Powyżej uszu, cz. 1

Nowy cykl, w którym będę się przekopywał przez nowości w poszukiwaniu albumu, któremu dałoby się przyznać ocenę 1/10, chciałbym zainaugurować z wykopem, więc od razu trzy pozycje.

I BLAME COCO „The Constant” (Island, 3/10)
To, że córka Stinga tak bardzo emisją głosu przypomina Stinga, z pewnością zapewni jej liczne emisje radiowe w audycjach, gdzie emitują tylko Stinga, jego rodzinę i ludzi, którzy przez co najmniej 15 minut stali obok. Mimo że płyta jest średnia i zabija ją przewidywalność, to pozory fajności nadaje Eliot Paulinie Sumner electro-rockowa stylistyka i alians z Robyn („Ceasar”).
Dobre strony: Momentami zabawnie nawiązuje do… The Cars?
Odpadłem przy: Gdyby nie wrodzona złośliwość, wyłączyłbym przy drugim utworze „In Spirit Golden”, gdyby nie wrodzona ciekawość, nigdy nie dotrwałbym do numeru 12 (i nie rozpocząłbym cyklu „Powyżej uszu”).
Współczynnik wstydliwości*: Umiarkowany. Pod warunkiem, że nie wyda się, czyjej córki słuchacie. No i pod warunkiem, że w obecności jakiegoś miłośnika Neila Younga nie dojedziecie do tej wersji…

I Blame Coco: Only Love Can Break Your Heart by La 3e heure!

…piosenki, która w oryginale brzmiała tak:

Neil Young – Only Love Can Break Your Heart by musicfromthebook

DIE ANTWOORD „$.O.$.” (Interscope 2010, 4/10)
Niezamierzenie śmieszne (chyba) smerfne hity z megatonami bluzgów podawanych do rytmów w stylu M.I.A. i Missy Elliott, ale z afrykanerskim akcentem. I wokalistką, która robi za hipsterkę jakąś grzywką od Jagi Hupało. Powiedziałbym, że to płyta dla słabo rozwiniętych muzycznie dwunastolatków i jedyne co mnie przed tym powstrzymuje, to wspomnienie Jana Chojnackiego komentującego w studiu TVP Kultura występ Jaya-Z na Live 8.
Dobre strony: Lepiej słuchać głupot niż robić głupoty.
Odpadłem przy: Dosłuchałem do końca, ale bez ochoty na powrót do tematu. Gdyby nie poczucie przyzwoitości, zataiłbym fakt, że motyw z „Enter the Ninja” przyczepił się do mnie i nie chce odczepić. Prawdziwy earworm.
Współczynnik wstydliwości: W pewnych środowiskach to nawet modna płyta. Die Antwoord po tym jak grali na żywo przed M.I.A. i bywali z nią porównywani (Diplo pojawia się nawet gościnnie na ich płycie) cieszą się sławą grupy hipsterskiej. W Południowej Afryce też kiedyś wierzyli w to, że siedząc, stojąc albo mieszkając obok Czarnych zmienią swoje życie nie do poznania.

PATRYCJA MARKOWSKA „Patrycja Markowska” (Pomaton 2010, 4/10)
Płyty ułożyły mi się dziś rano w jakiś cykl – od córki rockmana do córki rockmana. Markowska przynajmniej nie uczyła się śpiewać od ojca. Ta przesympatyczna wokalistka ciężką pracą zdobyła właśnie publiczność, co – jeśli weźmiemy pod uwagę dość mdławą rockową konwencję – było już dużą sztuką. Tytuły jej płyt tworzą tajny kod – układają się w najdłużej pisane samomobilizacyjne haiku pod słońcem, z ponurą puentą:

Będę silna
Mój czas
Nie zatrzyma nikt
Świat się pomylił

Ostatni wiersz to tytuł płyty – o ironio – najlepiej się sprzedającej w dyskografii PM. Tytułem najnowszego, piątego albumu Markowska się pod tym czterowierszem podpisuje.
Dobre strony: Nawet takie płyty dają uczciwe miejsca pracy i – jeśli spojrzeć na listy bestsellerów – rozwijają gospodarkę.
Odpadłem przy: „Za kogo mnie masz? / Za tępy pazur bejbe” – w połączeniu z elementami dla fetyszystów stóp na okładce tylnej stronie okładki sprawiło, że musiałem zrobić sobie przerwę. Ale potem słuchałem dalej.
Współczynnik wstydliwości: Spory, chyba że zaprogramujemy sobie niegroźną, nawet wdzięczną balladę „Forfifi” z Royal String Quartet oraz „W kamiennej dżungli blues” z nieco patetycznym, ale w sumie jednak stylowym tekstem Loebla. Dwa kierunki, w które warto by było się ewakuować z konwencji, którą PM wybrała sobie na samym wstępie.

*Wyraża zawstydzenie odczuwalne w momencie, gdy ktoś nakryje nas na otwartym (w sensie: nie na słuchawkach) słuchaniu płyty.