A teraz czas na coś ważnego

Nominacje do Fryderyków ogłoszono. I pewnie wielu z Was zastanawia się dziś tak samo jak ja, jak doszło do tego, że wśród nominowanych w kategorii Muzyka alternatywna dumnie tkwi „Męskie granie”, płytowe ramię kampanii browaru Żywiec. Dlaczego nie ma tam Niwei, Newest Zealand, Mitch & Mitch (w wersji z ich płyty – bo są na „Męskim graniu”), Indigo Tree i innych nadziei polskiej alternatywy? Ani tam, ani gdzie indziej? Jeśli chcecie wiedzieć, to bardzo proszę – chętnie opowiem.

W weekend, trochę w ostatniej chwili, wszedłem na stronę, na której Akademia Fonograficzna oddaje swoje głosy. Jako jeden z członków AF. Z misją doceniania tego, co w polskiej muzyce w roku ubiegłym podobało mi się najbardziej, a o czym pisałem tutaj. Jakież było moje zdziwienie, gdy po wejściu nie odnalazłem tam Niwei (Qulturap/Rockers), nie znalazłem Indigo Tree (Rockers również), Newest Zealand (Ampersand), a wreszcie Mitch & Mitch, Kristen i Paristetris (Lado ABC). Jak samotny biały żagiel w kategorii „Muzyka alternatywna” (co w sumie też dziwi, ale rozumiem, że jazzową kategorię trudno wygrać, jeśli się nie jest Tomaszem Stańką) tkwiło Levity, na które skrzętnie oddałem głos. Ale jednocześnie załamałem się – brak tych typów w poszczególnych kategoriach oznacza, że muzycy poszczególnych grup nie dostali się też do kategorii autorskich czy do kategorii dla debiutantów.

Płyty do nagrody polskiego przemysłu muzycznego zgłaszają co roku ich wydawcy. Następnego dnia skontaktowałem się więc z kilkoma z nich. Odpowiedzi były różne: z założenia ignorujemy, nie chce nam się w to bawić, nie zależy nam, nie wierzymy, że można to wygrać. OK, zgadzam się, że cała Akademia to w tej chwili ciało wymagające gruntownej reformy, ale w takim razie reformy wymaga też sposób przyjmowania zgłoszeń, bo kształt polskiego rynku, szczególnie w segmencie niezależnych, został w tym roku całkowicie wykrzywiony właśnie ze względu na politykę tychże niezależnych, którzy – jeśli chcą, żeby było honorowo – powinni teraz powołać do życia własne nagrody. Po drugiej stronie tego całego zamieszania są jeszcze słuchacze, którzy potem obserwują te nagrody i się dziwią, że nic nowego z nich dla polskiej sceny nie wynika. Oto dlaczego.

Żeby nie było tak pesymistycznie (a mam dziś myśli czarne, także ze względu na historię z MSZ i polskim komiksem w rolach głównych), proponuję na dziś bardzo ładną płytę Susanne Sundfør, takiej norweskiej Anny Marii Jopek, o której pisałem w poniedziałek przy okazji relacji z Oslo (a pisał też Łukasz Kamiński tutaj i Jarek Szubrycht tutaj, więc hipnoza była zbiorowa). Rzecz nosi tytuł „The Brothel”, czyli „Burdel”. Zaraz, czy Anna Maria nazwałaby swoją płytę „Burdel”??? No nie. Oczywiście Sundfør z AMJ nie ma wiele wspólnego. To, owszem, podobnej miary talent, ale zupełnie inaczej rozwijany. Z inspiracji Joni Mitchell swobodnie przeszła do fascynacji Radiohead (to dobry przykład zbawiennego wpływu formacji, o której pisałem tu poprzednio), po drodze słuchała pewnie Joanny Newsom, a wykształcenie muzyczne wykorzystała, by klasyczne aranże „zepsuć” umiejętnie elektroniką i rockowymi instrumentami. Jej utwory to ballady rozwijające się w bardzo zaskakujący sposób, choć wciąż chwytające za serce i niezwykle melodyjne.

Sundfør ma też – inaczej niż w wielu wypadkach zepsutych karier popowych wokalistek – charakter. Swojej pierwszej prestiżowej nagrody w Norwegii nie chciała przyjąć, bo kategoria „Wokalistka roku” niezbyt jej – jako feministce – odpowiadała, a zapowiedź tej kategorii miała jej zdaniem szowinistyczny charakter. „The Brothel” to jej trzecia płyta (nie znam poprzednich, ale jedną już mam, a drugą na pewno zdobędę), nagrana pod okiem Larsa Horntvetha, który jako aranżer i lider błyszyczy w Jaga Jazzist, wydana została przez koncern EMI, ale z popową sztampą nie da się jej porównywać. Zresztą i w zespole znajdziemy postacie znane z alternatywnej sceny norweskiej – Martina Horntvetha, brata Larsa, wszędobylskiego muzyka, którego w czasie by:Larmu widziałem chyba nawt w jakimś projekcie country, oraz Mortena Qvenilda, tego od Susanny & The Magical Orchestra. Sundfør – choć jest niezależna muzyką i duchem – nie wahała się kandydować do nagród w Norwegii, odebrać stypendium od grupy A-ha (milion koron, czyli 500 tys. zł), a także wystąpić na wręczeniu Nordic Music Prize. I dzięki temu wszystkiemu miałem okazję poznać jej muzykę, dzięki temu też dziś o niej w tym miejscu pisze, drodzy polscy wydawcy muzyki alternatywnej.

SUSANNE SUNDFØR „The Brothel”
EMI Music Norway 2010
8/10
Trzeba posłuchać:
w całości, na spokojnie i koniecznie.

The Brothel by Susanne Sundfør