Co ma Doda do Wyatta?

Właściwie trudno znaleźć dwie równie odległe postacie. Odróżnia ich płeć, wiek, wygląd zewnętrzny (Dodę w tej chwili każdy sobie może zwizualizować, ale jeśli ktoś ma problem z Wyattem – proszę zajrzeć na przykład na tę okładkę), majątek, częstotliwość pojawiania się w telewizji, rodzaj prezentowanej muzyki, postawa życiowa i ideały. Ale gdy moja żona skomentowała pierwsze dźwięki płyty „…For the Ghosts Within”, nie mogłem się powstrzymać – skojarzyłem jedną ich wspólną cechę. Oboje strasznie seplenią. Przy czym – to pewnie jakiś rodzaj segregacji, ale się do tego przyznam – u Dody odrzuca mnie to okropnie, a u Roberta Wyatta nie przeszkadza wcale. Przyzwyczaiłem się wybaczać mu tyle wad, wsłuchiwać się we wszystkie te niedoskonałości własnego głosu, które eksponuje aż do przesady, że pokochałem przy okazji i tę dość powszechną wadę wymowy, dużo lepiej zresztą łączącą się z sepleniastym z natury angielskim niż z polszczyzną. Mój kontakt z jego nową płytą nagraną dla Domino był więc również serią aktów wybaczania.

Najpierw musiałem Wyattowi wybaczyć to, że znów grzebie w standardach, głębiej nawet niż dotąd – od filmowej „Laury”, piosenki tak starej jak sam Wyatt (65 lat), poprzez klasyczne „Round Midnight” Monka, po kanoniczne „In a Sentimental Mood” Ellingtona, a wreszcie na końcu wręcz wyświechtany „What a Wonderful World” z repertuaru Louisa Armstronga. Potem programową wsteczność – bo nową płytę stylizuje na lata 40. i 50. – z wyjątkiem zgrzytającego trochę w tym zestawie rapowanego „Where Are They Now?”. Wreszcie wybaczyłem mu brak na albumie wątków osobistych, choć jest przecież jeden utwór – „Lullaby for Irena”, ewidentnie poświęcony przez Alfredę Benge (żonę Wyatta) jej polskiej matce (wreszcie ja mam coś wspólnego z Wyattem – teściową Irenę!).

I teraz pytanie: czy powinienem wybaczać Wyattowi jego kolejny mocny akcent polityczny na tym albumie? W końcu za to konsekwencję, szczerość i radykalizm jego poglądów porządnego marksisty też zawsze go lubiłem. Niektórzy pewnie uznają, że przegiął. Obok skrzypaczki Ros Stephen zaprosił bowiem do swojego nowego trio znakomitego saksofonistę i klarnecistę Gilada Atzmona. Zaprosił, bo – jak powiedział – jest on jego ulubionym jazzmanem na świecie. Urodzonym – jak podkreślił Wyatt – w Izraelu, czyli tak naprawdę „okupowanej Palestynie”. Atzmon ma bowiem – jak na obywatela Izraela – skrajne poglądy polityczne. Krytykuje ruch syjonistyczny, podstawy państwa izraelskiego, wspiera dążenia Palestyńczyków do stworzenia suwerennego państwa – jedynego, jak podkreśla, które powinno się znajdować na terenie dzisiejszego Izraela. Uznawany bywa przez rodaków za antysemitę, z radością walczy (i wygrywa) z tymi, którzy krzyczą, że jego poglądy to faszyzm. „Dla mnie jazz to walka z BBS – Bushem, Blaire’em i Sharonem” – pisze Atzmon. Aha, bo ten strasznie ciekawy (dla niektórych tylko „straszny”) muzyk pisze sporo – eseje, felietony, komentarze i powieści. W Polsce ukazała się jego książka „Moja jedna jedyna miłość” opublikowana przez wydawnictwo Czarne.

W każdym razie krytyka polityki Izraela wyziera tu z wielu linijek tekstu. Słychać ją w pełnym emocji, świetnym głosie Tali Atzmon – jak podejrzewam, żony Gilada – w przepięknym utworze tytułowym. Muzyka broni ten album przed wszystkimi rodzajami oskarżeń. Partie klarnetu Atzmona siłą wyjątkowo silnych skojarzeń przywodzą na myśl cały nurt klezmerski, ale w sposób daleki od oczywistości (choć już partie saksofonu sopranowego tradycyjnie mnie lekko odrzucają przez nieuchronne skojarzenia z uduchowionym Garbarkiem). No i spróbujcie powstrzymać estetyczny dreszcz przy gwizdanym – jak niegdyś fragmenty „Moon in June” Soft Machine – motywem z „Round Midnight”, do którego to utworu autor „Rock Bottom” podchodzi po raz kolejny (poprzednio w latach 80.). Tu popisują się zresztą wszyscy, demokratycznie – Wyatt, Stephen i Atzmon mają kolejno swoje momenty. I o to chodzi.

WYATT/ATZMON/STEPHEN „…For the Ghosts Within”
Domino 2010
7/10
Trzeba posłuchać:
„Laura”, „The Ghosts Within” (z zastrzeżeniami co do saksofonowego intra), „Round Midnight”.

Trochę muzyki:

The Ghosts within by Gilad Atzmon

I trochę polityki w Polifonii: