W podróży się nie odpoczywa

Myślałby kto… W podróży się nadrabia zaległości. A właściwie słucha raz jeszcze tych płyt sprzed miesięcy lub tygodni, które do tej pory pominęło się milczeniem, a które mają potencjał umilenia krótkich wakacji. Z paroma godzinami w pociągu w perspektywie, a następnego dnia kilkoma za kierownicą w perspektywie zabrałem ze sterty nowości dwie płyty: Metronomy i Foster the People.

Ale najpierw słówko na temat Malty. The Poise Rite nie widziałem, zacząłem od Fleet Foxes i uważam, że zagrali świetnie, choć kontakt z publicznością to nie jest ich najmocniejsza strona, nawet Josh Tillman za perkusją był jakiś nie w formie jako konferansjer, więc wątpię, czy publiczność Portishead masowo później kupowała ich płytę. Co do komentarzy froty i grobota: dźwięk był zdecydowanie ustawiony pod ten drugi zespół. W dodatku Robin Peckold zaordynował sobie – z tego, co zobaczyłem – mikrofon pojemnościowy, czyli wrażliwy i raczej studyjny sprzęt. Więc kiedy było cicho, głos było słychać perfekcyjnie, a kiedy zespół robił hałas, sporo tego zgiełku przechodziło (tak mi się wydaje – niech mnie jakiś fachowiec od nagłośnienia poprawi) przez mikrofon Pecknolda.

Ogólnie dwa świetne występy, choć zarazem niesamowity – jak dla mnie – kontrast między żywiołem koncertowym FF, którzy są w naturalny sposób przygotowani do grania na żywo i byliby w stanie rozruszać publiczność nawet unplugged, a spektakularną machiną Portishead, którzy (zachowując wszystkie proporcje) kojarzą mi się z widowiskowymi występami Massive Attack, tyle że pozostają znacznie bliżej materiału płytowego.

W podróży po raz kolejny stwierdziłem, że angielska grupa Metronomy, której poprzednich płyt nie znałem (a nazwa sugerowała mi ewidentnie jakiś nowy polski zespół stylizujący się na bigbit!), to bardzo przyjemna muzyka. Muzyka początku lata – chciałoby się powiedzieć. Koktajlowa, dość wyrafinowana, kładąca przede wszystkim nacisk na bardzo dobrą produkcję – w stylu Steely Dan, chciałoby się od razu dodać. Z kapitalnym basem i perkusją (werble!). Piosenki może nie te, ale nawet wejścia saksofonu czy lekko kiczowate wyciszenia (typu to w „Some Written”) mają swój lekko staroświecki urok. Świadczą o sporym wyczuciu niespełna trzydziestoletniego Josepha Mounta. Na moim egzemplarzu promocyjnym piosenka „Some Written” jest na pozycji szóstej, przed „The Bay”, co mogło wpłynąć na odbiór – najlepsze dziesięć minut na płycie. Jest lato, więc zanim przejdę do kolejnego albumu, proponuję przerywnik ilustrujący to, jak Metronomy widzą oprawę dla swojej muzyki.

Słuchałem tego na zmianę z debiutem amerykańskiego Foster The People (z wątkami brytyjskimi – jak współautor jednej piosenki pojawia się Paul Epworth), który opatrują wyjątkowo trafne tagi promocyjne: MGMT, Empire Of The Sun, Phoenix, Hot Chip. Można od razu przestać słuchać normalnie. Nie dlatego, żeby to zła muzyka była, ale wszystko jest takie czytelne, że kompletnie odbiera radość odkrywania, którą przy słuchaniu Metronomy jednak miałem. W pewnym sensie wkurzające jest nawet utopienie fajnych melodii w dość przewidywalnym sosie muzycznym – w dodatku sosie naśladującym bardzo produkcję Dave’a Fridmanna, aż do poziomu przypalenia, przepraszam – przesterowania, czy raczej przekompresowania. Nie zmienia to faktu, że płyta jest znajdzie swoich amatorów i rozbuja pewnie nawet kilka imprez, jako zdecydowanie bardziej taneczna propozycja, ale jeśli mam choć próbować odpocząć w podróży, to wolę Metronomy.

METRONOMY „The English Rivera”
Because Music 2011
7/10
Trzeba posłuchać:
„Some Written”, „The Bay”.

The Look – Metronomy by WeirdBrowser

FOSTER THE PEOPLE „Torches”
Columbia 2011
6/10
Trzeba posłuchać:
„Pumped Up The Kicks”, „Houdini”.

Pumped Up Kicks by Foster The People