale i Pekler by pasował.

Dziś w Nokturnie nieco więcej nagrań niż to, co poniżej. A gdyby kogoś interesowało, co ma Zbigniew Książek do powiedzenia po recenzji jego własnych tekstów napisanych dla Piotra Rubika, tak na zasadzie kontrastu do Ursuli Bogner, niech klika tutaj. Rzadko się zdarza, by autor odezwał się sam w odpowiedzi na recenzję, więc nie będę tego opatrywał dodatkowym komentarzem. Poza tym zawsze może być to kolejna mistyfikacja, nieprawdaż?

Bo zapomniałem powiedzieć, że gdybym miał do dyspozycji chór, orkiestrę oraz wielkie studio nagraniowe, pozbawił się skrupułów i chciał wycisnąć jeszcze parę groszy z biedniejącego rynku, też być może postawiłbym na oratoria. Ale gdybym już te tysiące zarobił, to zainwestowałbym je w wydawnictwa Bogner, które szybko (limitowane edycje) znikają z rynku i których kolekcjonerska wartość rośnie.

URSULA BOGNER „Sonne = Blackbox”
Faitiche 2011
8/10
Trzeba posłuchać:
„Sonne = Blackbos”, „Permutationen”, „Signalfluss”.

ursula bogner – sonne = blackbox (album preview) by experimedia