W obronie wuwuzeli

Moja żona twierdzi, że mecze na Mundialu w RPA brzmią jak rój pszczół. Pewnie gorzej jest na miejscu, gdzie hałas przekracza ponoć wszelkie dopuszczalne normy, ale w domu przyjemnie posłuchać takiego brzęczenia. Narażę się pewnie teraz wielu fanom futbolu, ale w odbiorze tej gry wreszcie mamy coś nowego. Jak oglądanie meczu z wyciszonym dźwiękiem i słuchanie muzyki w miejsce komentarza – próbował ktoś? Bo ja i owszem. Bardzo ciekawe i w sumie dość miłe doświadczenie. Pisałem już trochę o tym fenomenie oglądania świata z podmienioną ścieżką dźwiękową przy okazji mojego wpisu o The Sight Below. Wuwuzele spowodowały, że chcę natychmiast wrócić do tematu.

Zamiast rozjeżdżającego się unisona głosów skandujących na ten przykład „Jedno miasto jeden klub / Czarnym k…om ch…ja w dziób” (temat modny w mojej okolicy, ale każdy ma pewnie coś takiego w swojej) wyobraźmy sobie unisono tysięcy plastykowych trąb, które tworzą podkład całkowicie odrealniający widowisko – monstrualny niepokojący, drżący, żyjący własnym życiem dron. O dronach pisywałem już parę razy w różnych miejscach (tu muszę odesłać do mojej dawnej redakcji)  i choć znam lepszych fachowców w tej dziedzinie, chciałbym raz jeszcze zwrócić uwagę na potęgę tego zjawiska.

Wydaje się, że wszystko, co muzycznie narysujemy na tle takiego dronu, ma niezwykłą siłę, dużą plastyczność, sugestywność. Czy to heavymetalowe gitary u Sunn O))), czy to elektronika u Emeralds (znakomity nowy album – wkrótce parę słów o nim), czy wreszcie folk. Tak, folk, proste akordy gitary akustycznej, anielskie, rozmarzone wokale – to sprawdza się wręcz idealnie w wypadku francuskiego duetu Natural Snow Buildings. O tych też już pisywałem (tutaj i parokrotnie później). Mehdi Ameziane i Solange Gularte wypracowali styl łatwo rozpoznawalny i działający na zmysł słuchu niezwykle skutecznie. Wywołuje oszołomienie, odbiera kontakt z rzeczywistością, bo choć to muzyka prostych motywów, to rozwleczone w czasie i zniekształcone dronami i przetwarzającymi je efektami, dźwięki te brzmią jak nic innego.

Ich ostatnia płyta „The Centauri Agent” trwa w sumie jakieś 100 minut (to cały czas mniej niż mecz piłkarski łącznie z doliczonym czasem gry i przerwą między połowami) i jest może mniej urozmaiconym muzycznie doświadczeniem niż ubiegłoroczny album „Shadow Kingdom”, ale nieźle wprowadza w muzykę tej grupy. Wdzięczne piosenkowe miniatury kapitalnie rozładowują napięcie po długich dronowych kompozycjach, z tytułową, 41-minutową na czele. Jeśli komuś przeszkadzają wuwuzele, to może sobie wpuścić tak od piątej minuty drugiej połowy „The Centauri Agent” i sprawdzić, jak mu się to wkomponuje w mecz do samego finału. A przy okazji – jak kojąco podziała to na emocje!

Nowa propozycja NSB to rzecz wyjątkowa także o tyle, że poza wersją winylową dostępna jest w postaci elektronicznej zupełnie za darmo, można ją sobie ściągnąć ze strony producenta, oficyny Vulpiano Records. Do czego gorąco zachęcam. Nie mam wątpliwości – wszystkim się to na pewno nie spodoba, ale potencjalnym przyszłym fanom Natural Snow Buildings z całego serca… kibicuję.

NATURAL SNOW BUILDINGS „The Centauri Agent”
Vulpiano
8/10
Trzeba posłuchać:
„The Centauri Agent”, jedyne 41 minut. Cała reszta przyjdzie wam zupełnie naturalnie. A jeśli ktoś potrzebuje bardzo lekkiego (pozbawionego dronów) wprowadzenia w całość, to poniżej znajdzie „Solar Flares”: